Jerzy Dudek żali się na nierzetelnych dziennikarzy „Przeglądu Sportowego” – że ci poinformowali o jego rzekomych wymaganiach finansowych (marne 15 tysięcy euro na miesiąc), podczas gdy Jurek żadnych wymagań nie ma, bo jeszcze o pieniądzach nie zaczął rozmawiać. Jak zwykle w Polsce, wszystko robi się od dupy strony. Prasa zastanawia się, ile JD ma skasować, on się z tego tłumaczy, natomiast nikt nie zadaje jakże podstawowego pytania: dlaczego Dudek miałby być dyrektorem i co niby miałby robić?
Pisaliśmy już o tym, że nie wystarczy zakrzyknąć „będę jak Bierhoff”, bo Bierhoff najpierw skończył studia (kierunek: zarządzanie), a potem zaczął dyrektorować. To jednak nie jest facet po Zasadniczej Szkole Górniczej w Knurowie, jak Dudek, z całym szacunkiem dla absolwentów tej renomowanej uczelni. Nikt nie chce głośno tego mówić, bo podobno nie wypada, więc my weźmiemy ten przykry obowiązek na siebie: mieliśmy już trenera bez matury, teraz ma być dyrektor bez matury. Tak właśnie wygląda kopiowanie wzorców z Niemiec: tam facet po studiach, u nas po zawodówce, ale obaj grali kiedyś w piłkę, więc niby wszystko się zgadza. Niby.
Są dwie możliwości.
Pierwsza – dyrektor sportowy ma nic nie robić, poza lansowaniem się i pobieraniem pensji, w związku z czym nie potrzebuje żadnego doświadczenia czy wykształcenia. I wtedy – nadaje się nawet Jerzy Dudek!
Druga – dyrektor sportowy ma jednak wykonywać jakąś w miarę odpowiedzialną pracę, a wtedy na takie stanowisko powinno dobrać się osobę odpowiednio przygotowaną. I wtedy – Jerzy Dudek już się nie nadaje.
Jeśli wybieramy opcję numer jeden, czyli tę korzystną dla Jurka, to niestety trzeba zadać pytanie: po co w ogóle dyrektor? Niedługo w kadrze będzie więcej dyrektorów niż piłkarzy. Jest Konrad Paśniewski, dyrektor ds. organizacyjnych, jest Tomasz Rząsa, dyrektor ds. mediów, ma być też Jerzy Dudek, dyrektor sportowy. Wydawało się, że Waldemar Fornalik został wybrany po to, żeby selekcjonować piłkarzy, tymczasem on selekcjonuje dyrektorów, za moment będzie miał trzech. To chyba nie jego rola, prawda? Nie może być tak, że trener mówi „potrzebuję kolejnego dyrektora”. Pomylenie z poplątaniem. To PZPN tworzy strukturę i decyduje, czy należy stworzyć jeszcze jedno stanowisko pracy i określa zakres obowiązków, kompetencje, sprawdza, czy kolejna osoba nie będzie dublowała się z kimś, kto już pobiera pensję. Wtedy na stworzono stanowisko dobiera kandydata.
A u nas przychodzi pan Waldek i na dzień dobry chce dyrektora. I jeszcze wskazuje palcem, kto miałby nim być. Juruś. Ł»eby dyrektor był panem dyrektorem – tak jak wspomniany Bierhoff – to nie może go wybierać Fornalik. Bo Bierhoff, jeśli już tak często się w Polsce na niego powołujemy, ma sporo do powiedzenia, czy selekcjonera należy zwolnić czy nie, jest dla trenera przełożonym, a nie podwładnym. My natomiast po prostu chcemy stworzyć funkcję, ale do końca nie wiemy, po co. Ł»e niby firma z kilkoma dyrektorami wygląda poważniej.
Sam Dudek powiedział tak: – Moje zadania byłyby ściśle związane z funkcjonowaniem drużyny: konsultacje dotyczące powołań piłkarzy, współpraca z klubami oraz trenerami, stały kontakt z kadrowiczami oraz podobne obowiązki… Czyli, przykro to stwierdzić, nie robiłbyś nic, tak? Przecież jak wyciśniemy wodę to nic nie zostaje. Stały kontakt z kadrowiczami oraz podobne obowiązki? Co to w ogóle za bełkot? Normalny trener ogarnia takie sprawy wraz z asystentem, nie potrzebuje do tego jeszcze jakiegoś dyrektora. Oczywiście, rozumiemy, że Dudkowi głupio byłoby powiedzieć „nie będę robił nic, taki jest mój pomysł na siebie”, ale zachowajmy odrobinę zdrowego rozsądku.
Dopóki Waldemar Fornalik nie powie: – Potrzebuję dyrektora, ponieważ jako selekcjoner wraz z asystentami nie potrafię ogarnąć takich spraw jak… I tu się zacznie kompromitująca dla Fornalika wyliczanka – dopóty cała dyskusja o dyrektorze (trzecim, podkreślamy) nie ma najmniejszego sensu. Najmniejszego. Na razie wygląda to na układ towarzyski: Dudek chciałby się raz na jakiś czas wyrwać z domu i mieć na to alibi, polatać po świecie, pokazać w mediach, polansować, do tego jeszcze wziąć kasę, bo lepszy comiesięczny dopływ gotówki niż odpływ.
Ale strasznie mało w tym wszystkim logiki.