Franek Smuda zagranicę to ma w Polsce. Gdzie indziej robiłby za kosmitę…

Co jakiś czas ktoś gdzieś chce umieścić Franciszka Smudę, przynajmniej medialnie – że niby tego naszego trenera od siedmiu boleści zatrudnić by chciał prezes zagranicznego klubu. Były więc już Chiny (zamiast Frania wzięli Marcelo Lippiego), były Niemcy, był nawet Celtic Glasgow, a teraz – Ferencvaros Budapest. Z tym Ferencvarosem nawet gdyby coś miało być na rzeczy, to jest już nieaktualne, bo wczoraj węgierski klub zatrudnił Holendra Ricardo Moniza, w poprzednim sezonie z sukcesami prowadzącego Red Bull Salzburg (mistrzostwo i puchar kraju, później zrezygnował z pracy).
Ale wiadomo, że nic na rzeczy być nie mogło.

Franek Smuda już jak pracuje w Polsce to dla niego jest to zagranica, a w innym kraju to by robił za kosmitę. Trudno mu się dogadać z naszymi zawodnikami, a jak miałby się dogadać z węgierskimi, czy też z prezesem Ferencvarosu – tego nie wiadomo. Chyba na migi, i to korzystając z rąk i nóg równocześnie.

Prawda o naszym selekcjonerze jest następująca: on może być na podstawie CV przymierzany do jakiejś roboty (niezbyt poważnej, oczywiście), ale tylko do pierwszej „rozmowy kwalifikacyjnej”. Trener, który nie potrafi mówić dobrze w żadnym języku świata – bo po niemiecku to on może kawę zamówić, a i tak mu pewnie przyniosą latte, jak będzie chciał czarną – zwyczajnie nie jest towarem na tym rynku poszukiwanym. Jak ktoś na Węgrzech będzie chciał pośmiać się w czasie konferencji prasowych to zatrudni komika.