Niefartownie zaczęli rozgrywki kibice Górnika Zabrze. Najpierw trafił im się zakaz wyjazdowy, bo obiekt w Gliwicach ma tylko osiemset tysięcy kamer i trzy tysiące zabezpieczeń, co czyni go niezdolnym do przyjęcia 500-osobowej grupy gości. Teraz z kolei czekała na nich wyprawa przez całą Polskę, pół tysiąca kilometrów w drodze do Białegostoku. No i niestety, znów się nie udało.
Zabrzanie wyruszyli przed 9 czyli powinni być u celu na czas nawet jadąc przez całą trasę 40 kilometrów na godzinę. – Na prawie półtorej godziny przed meczem przejmuje nas białostocka policja. Tutaj zaczęły się schody – komentują kibice Górnika Zabrze. Na wstępie sprawdzono bowiem kierowców, a konkretnie przepisano ich dane z dowodów osobistych. Policja miała niezły czas, z tym wymagającym zadaniem wyrobiła się w 20 minut. – Po tym czasie ruszyliśmy, każdy autokar osobno. Mieliśmy dobrą, prostą i nieskomplikowaną drogę do celu. Policja pokierowała nas jednak boczną drogą, która w pewnym fragmencie nawet nie miała asfaltu. Jechaliśmy między lasami, polami od czasu do czasu przejeżdżając przez jakąś wioskę – opisują zabrzanie, którzy uczestniczyli w wyjeździe. Najgorsze było jednak dopiero przed nimi.
– W pewnym momencie zjeżdżamy a uczestnikom wycieczki ukazuje się ulica pełna radiowozów i policji. Do stadionu wówczas mieliśmy do pokonania dystans około 10 km i prawie godzinny zapas czasowy. Jednak policja rozpoczęła swoje procedury, między innymi sprawdzanie listy wyjazdowej. Tutaj należy zadać sobie pytanie, kto tak naprawdę jest organizatorem meczów – policja czy klub Jagiellonia? Skąd policja wzięła listę wyjazdową i jakim prawem sprawdzali ją 10km od stadionu? – dopytują Górnicy. Fakt sprawdzania listy w takim miejscu, gdy całość i tak zostałaby jeszcze raz odczytana przy bramie stadionu, może dziwić. Tym bardziej, że ciężko chyba obwiniać ludzi nieobecnych na liście wyjazdowej o jakieś przestępstwo. Jeśli Górnik przygarnąłby autostopowicza, to ów przypadkowy pasażer zostałby przez policjantów aresztowany? Zatrzymany? Oddzielony od grupy? – Nikt nic nie wiedział. Procedura bardzo się przedłużyła, mecz się rozpoczął i pozostało nam słuchanie transmisji meczu w radio. 450km od domu, 10km przed stadionem a my w polu słuchaliśmy transmisji w radio.
Cóż, zapewne każdy kibic Górnika marzył o wysłuchaniu audycji pośród urokliwych pól Polski Wschodniej. Było warto jechać te pół tysiąca kilometrów! – W końcu padła decyzja że jedziemy na tury, czyli każdy autobus po kolei. Na stadionie byliśmy około 50 minuty meczu a kolejne autobusy były jeszcze w drodze. Zapadła decyzja, że nie wchodzimy na stadion, a bilety zwracamy w kasie – opowiadają kibice, którzy resztę meczu spędzili na dopingowaniu pod stadionem.
Czemu policja zatrzymała Górnik 10 kilometrów przed stadionem? Dlaczego kontrole trwały tak długo? Po co tak właściwie cały ten cyrk? Czy nie dało się w cywilizowany sposób dostarczyć kibiców pod stadion? Jeśli nie – czy nie należałoby pomyśleć nad zmianą postępowania w podobnych przypadkach? A po co?! W końcu to tylko tysiąc kilometrów w autokarze, nikomu taka bezcelowa wycieczka nie zaszkodzi.
JAKUB OLKIEWICZ