Felieton czytelnika: Nic się nie stało, jak zwykle nic się nie stało!

redakcja

Autor:redakcja

09 sierpnia 2012, 09:41 • 6 min czytania

Epicki wpierdol jaki dostali nasi siatkarze na olimpiadzie jest symbolicznym podsumowaniem wielkiej smuty sportowej, którą dostaliśmy w tym roku. Olimpiada – niezależnie od tego, jak potoczą się ostatnie dni – jest już sportową klęską, podobnie jak było nim Euro 2012. Niestety, nie brakuje już oszołomów i pożal-się-Boże-ekspertów, gotowych wmówić nam że gówno jest w istocie czekoladą. Dziś w jednej stacji toczyła się dyskusja, w której dominowały głosy, że „świat poszedł bardzo do przodu, a w sporcie nie ma już słabych”, „mamy zbyt duże oczekiwania, a wyniki są takie na jakie nas stać”, w dodatku nieśmiertelne „mamy młode talenty”, „patrzmy z optymizmem w przyszłość”. Szczytem przegięcia pały było – w dosłownie pię minut po kompromitacji z Rosją – umieszczenie sondy na jednym z największych portali pt. „czy siatkarze mają szanse na medal w Rio?”.
To, co pokazali nasi reprezentanci na olimpiadzie, woła o pomstę do nieba. Murowany kandydat do medalu – ba, z szansami na rekord świata, któremu przed zawodami ubywa dwóch głównych rywali – pali wszystkie podejścia. Kajakarka górska z najlepszym czasem w półfinale, w finale płynie dramatycznie, popełniając wszelkie możliwe błędy. Typowany na czarnego konia zawodów młody młociarz pali wszystkie próby i nie awansuje nawet do finału. Pewniak do medalu w pływaniu, którego kreowano nawet na głównego rywala Phelpsa, przypływa w finale ostatni. Specjalista od białej broni deklarujący walkę o złoto odpada w pierwszej walce z Senegalczykiem. Do tego tradycyjnie urodzaj 4,5 i 6 miejsc – do medalu zawsze czegoś brakuje.

Felieton czytelnika: Nic się nie stało, jak zwykle nic się nie stało!
Reklama

Naprawdę, ciężko się nie wkurzyć. Olimpiada jest raz na 4 lata, a po raz kolejny nasi sportowcy ją zawalają. Nie, to nie może być przypadek, złe fatum, pechowa seria. Taki ogrom wpadek, seria dziadowskich wyników to już nasz chleb powszedni. Pekin i Ateny nie były inne. To już jest prawidłowość, którą może pora zacząć wyjaśniać. Skoro dziennikarze się boją, bo gwiazdor od siatki czy „miszczyni” tenisa się obrażą i nie dadzą wywiadu – to może niech zrobią to internauci? Ja mam kilka hipotez:

1. Mistrzowie „podwórkowych rozgrywek”

Reklama

Nasi sportowcy słyną z sukcesów w drugorzędnych imprezach, tzw. „podwórkowych rozgrywkach”, które są tylko przystawką do dań głównych. Sukcesy Agnieszki Radwańskiej w Szanghaju może i były medialne, faktem jest jednak to, że wówczas najlepsze tenisistki albo leczyły kontuzję, albo odpuszczały zawody, chcąc zregenerować siły na ważniejsze turnieje (w tym przypadku – US Open). To samo z siatkarzami – Liga Światowa w tym roku była jedynie przygotowaniem do olimpiady, ale nie celem samym w sobie. Podobnie jak mistrzostwa świata w wielu innych dyscyplinach na rok przed olimpiadą i rok po niej. Tradycyjnie odpuszczane przez największe gwiazdy, ale zdominowane przez naszych reprezentantów. Polacy upodobali sobie takie rozgrywki, wręcz stali się w nich ekspertami.

Agnieszka Radwańska jest tu niedoścignionym wzorem – tak naprawdę nic poważnego w tenisie jeszcze nie wygrała, ale jest w ścisłej czołówce i pozwala jej to na zarabianie olbrzymich pieniędzy. Jej strategii jednak nie sposób (w tym miejscu) krytykować – cały czas trenuje za swoje, więc kalkuluje tak, by się jak najbardziej opłacało. Problem polega na tym, że podobnie postępują inni nasi sportowcy, przygotowujący się za publiczne pieniądze. Tu układ jest prosty: medal olimpijski choć bardzo prestiżowy i dający sportową emeryturę, jest celem zbyt trudnym i ryzykownym. O wiele łatwiej wyznaczyć sobie cele realniejsze – mistrzostwa Europy, mistrzostwa świata w roku poolimpijskim etc. Więc szczyt formy szykujemy właśnie wtedy, a nie na olimpiadę. Zwróćcie uwagę, jak mało rekordów życiowych zrobili nasi na olimpiadzie. To nie przypadek – oni umiejętności mają znacznie większe, ale nie na tej imprezie. Tu „życiówka” może nie wystarczyć na brąz, za rok może dać złoto na mistrzostwach świata. Niedoścignionymi mistrzami takiej strategii są kajakarze i wioślarze.

2. Po co mi psycholog?

Zdecydowana większość Polaków boi się psychologa, myląc go z psychiatrą. Niestety, polscy sportowcy nie różnią się od przeciętnego obywatela. A wydawało się, że Adam Małysz i jego sukcesy wytyczą nowy trend w sporcie wyczynowym. Jeśli główny kandydat do złota pali wszystkie próby przy ciężarze, od którego zaczynał treningi a na koniec mówi, że się do tego sportu nie nadaje – to sprawa jest niestety prosta. Podobnie jak casus wymienionej wcześniej kajakarki, która sama przyznała się że najlepszy wynik w półfinale ją przeraził. Problemem jest więc nastawienie psychiczne, koncentracja, brak wiary we własne umiejętności. Solidna, długoletnia współpraca z psychologiem w wielu przypadkach byłaby zbawienna. Oczywiście, większość naszych olimpijczyków twierdzi, że współpracuje z psychologami sportowymi. Ale ilu robi to na poważnie, jak kiedyś Małysz? A ilu „odfajkowuje” zadanie, traktując je jak stratę czasu?

3. Czy mi się to opłaca?

To oczywiście powiązane jest z punktem pierwszym. W wielu przypadkach – choć trudno w to uwierzyć – medal olimpijski nie jest najważniejszym celem, zwieńczeniem sportowej kariery. Jasno to dała do zrozumienia Agnieszka Radwańska, czym mocno zdenerwowała znaczną część kibiców, ze mną włącznie. Można powiedzieć: skoro ci nie zależało, to czemu jechałaś na olimpiadę? Bez łaski… Sprawa jest chyba niestety dość prosta. Udział Radwańskiej w olimpiadzie zbiegł się – chyba nieprzypadkowo – z ogłoszeniem o podpisaniu umowy sponsoringowej z pewną polską firmą. Jakby to wyglądało, gdyby np. tydzień później tenisistka zgłosiła wątpliwą kontuzję i wycofała się z igrzysk? W przypadku innych sportowców sprawa jest może mniejszego kalibru, ale motywacje podobne. Siatkarze i tak są w światowej elicie, grają w dobrych klubach za niezłe pieniądze i są uwielbiani przez kibiców. Wystarczy od czasu do czasu zagrać świetny mecz w lidze światowej albo na mistrzostwach świata. Ten minimalizm sportowy jest tragiczny i zaraźliwy: ulegają mu kolejni trenerzy kadry. Ostatni już na olimpiadzie, zanim jeszcze doszło do porażek z Bułgarią i Australią, zaczął opowiadać, że „z siatkarzy mamy być dumni, nawet jeśli przegrają”. Skąd takie nastawienie? Ano zwycięstwo w Lidze Światowej to już sukces, cel na ten rok wykonano.

4. Tolerancja kibiców i dziennikarzy

Moim zdaniem grzech największy, bo pociągający za sobą konkretne środki finansowe. Ja naprawdę nie rozumiem, skąd biorą się ci wariaci, gotowi witać siatkarzy na lotnisku i wołać „nic się nie stało” i poprosić o autograf. A następni włożyć kretyński kapelusz, kupić wuwuzelę i bilet na kolejny mecz biało-czerwonych w turnieju o Puchar Zgniłego Ziemniaka. Tak samo jest z piłkarzami, których kolejne klęski – tym razem dla odmiany w europejskich pucharach – chyba już nikogo nie dziwią. W ślad za kibicami-masochistami idą dziennikarze, którzy dokonują wręcz karkołomnych prób przekucia klęski w zwycięstwo. Może to lata zaborów, przegranych powstań i zrywów niepodległościowych skaziły nas tak dalece, że łatwo przechodzimy nad porażką do porządku dziennego? A może po prostu jesteśmy mało wymagający? Skoro światowe koncerny potrafią nam upychać towar drugiej kategorii po cenach pełnowartościowych – to czego oczekiwać w sporcie, szczególnie w tym zawodowym?

Może więc pora powiedzieć wreszcie: stało się! I zacząć wreszcie więcej wymagać. Przede wszystkim od siebie, ale i od naszych sportowców.

flamengista.blox.pl

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama