W ubiegłym sezonie Ekstraklasa przypominała jakiś tragikomiczny konkurs „kto się bardziej zbłaźni”. Na górze o palmę pierwszeństwa walczyły ekipy Śląska i Legii (ostatecznie frajerami sezonu zostali warszawiacy), na dole zaś – Cracovia i ŁKS. Oba te kluby grały na poziomie nieprzyzwoicie niskim, a ich nagrane mecze mogłyby z powodzeniem stanowić podwalinę pod horror pokroju „Ring”. „Przeklęte Kasety”, może „Zakazane Mecze”. Tak czy owak – nie radzilibyśmy tego odtwarzać.
Patrząc na sytuację w Łodzi i Krakowie łatwo da się zauważyć, że nikt nie osądzał winnych, nie sformułowano zarzutów, nie wskazano ludzi, którym powinny zlecieć głowy. W ŁKS-ie – wiadomo, bieda, chaos, brak wypłat. W Cracovii – tym gorzej. Jak można zawracać sobie głowę osądzaniem winowajców, skoro trener zapewnia, że tak naprawdę to wcale nie spadliśmy. W efekcie między sezonami dyskusję prowadzono na zupełnie innych poziomach, tymczasem główni aktorzy tej makabreski pt. „Gra Cracovii i ŁKS-u w sezonie 2011/12” rozpierzchli się po świecie. Zgadnijcie – gdzie?
W ŁKS-ie skład miał gwarantować pewne utrzymanie, Cracovia pewnie marzyła nawet o wyższych lokatach, w końcu zaplecze organizacyjno-finansowe nie pozostawiało wiele do życzenia. Oba kluby skleciły jedenastki „na miarę swoich możliwości”, nikt jednak nie pokazywał palcem – ejże, to przecież pierwszoligowcy. Teraz jesteśmy już trochę mądrzejsi – sprawdźmy, gdzie aktualnie znajdują się ludzie, którzy spuścili w zeszłym sezonie swoje kluby.
ŁKS Łódź. Uciekli niemal wszyscy, zostali jedynie zacementowany w klubowej szatni Bogusław Wyparło, przywiązany do Łodzi Artur Gieraga oraz (w sumie nie wiadomo z jakich powodów) Paweł Sasin. Filary obrony, Michał Łabędzki oraz Piotr Klepczarek wywędrowali do… Olimpii Grudziądz i Dolcanu Ząbki. Całkiem nieźle, jak na ludzi podających się za defensorów ekstraklasowych. Do pierwszego z nich szybko dołączyli Marcin Smoliński i Robert Szczot, kolejne asy reklamowane jako ludzie mający utrzymać dla ŁKS-u Ekstraklasę. Wojciech Łobodziński? Miedź Legnica. Romańczuk, Seweryn, Kujawa, Marek Gancarczyk, Velimirović czy Bykowski nawet nie mogą znaleźć klubu. Jedyni, którzy zostali na szczycie to Marek Saganowski, Antoni Łukasiewicz, Seweryn Gancarczyk oraz Grzegorz Bonin. Czterema gośćmi z Ekstraklasy nie da się jej utrzymać.
W Cracovii to zjawisko jest nieco mniej wyraźne, choć nie znaczy, że nie występuje w ogóle. Szałachowski (który zresztą może sobie wpisać w CV unikalne osiągnięcie – w jednym sezonie grał dla obu spadkowiczów) wylądował wreszcie tam gdzie jego miejsce, czyli w Łęcznej. Zagraniczne kłody czyli Matulevicius i van der Biezen pojechały za granicę (lider rumuńskiej ekstraklasy, Pandurii Targu Jiu i Karlrsruher, bramka „van der Biezena Błazna” pozwoliła nawet wyeliminować Hamburg z Pucharu Niemiec), podobnie zresztą Visnakovs (Baltika Kaliningrad). Suart, Nawotczyński i Ntibazonkiza (choć ten ma jeszcze ważny kontrakt) szukają klubów, ale biorąc pod uwagę fenomenalną opinię, jaką wyrobili sobie pozorując grę w Krakowie, mogą mieć z tym spore problemy. Tym bardziej, że większość z nich wciąż ma o sobie bardzo wysokie mniemanie, którego nie popsuł nawet fakt spadku z katastrofalnie słabej Ekstraklasy. Inna sprawa, że kilku pierwszoligowców przebieranych przez pewien czas za piłkarzy z najwyższej półki wciąż biega w Krakowie, by wymienić choćby Szeligę, Kosanivicia czy Strunę.
W tym sezonie też możemy obserwować wyżej opisaną zależność. Zawisza naściągał graczy z Ekstraklasy i pewnie (jeśli nie wydarzy się jakaś katastrofa) w przyszłym sezonie zagra w Ekstraklasie. Nie wróży to też zbyt dobrze Gieksie Katowice, która zaopatrzyła się w tym okienku przede wszystkim w… zawodników rezerw.