Cacek nie zasługuje, żeby o nim mówić. Niech lepiej wraca do banku!

redakcja

Autor:redakcja

22 lipca 2012, 09:05 • 15 min czytania

– Niech pan spróbuje zostać prezesem PZPN, to się panu nie uda. Bońkowi się nie udało! Nie da tam się wejść z zewnątrz. W tej sytuacji Kręcina może pokonać Latę w cuglach. Doskonale wie, że wygra ten, który przekona do siebie całe towarzystwo. Już się zaczyna – ktoś zatrudni kogoś, ktoś da któremuś klubowi dotacje. Wygra ten, który obieca najwięcej. Lato jest w trudnej sytuacji, ale to też jego wina. Naopowiadał w prasie niestworzonych rzeczy, palnął kilka gaf, a czasami niepotrzebnie się odezwał. Jakby milczał, toby został filozofem – mówi Marek Pięta, m.in. prezes Stowarzyszenia Byłych Piłkarzy Widzewa i Polskiego Związku Piłkarzy. Z ikoną Wielkiego Widzewa rozmawiamy o wstydzie Cacka, niespełnionych obietnicach, patologiach PZPN, błędach Bońka czy piciu alkoholu przed meczem.
***

Cacek nie zasługuje, żeby o nim mówić. Niech lepiej wraca do banku!
Reklama

Spotykamy się nieopodal stadionu w Widzewa, w siedzibie Stowarzyszenia Byłych Piłkarzy Widzewa i Polskiego Związku Piłkarzy zrzeszonego w FIFPro. Wszystko w jednym, niewielkim i skromnym biurze. Pozornie. Wchodzimy do ogrodu – bar jak na plaży na Hawajach, grill, bramka z założoną siatką, gdzie strzelić można tylko w róg, nisko zawieszony kosz („jak ktoś strzelić już nie może, to sobie rzuca”). Wchodzimy do drugiego pomieszczenia – puchary, medale, autobiografia Smolarka, wspólne zdjęcia z Terrym, Rooneyem i Cristiano Ronaldo. Pokój na piętrze – nowoczesny bar, pufy, wielka sofa, projektor, dawne fotografie, w tym zdjęcie Młynarczyka z małpą („to nasi bracia bliźniacy”), karteczki z nazwiskami i numerami koszulek. – To jest nasz mały Widzew. Po co mamy się stąd ruszać i się cackać? – pyta Pięta.

W jednym z ostatnich komentarzy na stronie stowarzyszenia wyraziliście dużą dezaprobatę wobec obecnej sytuacji Widzewa.
Jako jego prezes o panu Cacku wolę się nie wypowiadać. Szkoda słów na tego człowieka. Nie zasługuje na to, żebym o nim mówił. Bo co mam powiedzieć o osobie, która nas nie szanuje? Ł»e boli nas to, co dzieje się teraz z Widzewem? Boli, i to bardzo. Cacek ze wszystkimi ma problem, ze wszystkimi w Łodzi się kłóci. Może pora w końcu się wyprowadzić? Wojciechowski właśnie Polonię porzucił.

Reklama

Jego akurat najchętniej wywieźliby na taczkach.
Dziękuję mu, że odszedł. Pierwszy szkodnik polskiej piłki. Jaki był z niego pożytek? Ł»aden. Bałaganu tylko narobił. Namieszał ludziom w głowach, stworzył „Klub Kokosa”, piłkarzy zniechęcił swoją dyktaturą. Przy tak gigantycznych możliwościach, wystarczyło dobrać odpowiednich ludzi i dziś miałby Wojciechowski Ligę Mistrzów. Naprawdę.

Widzew Cacka może skończyć jak Polonia Wojciechowskiego?
Warto by zapytać jego samego. Tylko, że on jakiś czas temu zniknął, zapadł się pod ziemię. Chyba mu wstyd. I słusznie, bo wstydzić się powinien.

Za co nie przepada pan za działaczami Widzewa?
A za co miałbym ich lubić? Za to, że nas nie szanują czy że posługują się rzeczami, którymi posługiwać się nie mogą? W końcu opowiadają, że to drużyna z charakterem, że zdobyli cztery mistrzostwa Polski. Przecież oni nic nie zdobyli! Jeśli trzeba spłacić zaległości wobec byłych zawodników, a jest ich długa lista, twierdzą, że nie są prawnym następcą i nie odpowiadają za finansowe zobowiązania. Jeśli zaś chodzi o dawne laury i opieranie się na historycznych sukcesach, to wtedy jak najbardziej. Nie rozumiem tego… Dwa lata temu napisaliśmy pismo do właściciela. Do dziś czekamy na odpowiedź. Byłem od tamtego czasu na Widzewie tylko raz. Na rugby.

Napisaliście o zarządzie: Martwi nas, że wszystkich macie za złych, a tylko wy jesteście…
… cacy. Małe odniesienie do nazwiska, ale to prawda. Z kibicami też zadarli, mają z nimi problem. Nas mogą olewać, ale jak kibice się od nich odwrócą, to będzie tragedia.

Jedna wojna już była.
Jak będzie kolejna, to działacze przegrają. Niech lepiej więc uważają, niech lepiej nie walczą. Chociaż, jak chcą walczyć, to zapraszamy do wyjazdu, podstawimy odpowiedni transport. Z chęcią pomożemy! A my, ludzie stowarzyszenia, na Widzew jeszcze przyjdziemy, jak będzie inna ekipa. Obecna nas już nie zobaczy.

W stowarzyszeniu jest wielu ludzi, którzy dla tego Widzewa się zasłużyli.
Nie będę skromny i nie powiem nie. Zasłużyliśmy na to, żeby raz na jakiś czas ktoś nas na mecz zaprosił. Nie chcieliśmy, żeby Cacek coś nam dawał, żeby to było działanie jednostronne, miało być coś za coś. Jesteśmy dorośli, graliśmy na Zachodzie, zobaczyliśmy, jak sprowadza się duże pieniądze do klubu. Ale naszej pomocy już nie będzie żadnej. Niech Cacek żałuje.

Dziś Widzewem zarządzają ludzie, którzy stworzyli bank.
Brawo! [Pięta zaczyna klaskać – przyp. PT] Gratuluję panu Cackowi, że potrafił coś stworzyć i dobrze zarobić. Jak sobie nie radzi w piłce, to niech wraca do banku.

„Wypłukaliście klub ze wszelkich emocji”, to kolejny cytat.
A jest inaczej? Co z tego wszystkiego zostało? Przeciętność. Nic więcej. Próbujemy kontrowersyjnymi komentarzami sprowokować ludzi do jakichś działań. Jak obecna świta sobie nie radzi, to niech odejdzie. A jak nie chce odchodzić, to niech chociaż przestanie psuć. Do dziś o Widzewie mówi się pozytywnie, choć tych głosów jest coraz mniej. Pamięta pan, co pięć lat temu mówił Cacek? Ł»e za moment będzie tu Liga Mistrzów. Teraz grali będą samą młodzieżą. Ł»yczę powodzenia, przyda się.

Dwukrotne wchodzenie do ekstraklasy tłumaczy Cacka?
Nie, już nie. Od jego przyjścia zaraz minie sześć lat. Jak minie dziesięć, to lepiej nie będzie. Ł»eby chociaż gorzej nie było. Widzew zawsze o coś walczył – nawet, jak bronił się przed spadkiem, to coś się działo, choćby pamiętne mecze z Ruchem. Przeważnie jednak czub tabeli. A teraz? Ludzi wciąż coś przyciąga, bo to klub-legenda, ale samą przeszłością ciągle żyć nie można. Chciałbym kiedyś wziąć wnuków na mecz, powiedzieć: zobaczcie, jak jest pięknie, tutaj kiedyś dziadek kiedyś grał. Ale na razie tego nie widzę.

Obecna polityka klubu?
Jeżeli pozbycie się tych, którym jest się winnym pieniądze i robienie powszechnej łapanki, nazywamy polityką klubu, to ja nie mam pytań. Nie wiadomo, kto tej ekstraklasy będzie bronił. Ja bym pięciu ludzi nie wymienił. Jednego mam tylko – Mielcarz, ale jemu też wiszą kasę. Nie zalegają tylko tym, którzy dopiero przyszli…

Zaległości wobec piłkarzy były i są bardzo duże.
Jak ktoś nie ma miedzi, to niech w domu siedzi.

Bruno Pinheiro przez osiem miesięcy nie otrzymywał wypłat.
Nie musiał tu siedzieć. Mógł rozwiązać kontrakt, zgłosić swoją sprawę do Izby ds. Rozwiązywania Sporów Sportowych.

Mówił, że się boi, że jest w obcym kraju.
PZP walczy z takimi sytuacjami, bo polskie przepisy są rażąco niekorzystne dla zawodników. Po trzech miesiącach zaległości składa się wezwanie do zapłaty, wyznacza dodatkowy 30-dniowy termin, potem dopiero kieruje się wniosek do Izby, jeszcze odwołania. Trwać to może nawet osiem i więcej miesięcy! Na ostatnim posiedzeniu Izby ds. Rozwiązywania sporów sportowych byłem w czerwcu, a wcześniej… w sierpniu ubiegłego roku. Kpina! Zgłaszamy to do FIFA, bo w Polsce nie ma z kim nawet podjąć rozmów aby coś w tym kierunku zmienić.

Nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać.
Długo walczyliśmy o Izbę ds. Rozwiązywania Sporów Sportowych, która z nakazu FIFA obliguje do parytetu, osiągnęliśmy cel, lecz niestety ktoś hamuje jej działania. Chcemy też oswobodzić polską piłkę od obcokrajowców, trzeba zadbać o własny rynek. Jest zbyt wielu piłkarzy spoza Unii Europejskiej. Dziś ponad 30 proc. cudzoziemców gra u nas w piłkę. To śmieszne.

Gra w piłkę…
Przepraszam, wychodzi na boisko. Z piłką czasami to nie ma nic wspólnego. Właściciele tłumaczą, że cudzoziemcy są tańsi. Jasne. Tańsi kiedy? W żaden sposób to jednak nie procentuje. Nie chcemy zabronić sprowadzania obcokrajowców, ale sprowadzajcie takich, żeby nasi się od nich uczyli. Stwórzmy limity zarobkowe, jak ma to miejsce w wielu inny krajach europejskich.

Nie uważa pan, że do niektórych klubów obcokrajowców bierze się chętniej, bo nie są świadomi problemów klubu?
Nie wiedzą wcześniej, że nie będzie im się płaciło? Nie rozumieją, gdzie przychodzą? No, tak… Kłania się tutaj PZPN. Spójrzmy na ŁKS – w poprzednim sezonie zagrało u nich z sześćdziesięciu ludzi, a dług narósł podwójnie. Zapłacić trzeba i starym, i nowym. To są paranoje naszego futbolu. System licencyjny kuleje.

Mówi się jednak, że wymogi są zaostrzane.
Są zaostrzane, ale nie są respektowane. Muszą być jasne gwarancje, że klub jest w stanie sezon rozpocząć i normalnie go skończyć. Nie wymagamy gwarancji na pięć lat, tylko na rok. Tak błaha rzecz już nas przerasta?

Przecież te gwarancje co roku są składane.
To są sztuczne umowy. Podpisuje się z piłkarzami ugody, ale w momencie otrzymania licencji, bum. Papier wylądował w koszu. Typowo polski obrazek… Zdziałać coś w tym kraju często graniczy z cudem. Ciągle jest zła pora. Najpierw byliśmy przed Euro, potem po Euro, teraz jesteśmy przed wyborami, a potem będziemy po wyborach. Zawsze jest problem. Zawsze! A czas ucieka…

Rozmawialiście o tym z Grzegorzem Latą?
Wyciągnę potem panu pisma, które wysłaliśmy w zeszłym roku do PZPN. Pełen segregator. Lato to trudny człowiek. Bardzo trudny. Fajnie by było, gdyby coś się pozmieniało, ale tu nic się nie zmieni. Zresztą, czuję, że Kręcina wszystkim wywali taki numer, że to on zostanie prezesem.

To byłby ewenement.
Wspomni pan moje słowa. Kręcinę poprze środowisko. Niech pan spróbuje zostać prezesem PZPN, to się panu nie uda. Bońkowi się nie udało! Nie da tam się wejść z zewnątrz. W tej sytuacji Kręcina może pokonać Latę w cuglach. Doskonale wie, że wygra ten, który przekona do siebie całe towarzystwo. Już się zaczyna – ktoś zatrudni kogoś, ktoś da któremuś klubowi dotacje. Wygra ten, który obieca najwięcej.

Kręcina w takich rejonach czuje się najlepiej.
On potrafi się odpowiednio poruszać. Ma wielu przyjaciół w środowisku, bo to fajny chłop jest. Zdzisiek da się lubić. Tak właściwie, to nikt nic na niego nie ma. Ktoś mu coś udowodnił? W Polsce się przyjęło, że jak ktoś jest oskarżony, to zaczyna się jazda. Koniec. A ja tak sobie cicho myślę, że może i Kręcina byłby w stanie coś w tej piłce zrobić. My go oczywiście nie forujemy, ale to rozsądna ocena obecnej sytuacji.

Na horyzoncie pojawiają się sami pseudokandydaci.
Lato jest w trudnej sytuacji, ale to też jego wina. Naopowiadał w prasie niestworzonych rzeczy, palnął kilka gaf, a czasami niepotrzebnie się odezwał. Jakby milczał, toby został filozofem. On pewnie też nie chce być ciągle krytykowany, więc czasem się stara, próbuje coś dobrze zrobić. Ale nawet jak PZPN robi dobrze, to jest źle. Od kilku lat widać tak niesamowity medialny i społeczny nalot na związek, że to się w głowie nie mieści. Zresztą, co trzeci letni kabaret jest o tym samym. O Lacie.

Jak nie Lato lub Kręcina, to kto?
Boniek. Może nie zawsze nadajemy na tych samych falach, ale on by wiele zrobił. Już się wydawało, że to on cztery lata temu zostanie prezesem, ale popełnił polityczny błąd. W ostatniej chwili powiedział, że trzeba rozjechać całe towarzystwo. Czyli głosujących. Strzał w stopę! Słyszę, że zgłasza się Czarnecki. Śmiechu warte. Jedyne, co on chce zrobić, to sobie dobry PR.

Człowiek, który obskoczył wszystkie partie polityczne i sto razy zmienił swoje poglądy.
Rozmawiałem z nim kiedyś i zauważyłem, że ma mylne pojęcie o piłce. Zresztą, on jako osoba z zewnątrz tam nie wejdzie. Niewielu sobie zdaje sobie z tego sprawę, ale PZPN jest strasznie mocnym przeciwnikiem. Nie takie siły były już na nich skierowane. I nikt nie wygrał! Urząd Skarbowy zwraca im duże miliony za VAT. Jakaś kontrola – wszystko pięknie i elegancko. Oni tam doskonale wiedzą, że nie mogą sobie pozwolić na najmniejszą wpadkę.

Prezes dostał kopertę i schował ją od razu do sejfu.
Jakby coś było, to Laty już by nie było. PO odpowiednio by to wykorzystało, prokurator by to załatwił. Ale nie, nic się nie stało. I już się nie stanie.

Wspomniał pan o dużym segregatorze. Dlaczego tak wielu rzeczy nie możecie przepchnąć?
Z Latą ciężko się porozumieć. Utworzono jakąś komisję dialogu, ale ona spotyka się dwa razy w roku i póki co nie widać efektów jej prac. Pic na wodę. Listkiewicz był w tej kwestii cudowny, bo można było z nim po ludzku porozmawiać.

Ale to za nim ciągnie się największe zło naszej piłki. Korupcja.
Listkiewicz palnął, że był czarną owcą. Palnął zupełnie niepotrzebnie. Nie spodziewał się jednak, że zjawisko korupcji jest aż tak szerokie, że rządzi tym wszystkim mafia. Za moich czasów też ustawiano mecze, ale na mniejszą skalę. Dla mnie sprawa jest jasna – stawiamy grubą krechę, choć to utarty już slogan, zamykamy temat i wprowadzamy nowe przepisy. Kiwnij w złą stronę palcem, dostajesz dożywotnią dyskwalifikację. Jestem w stanie udowodnić, że trzymając się obecnych norm, większości piłkarzom i działaczom należałoby postawić zarzuty. 98 procent! 2 procent to młodzi, którzy nie wiedzieli, o co chodzi i obcokrajowcy, którym kazano płacić kasę, to płacili.

Dariusz Wdowczyk próbuje wrócić do trenerki.
Nie jestem fanem jego trenerskiego talentu, ale chciałbym, żeby mu się udało. Musiał się dostosować do tego wszystkiego. Środowisko było tak zgnojone, że dziś trzeba się od tego odciąć.
O co jeszcze walczycie?
Chcemy pomóc piłkarzom w łagodnym przejściu na piłkarską emeryturę, taka harmonizacja fiskalna jest choćby w Holandii. Ale po co mamy to wprowadzić zawodnikom, jak oni złotówkę zarobią? Resztę zeżrą podatki. Kolejna kwestia, to problem hazardu, o którym mówi się niewiele i alkoholizmu, o którym nie mówi się wcale. 80 proc. sportowców, nie tylko piłkarzy, nie radzi sobie po zakończeniu kariery. Kończy się kasa, kończy się sława, kończy poklepywanie po plecach. Media to nie zainteresuje.

Andrzej Iwan swoją autobiografią otworzył ludziom oczy na takie problemy.
Jak jest problem, to należy o nim dyskutować jak najszerzej i jak najgłośniej. Tylko czy takiemu człowiekowi opłaca się powiedzieć? W Stanach Zjednoczonych czy Europie Zachodniej ktoś powie, że jest alkoholikiem, to społeczeństwo rozumie. U nas taką osobę się gnębi. Demokracja zaczęła działać, ale jeszcze nie tak, jak powinna… Myślałem, że łatwiej będzie nam dokonać zmian, że łatwiej przejdą te pomysły. Nie chcę zarzucać innym, że to kwestia kasy.

A czego?
Podciąłby pan gałąź, na której siedzi? Nikt z własnej woli nie chce sobie samemu narobić bałaganu. A i wejść w to środowisko jest bardzo ciężko. Tłumaczę Lacie – znasz bolączki piłkarzy, zrób coś dobrego, to cie będą szanować. Ale on nie chce.

Wróćmy jeszcze do przeszłości. Widzewski charakter, do którego dziś tak często się nawiązuje, to temat rzeka.
Ludwik Sobolewski – król królów, który to wszystko tworzył. Zawsze ściągał do klubu tych, których chciał, ale nie dlatego, że przekonał mnie, tylko moją żonę. Nie rozmawiał wiele ze mną, a podszedł moją rodzinę i moich teściów tak, że sami zawieźliby mnie do Łodzi. Będziesz miał tam cudownego ojca – mówili. Chciał kogoś sprowadzić, to przychodził do szatni i pytał, co o tym myślimy. Chciał ściągnąć Bońka, w klubie nie było kasy, to piłkarze klubowi pożyczyli. Zresztą, to były inne czasy. Byliśmy niewolnikami, nie mieliśmy żadnej swobody przejścia z klubu do klubu, nie mieliśmy kontraktów. Ja byłem chyba pierwszym w Polsce, który podpisał taki kontrakt. Starsi koledzy podpowiedzieli – zapisz wszystko, co ci obiecają. I zapisałem.

Co tam było?
Pożyczka, zabezpieczenie samochodu. Ja to nazywam kontraktem, a to były zwykłe świstki papieru podpisane przez klub. Mam to wszystko uporządkowane w domu, Niemcy nauczyli mnie dyscypliny.

Chyba nie tylko tego.
Jechałem do Hannoveru jako dwukrotny mistrz i dwukrotny wicemistrz Polski, a mnie tam uczyli w piłkę grać! Taka przepaść była. I jest do dzisiaj.

Tamten Widzew sukcesy odnosił jednak duże.
Raz na jakiś czas to i koza pierdnie… W trzeciej rundzie przytuliliśmy z Ipswich Town piątkę, bo nie byliśmy przygotowani mentalnie. Może i byliśmy niewolnikami, ale przywiązywaliśmy się do klubu, naprawdę chcieliśmy coś z nim zdobyć, walczyliśmy całym sercem. Pieniądzem było to, że człowiek nie musiał kartek realizować, że mieszkanie dostał. Ł»yliśmy w ciężkich czasach, ale dzięki temu tworzyliśmy w szatni rodzinę. Potrafiliśmy zagrać kilka fajnych meczów, to fakt. Nie pękaliśmy, wychodzili na boisko prawdziwi mężczyźni z jajami. Mówiliśmy sobie w szatni – jedyna różnica między nami a nimi jest taka, że oni mają więcej kasy. Jedyna!

Do dziś podkreśla się, jak duże znaczenie odgrywała wtedy atmosfera w zespole.
Były pamiętne spotkania w klubowej kawiarni u pani Basi. Półtorej godziny przed treningiem już się spotykaliśmy, żeby porozmawiać. I półtorej godziny zostawaliśmy po. Sobolewski miał jakiś instynkt i dobierał ludzi tak, aby do siebie pasowali, tworzyli zespół. Była jedna indywidualność – Boniek. Jak jechaliśmy na mecz, to mówili, że przyjechał nie Widzew, tylko Boniek. Wydobywało to z nas większą złość i dodatkową motywację, że przecież ten zespół to nie tylko Boniek. Ale w tej chwili rozmawiamy o bardzo odległych czasach. Dziś w reprezentacji zagrać może ten, który ledwo dwa razy w lidze wystąpił. A mnie jedyne, co się udało osiągnąć, to parę razy zagrać w drugiej reprezentacji. Kiedyś, jak pojechałem na kadrę Piechniczka z kontuzją, to na miejscu okazało się, że nie ma żadnego lekarza.

Wspominając dawny Widzew, powiedział pan kiedyś – kto nie potrafi pić, niech nie pije z nami.
Odebrano to tak, jakbyśmy ciągle pili. A my umieliśmy się i dobrze zabawić, i w porę te zabawy zakończyć. Jak ktoś po imprezie nie przyszedł na trening, więcej już z nami nigdzie nie poszedł. Dziś pijemy i się bawimy, ale jutro jest ciężka praca. Niektórzy tego nie rozumieli, a nie idzie przecież ciągle pić i grać. Organizm się wykończy. Zwłaszcza, że Polacy to piją mocny alkohol.

Są tacy, którzy próbują łączyć te dwie sprawy.
Też kiedyś spróbowałem, w Górniku Wałbrzych. Ciężko zabalowałem, a następnego dnia graliśmy Puchar Polski. Tak się zawziąłem i zmobilizowałem, że skończyłem z hat-trickiem. I co? Wychodzi, że przed każdym meczem powinienem pić! Ale, już na poważnie, była w tamtych zasada, że przed meczami się nie golimy. Piłkarze są strasznie przesądni.

Z tym piciem to daleko idący wniosek.
Cholernie mnie to zmotywowało, żeby ktoś nie powiedział, że jak Pięta zapił, to od razu zapomniał, jak się gra w piłkę… Sobolewski miał u siebie Wrońskiego, który czarnymi i nieprawnymi metodami to wszystko ogarniał. A Sobolewski czysty, siedział w białych rękawiczkach. Bo Wroński jak za pierwszym razem do mnie przyjechał do mnie, to na bezczelnego, zaczął szarpać i mówił – jedziesz ze mną, zagrasz w Widzewie. Zdenerwował mnie. Powiedziałem, żeby się nie wtrącał, bo to ja decyduję, gdzie gram. Widział, że sobie ze mną nie poradzi, to poszedł telefon do Sobolewskiego. Zobaczyli, że nie dam sobie w kaszę dmuchać, to podeszli moją rodzinę. Nawet, jak miałem osiem innych ofert, niektóre były lepsze, to wiedziałem, że i tak skończę w Widzewie.

I się opłaciło. Dwa mistrzostwa, świetne mecze w pucharach.
Ł»ałować nie mogę. Bolą tylko te kontuzje, bo wtedy medycyna była zerowa. Jak miałem problem z kolanem i powinienem pauzować miesiąc, to pauzowałem pół roku… Pamiętam swój debiut ze Stalą Mielec. W „kolarkach” grałem, jeszcze z Wałbrzycha, bo w Widzewie butów nie mieli. Na rozgrzewce podeszwa mi się odkleiła, więc wziąłem taśmę, zakleiłem i grałem dalej. W debiucie.

PS Widzew zastrzegł numer 11, numer Włodzimierza Smolarka. Nagle okazuje się, że ten Widzew ma prawo do zastrzeżenia tego numeru? Dlaczego dopiero teraz? Dlaczego dopiero po jego śmierci? Nie można było zrobić tego wcześniej? Do Włodka mam jednak żal. Ł»e się nie pożegnał…

Rozmawiał PIOTR TOMASIK

Najnowsze

Anglia

Manchester United odwołał się do FIFA w sprawie Mazraouiego

Braian Wilma
0
Manchester United odwołał się do FIFA w sprawie Mazraouiego
Anglia

Kasa ze sprzedaży Chelsea odblokowana. Abramowicz przekaże ją Ukrainie

Braian Wilma
2
Kasa ze sprzedaży Chelsea odblokowana. Abramowicz przekaże ją Ukrainie
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama