Inter po raz czwarty z rzędu zdobył będący przedsezonową rozgrzewką Trofeo Tim, chociaż swoją grą nie porwał nawet cierpiących na ADHD. Pozostałe drużyny także niczym specjalnym nie zachwyciły. Wszystkie trzy gierki przyćmił stan boiska, które było tym z typu off-road. Wyglądało, jakby na dziesięć minut przed rozpoczęciem turnieju wpuszczono na nie stado dzikich świń. Murawa stadionu San Nicola punktowała tak samo, jak wszystkie zespoły razem wzięte. Stosunek zdobytych bramek do odniesionych kontuzji – 5:5.
Najpierw, już w swoim pierwszym meczu, posypał się Coutinho. Do gry co prawda wrócił, lecz aby uśmierzyć ból potrzebny był stosowny okład. Następna salwa została wymierzona w piłkarzy Juventusu. Pierwszy padł Simone Pepe, jedno z najlepszych ogniw Starej Damy. Ponoć z przemęczenia. Kto by się nie zmęczył, biegając po boisku przypominającym gigantyczną arenę do walk w błocie? Następny był Mirko Vucinić i w końcu Martin Caceres, który najprawdopodobniej opuści lwią część pierwszej rundy nowego sezonu. Kompletne diagnozy mają paść dopiero jutro, ale lekarze podejrzewają naruszenie jednego z bocznych więzadeł kolana. Na końcu okazało się, że z lodem przyklejonym do kolana paraduje też stoper Milanu, Mario Yepes.
I raz, i dwa, i trzy. Trzy kontuzje w ciągu dosłownie kilku minut. – Ja pierdolę! – wyrwało się trenerowi Bianconerich, Antonio Conte. Przed kamerami zachował już słowną wstrzemięźliwość, ale na organizatorach i tak nie zostawił jednej suchej nitki. – Rozgrywanie tak pięknego turnieju, na stadionie pełnym ludzi, na tak beznadziejnym podłożu, to jakiś absurd. Widać było, że piłkarze się ślizgają. W niektórych miejscach było więcej piachu niż trawy – grzmiał.
Conte jest chyba trenerem, któremu po tym turnieju przybyło najwięcej siwych włosów. Oprócz kontuzji ma do rozgryzienia jeszcze jedną, chyba nawet poważniejszą kwestię. Wszyscy powtarzają to jak mantrę, ale pozwolimy nadmienić raz jeszcze. Juventus nie ma klasowego napastnika. Alessandro Matri jest obdarzony instynktem, ale to za mało. Fabio Quagliarella jest jak mało śmieszny żart z samego siebie. Być może do głosu dochodzą kontuzje, które od jakiegoś czasu regularnie orają jego zdrowie. Na pewno. Najbardziej wysunięty napastnik nie może marnować kilku setek z rzędu. Szkoda, bo druga linia, nawet w mocno rezerwowym zestawieniu, prezentowała się całkiem nieźle. Grzechem byłoby marnować jej potencjał, sadzając na szpicy przeciętniaków i parodystów.
Podobne turnieje powinny być polem do popisu dla tych najmłodszych, dopiero co kiełkujących talentów. Swoją klasę podkreślili ci, których już znamy – Stephan El Sharaawy oraz Coutinho, który zgarnął nagrodę dla najlepszego zawodnika. Ma papiery na świetnego piłkarza. Pokazuje się do gry, doskonale panuje nad futbolówką. Nie ma żadnych kompleksów. Jego jedynym problemem są maleńkie płucka, ale w porównaniu z poprzednim sezonem ponoć i tak zrobił gigantyczny postęp.
Na powierzchnię wyłoniło się też dwóch młodziaków, dotychczas znanych głównie z serii Football Manager. Rozchodzi się o świeżo upieczonego Juventino, Alberto Masiego oraz Milanistę – Mattię Valotiego, który zresztą zagrał tysiąc razy lepiej niż Robinho. Swoją drogą, nie dziwimy się, że Brazylijczykowi wyjątkowo śpieszno do Santosu. Tam bez skrupułów mógłby jeszcze trochę piłkarza poudawać. W Europie nawet najbardziej wymyślny kamuflaż zostaje błyskawicznie zmyty. Nogi te same, ale głowa wyraźnie za nimi nie nadąża. Milan w ogóle był najsłabszą ze wszystkich drużyn turnieju. Na drugim biegunie odnalazł się Mirko Vucinić, który zaliczył swoje najlepsze zawody, odkąd gra dla Juventusu.
I na koniec wisienka. O tym dniu, dniu swojego debiutu przed szerszą publicznością, jak najszybciej będzie chciał zapomnieć Lucio. Szczerze mu współczujemy. Nie dość, że kibice Interu, z każdym kolejnym dotknięciem przez niego piłki gwizdali i buczeli coraz głośniej, to jeszcze przytrafił mu się fatalny kiks. Fakt, do tego gola także przyczyniło się podłoże, ale Brazylijczyk jest doświadczonym obrońcą. Powinien był to przewidzieć. Nie ma co przesadzać z rolą tej murawy, bo w końcu wyjdzie, że rozstrzygnęła ona więcej, aniżeli sami piłkarze.
PIOTR BORKOWSKI

