Słoneczko, szum morza, zapach gofrów i smażonych ryb. Wszędzie pełno rodzin, sporo też kolonistów, gdzieniegdzie przemykający zakochani, potrzebujący do szczęścia tylko dorsza, frytek i własnego dotyku. Ł»ycie nadmorskiego kurortu wygląda każdego dnia tak samo – z rana parawany i ręczniki, potem tandetne pamiątki i zawsze zbyt małe porcje w barach na promenadzie, wieczorem bluzy z kapturem i długie spacery brzegiem morza. Jedynym bodźcem, który mógłby zakłócić ten sielankowy harmonogram jest deszcz w towarzystwie chmur, który przegania turystów. Nawet wtedy jednak wszyscy są w biegu, jakby starali się wycisnąć swój dwutygodniowy urlop, nie stracić z niego nawet minuty.
Tego popołudnia pogoda dopisywała. Statki przewożące turystów kursowały co godzinę kalecząc boleśnie portfele ojców rodziny, morze wypełnione było łebkami z kolonii, zakochani obsiedli molo. Targi przy budach z frytkami przerwała jednak przerażająca, złowroga syrena portowa.
Jestem przyzwyczajony przyjmować ten moment w Łodzi, gdy na kilkadziesiąt sekund niemal całe miasto staje. Wszędzie słychać klaksony, spacerowicze na chwilę zastygają w bezruchu, wracający do domu pracownicy banków i sklepów znajdują te pieprzone trzydzieści sekund, by oddać hołd. Ci, którzy mimo dźwięku strażackich syren biegną dalej to wyjątki, na które nawet niewarto zwracać uwagi. Tak przynajmniej zapamiętałem kolejne rocznice wybuchu Powstania Warszawskiego w moim mieście.
Na dźwięk syreny portowej zatrzymałem się i pomodliłem, podobnie jak moja ukochana. Przez te kilkanaście sekund milczącego hołdu dla Powstańców prawie potrącił nas odpowiedzialny ojciec, który pędził do gofrów, póki nie ma kolejki. Spojrzałem na wpływający do portu statek obwożący wycieczki – z pokładu machali do nas ludzie, cieszący się, że ich dokowanie spotkało się z tak oficjalnym przyjęciem, z portową syrenąâ€¦ Wszystkie budki na pełnych obrotach, tylko ekspedientki krzyczały trochę głośniej, bo przez ten hałas to nic, kurwa, nie słychać. Syrena zamilkła. Rozglądam się uważniej, może ktoś tłumaczy dziecku po co ten sygnał, może ktoś pyta co to miało w ogóle znaczyć, może kogoś tu cokolwiek obchodzi, poza kawałkiem ziemniaka przysmażonym na trzydniowym oleju!
Nie jestem typem prowadzącym zaciekłą walkę o pamięć. Nie pojechałem do Warszawy (choć brałem takie rozwiązanie pod uwagę), nie poszedłem do kościoła, nie ubrałem się odświętnie. Nie mogę jednak pojąć, jak można zignorować rocznicę tak mocno, jak uczyniła to turystyczna mozaika z Ustki. Jak można zignorować sygnał syreny, jakby co dzień o 17 grała w najlepsze, jak można zapomnieć o 150, czy nawet 200 tysiącach zamordowanych Polaków?
Nie wiem, czy Powstanie miało sens, czy to była dobra decyzja, nie mam pojęcia o sztuce wojennej, nie znam meldunków AK, nie znam raportów o stanie niemieckich wojsk, nie znam wiary w rosyjską, czy aliancką pomoc. Wiem jednak na pewno, że te 150 tysięcy ludzi wykazało się bohaterstwem i patriotyzmem, którego dziś już w Polsce nie ma. Można dyskutować o słuszności Powstania, można kwestionować sens tej ofiary, ale nie można zapominać! Nie mamy chyba prawa ich oceniać, mamy za to obowiązek pamiętać.
To banał i truizm, ale naród, który zamienił pamięć o swojej przeszłości na bitą śmietanę z gofra, nie ma chyba najlepszych perspektyw na przyszłość.
JAKUB OLKIEWICZ