Jeszcze w czerwcu tego roku Harry Kewell oświadczył, że opuszcza australijskie Melbourne Victory i znowu zawita do Anglii. Wszystko z powodu… teściowej, która choruje na rzadki przypadek raka. Ł»ona piłkarza zadecydowała, że chce być bliżej matki w trudnym dla niej czasie i tym samym sielanka piłkarza w ojczyźnie dobiegła końca. Zawodnik wraca teraz do kraju, który opuszczał z opinią judasza bez nadziei na powrót do gry po serii kontuzji.
Jeszcze rok temu, kiedy pomocnik ogłosił, że po latach występów na europejskich boiskach wreszcie zagra w ojczyźnie, fani tamtejszej A-League przyjęli jego decyzję z entuzjazmem. Wystarczy zobaczyć, jak witano najpopularniejszego „socceroo” na lotnisku. Niezorientowany kibic mógłby pomyśleć, że Kewell wraca do kraju po zdobyciu olimpijskiego złota. Reakcje nie mogą dziwić. Jeszcze 10 lat temu piłkarz, wraz Markiem Viduką, stanowili odpowiednik „naszego” tercetu z Dortmundu. O ile teraz trudno sobie wyobrazić podstawowy skład Borussii bez Piszczka, Błaszczykowskiego i Lewandowskiego, tak Australijczycy chełpili się przebojowym skrzydłowym i skutecznym napastnikiem, którzy doprowadzili Leeds do półfinału Ligi Mistrzów. Dlatego powrót Kewella po latach (wyjechał z kraju w wieku 15 lat) uznano za czynnik, który podniesie atrakcyjność piłkarskiej ligi, będącej w defensywie wobec krykieta czy futbolu australijskiego. Liczono, że znowu pokaże rajdy lewą stroną, płynne zejścia do środka, spuentowane bajecznymi strzałami. Zupełnie jak za dawnych lat w Anglii.
Piłkarze zmieniają kluby zazwyczaj z powodów ambicjonalnych: albo chcą mieć więcej medali na półce, albo więcej zer na koncie. Kewell wraca do Anglii z powodów rodzinnych. Piłkarz sam zresztą uchodzi za przykładnego ojca czwórki dzieci i męża, związanego od 12 lat z tą samą kobietą. Jego wybranka, brytyjska aktorka znana głównie z oper mydlanych, Sheree Murphy, poznała Harry’ego w nocnym klubie, nie wiedząc, że ma do czynienia z piłkarzem stojącym u progu wielkiej kariery. Para wiedzie przykładne życie i zależy jej na utrzymaniu wizerunku spokojnej rodziny. Wystąpili nawet razem w reklamie, gdzie zachwalali… tetrisa na nintendo. Oczywiście siedząc wspólnie na kanapie i własnymi siłami rozwiązując łamigłówkę, co tylko potwierdziło wizerunek Kewella jako „family mana”.
Teraz za sprawą rodziny znowu wita się z Anglią. Decyzja, którą podjął należy uznać za odważną. Piłkarz w ojczyźnie ma status gwiazdy. Znalazł idealne miejsce na doczekanie do emerytury. Kewell zapewne jeszcze pamięta, jak wracał z Anglii na tarczy. W ostatnich latach w Liverpoolu częściej wąchał zapach szpitalnych fartuchów niż murawy. Pozszywany przez brytyjskich lekarzy, których oskarżył o kiepską opiekę medyczną, (ci odpowiedzieli, że problemy Kewella leżą w jego psychice a nie kruchości ciała), będący na skraju załamania i braku wiary, że kiedykolwiek wybiegnie jeszcze na boisko opuścił miasto Beatlesów. Niech za podsumowanie pechowej historii w Liverpoolu świadczy finał Ligi Mistrzów z 2005 roku. Australijczyk ma inne wspomnienia z wyjątkowego meczu niż Jerzy Dudek. – Z mojej perspektywy to był koszmar, naprawdę paskudna noc. Próbowałem się cieszyć razem z zespołem, ale kiedy wróciłem do hotelu pozostała pustka – wspomina spotkanie, w którym nie dane my było zostać bohaterem, ponieważ już w pierwszej połowie opuścił boisko z powodu urazu.
Rękę do Australijczyka wyciągnęło tureckie Galatasaray. Klub, którego kibice kilka lat wcześniej zabili dwóch fanów Leeds przed półfinałem pucharu UEFA. Po złożeniu parafki pod nową umową bohater stał się judaszem. Kewell tłumaczył się, że jego przenosiny, to szansa na zbliżenie się obu klubów i możliwość na poprawę relacji. Kibice z Elland Road nie kupili bajki, natomiast fani Galaty dopiero mieli oszaleć na punkcie przybysza z Australii. Kewell odżył. Znowu przypominał przebojowego skrzydłowego z Premiership. Strzelał i asystował, a z klubem zdobył krajowy superpuchar. – Po prostu znowu cieszę się graniem w piłkę. W moim życiu miały miejsce, które nie pozwalały mi trenować, ale nigdy nie wątpiłem w to, że będę musiał zawiesić buty na kołku – wyznał szczęśliwy.
Skrzydłowy przez trzy sezony zdobył 22 bramki w lidze i wreszcie zaczął przypominać siebie sprzed lat. Czuł się dobrze w nowym kraju, a o nowym pracodawcy wypowiadał się w samych superlatywach. Kibice nie byli mu dłużni. Swojego ulubieńca witali na stadionie hitem Boney M „Daddy Cool”, odpowiednio zmieniając słowa refrenu. Oczywiście, wszystko musiała przerwać kontuzja, więc klub nie zaoferował nowego kontraktu. Fanatyczni kibice na znak przywiązania do piłkarza założyli stronę internetową pod nazwą „Stay with us Harry Kewell”.
Również w Australii Kewell cieszy się szacunkiem u fanów. Niedawno został uznany za najlepszego piłkarza w historii swojego kraju wg kibiców, dziennikarzy i piłkarzy. Oczywiście, nie obyło się bez dyskusji, czy wieczny rekonwalescent zasługuje na to miano. – Jest najpopularniejszy, ale to nie czyni z niego najlepszego piłkarza – pisali jego przeciwnicy. Co więcej, zarzucano mu, że wybierał mecze reprezentacji, w których chciał zagrać. Zazwyczaj potyczki towarzyskie średnio go interesowały. Jednak jego gol w meczu z Chorwacją podczas mundialu z 2006 roku wystarczył, żeby zawładnąć sercami i umysłami rodaków. Bramka pomocnika zapewniła jego drużynie awans do fazy pucharowej. W następnym meczy z Włochami już nie zagrał. Zgadnijcie dlaczego…
W chwili obecnej mówi się, że Kewell prawdopodobnie zagra w Blackburn. Dołączyłby tym samym do szacownego grona piłkarzy po trzydziestce, którzy na stare lata wybrali trudny teren Championship. Jeśli prasowe doniesienia przełożą się na rzeczywistość, w najbliższym sezonie na zapleczu Premier League zobaczymy Nuno Gomesa (to już pewne), Filippo Inzaghiego i właśnie Harry’ego Kewella. Dla tego ostatniego to szansa i wielkie wyzwanie, żeby wreszcie pożegnać się z Wyspami w godny sposób.
DAMIAN DRAGAŁƒSKI
JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!
[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]