Europejskie puchary są arenami wielu niezapomnianych starć. Pojedynek luksemburskiego Dudelange z Red Bull Salzburg od początku wydawał się być przesądzony. To miało być niczym spotkanie małego pieska, pogodzonego z porażką, pozostawionego na rozszarpanie przez hordę wściekłych byków. Śmierć w męczarniach zanotowały jednak byki, dla których to olbrzymia, niezmazywalna plama na honorze. Można przegrać z równym sobie, ale nigdy z rywalem teoretycznie słabszym o kilka klas. Skojarzenie tych dwóch drużyn w eliminacjach ze sobą nie mogło być bardziej kontrastowe. Los okazał się niezwykle ironiczny, kierując na swą drogę obydwie te drużyny, pozornie z innych światów.
Wielki sukces niesie ze sobą również troski. Piłkarze Dudelange od razu zaczęli się zastanawiać, czy ich szefowie dadzą im wolne. Czekają ich co najmniej cztery pojedynki w europejskich pucharach, w samym środku tygodnia. Nie, nie chodzi o władze klubu. Dla nich futbol jest jedynie odskocznią od życia codziennego, w którym wykonują zawody jak wszyscy inni, normalni ludzie. Niczym się od nich nie różnią poza tym, iż wieczorami przebierają się w stroje sportowe i trenują. Profesje? Rozsiani są we wszystkich zawodach. Jeden z nich pracuje w sektorze nieruchomości, inny w banku, a największa gwiazda– Aurelien Joachim – jest nauczycielem WF-u oraz uczy dzieci pływać. To on zadał dwa z czterech ciosów wymierzonych w „Byki” z Salzburga. Każdy z nich okazał się śmiertelny.
To musiało być niezwykle surrealistyczne przeżycie dla Luksemburczyków. Przyzwyczajeni do porażek na arenie międzynarodowej nie mogli mieć żadnych racjonalnych powodów by wierzyć, że tym razem będzie inaczej. Wygrana w pierwszym meczu? Przypadek. W rewanżu nawet przy najlepszej dyspozycji rywale powinni ich roznieść. Ostatnie godne odnotowania zwycięstwo w pucharach nadeszło w 2005 roku – w 1 rundzie el. LM Dudelange odprawiło bośniacki Zrinjski Mostar. Po porażce w domu 0-1, Luksemburczycy doprowadzili do dogrywki. Tam zaskakując wszystkich, a najbardziej siebie, strzelili trzy bramki, absolutnie rozbijając rywali. Rundę później odbili się jak od ściany od Rapidu Wiedeń, tracąc dziewięć bramek w dwumeczu. Mistrz Luksemburga, jako przedstawiciel jednej z czterech najsłabszych lig w Europie przygodę w Champions League rozpoczyna od pierwszej rundy eliminacyjnej, lecz to tylko rozgrzewka – reprezentanci San Marino czy Andory są jeszcze słabsi, dlatego awans do drugiej rundy jest wręcz obowiązkiem. Wszystko ponad to, jest niesamowitym wynikiem, grubo ponad stan. To tak, jakby Śląsk Wrocław miał awansować do Ligi Mistrzów. Radość w Polsce byłaby porównywalna do tej z Luksemburga.
– Czuję się jakbym trafił do innego świata. Pod koniec meczu modliłem się, by sędzia wreszcie zakończył to spotkanie – powiedział Guy Hellers, dyrektor sportowy luksemburczyków, jeden z niewielu piłkarzy w historii, którzy zrobili poważną karierę w Europie, jeśli nie jedyny. F91 Dudelange powstało stosunkowoniedawno, bo w 1991 roku. Dotarto do wniosku, iż zamiast trzech średnich klubów w jednym mieście można stworzyć jeden silniejszy. W ten sposób doszło do fuzji Alliance Dudelange , Stade Dudelange i US Dudelange. Okazała się ona udana, bo w XXI w. nowy twór aż dziewięciokrotnie wygrywał ligę. Strona internetowa klubu padła już kilka minut po zakończeniu meczu z Salzburgiem. Na dobre. – Lepszego scenariusza nie wymyśliłby sam Hitchcock. Strzelić trzy bramki na takim stadionie to coś nieprawdopodobnego. Często Luksemburg był bliski niektórych osiągnięć, my odwróciliśmy tę kartę! W trakcie meczu postarzałem się o jakieś 10 lat – mówił rozentuzjazmowany Romain Schumacher, prezes klubu.
Kwestia statusu tych piłkarzy jest niezmiernie ciekawa. Większość z nich można co prawda nazwać amatorami, lecz niektórzy są po prostu graczami, którym nie udało się w lepszych klubach i kontynuują karierę w Luksemburgu. Należy do nich Daniel Gomez, mający za sobą kilkadziesiąt występów w niemieckiej Bundeslidze. Wielu wyciągnięto z drugich drużyn klubów francuskich bądź niemieckich, gdzie nie rokowali odpowiednio na przyszłość. Aurelien Joachim miał za sobą występy w rezerwach VFL Bochum oraz Alemannii Aachen. Jeśli Ci piłkarze występowali w lepszych ligach, z reguły były to bardzo krótkie przygody, wręcz epizody – dwa słabsze mecze i transfer do gorszego klubu, lub „zsyłka” bezpośrednio do Luksemburgu. Większość kadry zespołu stanowią Francuzi, mający nieznaczną przewagę nad Luksemburczykami. Dudelange obok Jeunesse Esch oraz Differdange jest głównym dostarczycielem piłkarzy do reprezentacji.
Jeszcze niedawno ci zawodnicy musieli zmagać się z dociekliwymi pytaniami „to w Luksemburgu istnieje w ogóle jakaś liga?”. Tymczasem teraz szykują się do boju o IV rundę eliminacji. Na drodze stanie słoweński NK Maribor, który wyeliminował ich już rok temu (0-2 i 1-3). Od tego czasu wiele się zmieniło. Słoweńscy piłkarze z pewnością nie są o wiele silniejsi od Austriaków, o ile nie są słabsi. Dzielni reprezentanci całego Luksemburga są w stanie sprawić kolejną niespodziankę. Trudno jednostronnie rozstrzygnąć kwestię ich zawodowstwa lub braku. Jedno jest pewne – w porównaniu do sowicie opłacanych piłkarzy Red Bulla Salzburg, to oni okazali się profesjonalistami pełną gębą.
„Ł»ałosne zwycięstwo”, „ostateczna kompromitacja futbolu” – tak w środę witały czytelników gazety w Austrii. Dziennikarze z Luksemburga znajdowali się w siódmym niebie, podczas gdy ich austriaccy koledzy po fachu znaleźli się w dziewiątym kręgu piekielnym. Tę klęskę umieszczono obok najsłynniejszych porażek w historii kraju – gdy Austria Wiedeń uległa 1-10 w dwumeczu bułgarskiemu Beroe Stara Zagora w 1979 roku, gdy przed dekadą Grazer AK uległ APOEL-owi Nikozja. Cypr wtedy nikomu się jeszcze nie kojarzył z piłką nożną; wyłącznie z wakacjami, oraz piłkarskimi emerytami pragnącymi dorobić sobie do końca kariery w pięknych warunkach pogodowych. Największym blamażem niezmiennie pozostaje porażka reprezentacji z Wyspami Owczymi w ramach eliminacji do Euro 92’.
Patrząc na ostatni „wyczyn” piłkarzy Salzburga, należy sobie postawić pytanie – czy sponsor pozytywnie wpłynął na klub? Red Bull to potężna marka o wręcz nieograniczonym potencjale finansowym. Od czasu przejęcia w 2005 roku, w zespół zainwestowano niemal 300 mln euro. Nawet ta kwota nie wystarczyła, by awansować do Ligi Mistrzów. Zawsze, w decydujących momentach czegoś brakowało Austriakom. Pięć lat temu byli o trzy minut od bram piłkarskiego raju, lecz zatrzasnął je Brandao, dając awans Szachtarowi Donieck. W 2009 i 2010 roku przeszkodą nie do ominięcia stawali się mistrzowie Izraela. W obydwu przypadkach porażki na własnej arenie przekreślały szanse na awans. Brak odporności na presję?
W trzech ostatnich latach Austriacy reprezentowali swój kraj w fazie grupowej Ligi Europejskiej. Raz udało im się wygrać grupę z Villarreal, Lazio oraz Lewskim Sofia z kompletem punktów (!), by następnie odpaść ze Standardem Liege. Historię z 2010 roku pamiętamy – grupę z Manchesterem City, Juventusem oraz Lechem skończyli na samym dnie, z dwoma punkcikami. W zeszłym roku ekipa z Salzburga niespodziewanie wyprzedziła Paris Saint-Germain, ustępując miejsca wyłącznie Athleticowi. Marzenia o awansie do 1/8 finału dosyć gwałtownie wybił z głowy ukraiński Metalist, wygrywając aż 8-1 w dwumeczu.
Na nic zdały się plejady gwiazd przewijających się przez ławkę trenerską. Giovanni Trapattoni, Co Adriaanse czy Huub Stevens to znani w środowisku fachowcy, przyzwyczajeni do walki o nieco wyższe cele, obracający się w towarzystwie sławniejszych piłkarzy. Przed sezonem szansę dostał szerzej nieznany Roger Schmidt, który nie osiągnął jeszcze niczego jako trener. Wcześniej prowadził niemiecki Paderborn, gdzie do baraży o wejście do Bundesligi zabrakło ledwie dwóch punktów. To zrobiło wrażenie na władzach Salzburga, które zdecydowały się mu powierzyć sterowanie chwiejnym okrętem. Nie jest tajemnicą, iż jego poprzednik, Ricardo Moniz złożył rezygnację ze względu na brak wsparcia zarządu w trudnych momentach, zarzucając im jednocześnie krótkowzroczność. Jego następca na razie zupełnie sobie nie radzi. Tłumaczenia w stylu Macieja „liga będzie ciekawsza” Skorży – młody, niedoświadczony zespół, sezon jest jeszcze długi – nikogo nie przekonują. Strat finansowych, wizerunkowych oraz punktów do rankingu UEFA nikt nie odrobi.
Najlepszy przekaz wyszedł od Martina Hintereggera, obrońcy zespołu: „To katastrofa”. Krótko i na temat. Bez zbędnego tłumaczenia o zamkniętym dachu czy braku biletów. Niedawno porzucono zasadę trzech ósemek – 8 austriackich piłkarzy, 8 obcokrajowców oraz 8 młodych, zdolnych piłkarzy.
Największe gwiazdy znajdują się w pionie kierowniczym zespołu. Uznany trener, jakim niewątpliwie jest Ralf Rangnick objął funkcję dyrektora sportowego klubu, podczas gdy Gerard Houllier zasiadł na podobnym stanowisku, lecz odpowiada za całą markę Red Bull. Znane twarze towarzyszą temu klubowi od lat, lecz efekt pozostaje mierny.
Pucharowa kompromitacja może wyjść bokiem całemu austriackiemu futbolowi. W tym sezonie uczestnicy Bundesligi walczą aż o dwa miejsca w eliminacjach Ligi Mistrzów, jednak taka porażka jak z Dudelange zabiera szansę zbierania punktów w Lidze Europejskiej. Prawdopodobnie już w następnym sezonie wyłącznie mistrz będzie reprezentował Austrię w Lidze Mistrzów.
W 2005 roku Austria Salzburg przeobraziła się w Red Bull Salzburg. Transformacji towarzyszyły liczne kontrowersje – austriacki miliarder Dietrich Mateschitz, jeden z założycieli firmy produkującej napoje twierdził, iż oto powstał „nowy klub, bez historii”. Oficjalna strona zespołu twierdziła nawet, że drużyna powstała w 2005 roku! 72-letnia historia miała pójść do kosza. Dopiero pod naciskiem władz ligi Red Bull „przyznał się” do osiągnięć poprzedniczki. Od tego czasu w mieście panuje rozłam – jedna grupa kibiców popiera nowy twór, podczas gdy druga nieustannie go bojkotuje, protestując przeciwko nadmiernej komercjalizacji piłki nożnej. Nie siedzieli z pustymi rękoma i założyli nowy zespół – SV Austria Salzburg. Klub błyskawicznie piął się po kolejnych szczeblach rozgrywek i od dwóch lat znajduje się w trzeciej lidze. Najbliższy sezon ma być tym przełomowym, który przyniesie upragniony awans na zaplecze Bundesligi.
Dla Austriaków występy w Lidze Mistrzów to prawdziwa rzadkość – od sezonu 1998/99 wystąpili w niej zaledwie dwukrotnie, za każdym razem zbierając od rywali solidne baty. Zdarzają się im kompromitujące wpadki z rywalami, o których nie mają bladego pojęcia. Do nich należy F91 Dudelange, który został określony mianem „futbolowego karła”, zdolnego do wyeliminowania finansowego potentata. Zawodnicy z Luksemburga mają kilkanaście dni chwały – gdy ona minie, jeśli nie uda im się jej przedłużyć, to po heroicznym boju pozostaną wyłącznie piękne wspomnienia, które będą mogli przekazać następnym pokoleniom. Nawet jeśli przez niektórych nadal będą uważany za amatorów.
ŁUKASZ GODLEWSKI
