Mówi się o nim jako o jednym z najbardziej zmarnowanych talentów hiszpańskiej piłki. Mimo, że w Realu Madryt spędził dwadzieścia pięć lat, nie jest określany ojcem sukcesów, które za jego kadencji odnosił klub. Piłkarsko? Trochę pechowy, może niedoceniany. Zazwyczaj na drugim planie, czasem odsuwany na boczny tor. Poza boiskiem szczery i bezkompromisowy. Nigdy nie owijał w bawełnę. Nie zważając na ewentualne konsekwencje wypowiadał na głos to, co w danej chwili leżało mu na sercu. Jose Maria Gutierrez Hernandez, czyli po prostu Guti, nie zagra w przyszłym sezonie w angielskim West Ham United. Nie zagra też nigdzie indziej, bowiem w wieku niespełna trzydziestu sześciu lat zawiesił buty na kołku.
Status wychowanka Realu nie sprawił, że jego pozycja w drużynie była w jakikolwiek sposób uprzywilejowana. Wręcz przeciwnie – zawsze pozostawał w cieniu. Cieniu piłkarzy z „głośniejszymi” i bardziej rozpoznawalnymi nazwiskami, sprowadzanymi do Madrytu za duże pieniądze. Zaczęło się na początku minionej dekady, kiedy ekipę „Królewskich” wzmocnili m.in. Flavio Conceicao, Claude Makelele, a przede wszystkim Zinedine Zidane. Nominalną pozycją każdego z nich był środek pomocy. Guti został przesunięty do ataku i mimo, że w sezonie 2000/01 strzelił w lidze czternaście bramek (najlepszy wynik w karierze), nie zagrzał tam miejsca na długo. Do Madrytu trafił bowiem świeżo upieczony mistrz świata i król strzelców rozgrywanego w Korei i Japonii turnieju, Brazylijczyk Ronaldo. Mimo powtarzających się deklaracji zarówno ze strony trenerów, jak i klubowych działaczy o tym, że Guti wciąż jest niezwykle przydatny dla drużyny, jego sytuacja nie zmieniała się.
Momentami prześladował go również pech. Bo jak inaczej można wytłumaczyć to, że drużyna trzykrotnie zdobywała Ligę Mistrzów, a on ani razu nie wystąpił – choćby przez minutę – w spotkaniu finałowym? Nie zagrał w 1998 roku, kiedy „Los Blancos” sięgnęli po trofeum po raz pierwszy od trzydziestu dwóch lat. Dwa lata później krótko przed finałem doznał kontuzji kostki, przez co nie zasiadł nawet na ławce rezerwowych. W finale w 2002 roku znalazł się wśród potencjalnych zmienników, ale ze względu na wymuszoną zmianę bramkarza został tam do końca spotkania.
Fakt, że przez wiele lat był jedynie tłem dla innych, niejednokrotnie wywoływał u niego uzasadnioną frustrację. W 2003 roku ówczesny trener Realu, Carlos Queiroz, zdecydował, że wobec kontuzji Raula Gonzaleza ligowy mecz z Valencią od pierwszej minuty rozpocznie właśnie Guti. Gdy kilka minut po przerwie został zmieniony, nie ukrywając złości zdjął z ramienia opaskę kapitańską i cisnął nią o ziemię. Kilka lat później, gdy szkoleniowcem „Galaktycznych” był Juande Ramos, jako rezerwowy odmówił udania się na rozgrzewkę. Z kolei przy okazji przegranego w fatalnym stylu pojedynku w Pucharze Króla z trzecioligowym Alcorcon miał rzekomo obrazić słownie kolejnego trenera – Manuela Pellegrinego, by później, już po zakończeniu spotkania, pokazać środkowy palec kibicom drużyny przeciwnej, którzy wyzywali go od gejów.
Z rzekomym homoseksualizmem Hiszpana wiąże się osobna historia. Cztery lata temu hiszpański brukowiec „Cuore” opublikował zdjęcie, na którym Guti przed wejściem do jednej z madryckich restauracji całował w usta młodego mężczyznę. Piłkarz wyjaśnił później, że sfotografowanym z nim „kolegą” była w rzeczywistości… jego siostra, której w ten dość czuły sposób gratulował zajścia w ciążę.
Wiosną 2010 roku w mediach coraz częściej zaczęły pojawiać się pogłoski, jakoby wychowanek „Królewskich” miał w najbliższej przyszłości pożegnać się z zespołem i po raz pierwszy w karierze, w wieku trzydziestu czterech lat, zmienić pracodawcę. Kilka dni przed pojedynkiem z Barceloną, kiedy tematem numer jeden w mediach i wśród kibiców był pojedynek Cristiano Ronaldo z Leo Messim, niespodziewanie wypalił: – Mam już dość Madrytu. To moje ostatnie derby, bo w przyszłym sezonie na pewno nie będę już piłkarzem Realu.
Słowo stało się ciałem i w lipcu Guti związał się dwuletnią umową z tureckim Besiktasem Stambuł. Znaczenie przy wyborze nowego klubu miał z pewnością fakt, że funkcję trenera „Czarnych Orłów” sprawował były opiekun Realu, Bernd Schuster. Był on jednym z niewielu szkoleniowców „Królewskich”, u których Hiszpan miał w miarę pewne miejsce w wyjściowej jedenastce. Niemiec darzył swojego podopiecznego tak dużym zaufaniem, że bronił go nawet wtedy, gdy ten – kompletnie pijany – spowodował kolizję, zderzając się na jednej z ulic Stambułu z jadącym z naprzeciwka autobusem. Tureckie media informowały, że badanie wykazało 2,71 promila alkoholu we krwi byłego gracza Realu. – Mając tyle alkoholu we krwi nie można stać na nogach, a co dopiero prowadzić samochód. Te oskarżenia są skandaliczne – grzmiał Schuster.
Guti nie byłby sobą, gdyby po raz kolejny otwarcie kogoś nie skrytykował. Tym razem oberwało się nowemu trenerowi Besiktasu, Carlosowi Carvalhalowi. – Byłem tu szczęśliwy, ale nie będę współpracował z kimś takim – powiedział na odchodne po nieco ponad roku spędzonym w Turcji. Później na celowniku Hiszpana znaleźli się jeszcze m.in. jego były trener, Jose Mourinho, a także Wayne Rooney. – Mourinho ma wiele cech, które mnie irytują i nie mógłbym ich zaakceptować. W Madrycie panują pewne zasady. To między innymi honor, którego niektórym brakuje – mówił. A Rooney? Anglik skrytykował obrońcę Realu, Pepe, który podczas jednego z Gran Derbi umyślnie nadepnął na dłoń Leo Messiego. Guti błyskawicznie odpowiedział mu za pomocą Twittera. – Śmieję się z Rooneya. Powinien pilnować swojego nosa – napisał, nawiązując do pozaboiskowych „wyczynów” gracza United. – Ale błędy to rzecz ludzka – dodał, jakby też na swoje usprawiedliwienie.
Poszukiwania nowego klubu rozpoczął już wcześniej, bo w lipcu 2011 roku. Kierunek? Bliżej nieokreślony. Jeśli otrzymałby odpowiednio wysokie wynagrodzenie, moglibyśmy oglądać go nawet… w Polsce. Pamiętamy, jak w zeszłym roku zrobiło się głośno po tym, gdy agent Hiszpana skontaktował się drogą elektroniczną z kilkoma polskimi klubami, m.in. Legią Warszawa i Lechią Gdańsk. Doniesienia te potwierdził odpowiedzialny za transfery w Legii Marek Jóźwiak. Problem stanowiła jednak wspomniana już kwestia wynagrodzenia. Wychowanek „Los Blancos” za rok kontraktu zażyczył sobie bowiem… 3,5 miliona euro, co w przeliczeniu na złotówki daje grubo ponad milion miesięcznie. Na takie uposażenie nie mógłby liczyć nawet u szastającego wówczas pieniędzmi Józefa Wojciechowskiego, którego najlepiej opłacany zawodnik – Euzebiusz Smolarek – inkasował miesięcznie „zaledwie” 133 tysiące złotych.
Mówiło się o Atletico Madryt. Mówiło się również o Schalke, w którym miałby dzielić szatnię z boiskowym kolegą z Realu, Raulem. Wśród plotek pojawił się nawet kierunek chiński. Guti pozostał jednak w Europie. Udał się na Wyspy Brytyjskie, gdzie ostatnimi czasy trenował z zespołem West Ham United. Co dalej? Jak sam zapewnia, każdego dnia kocha Real coraz bardziej. I niewykluczone, że wróci do stolicy Hiszpanii, choć już w innej roli. – Chciałbym mieć możliwość dalszej pracy w Realu, gdy moja kariera dobiegnie końca – mówił odchodząc z klubu. Kibice wciąż o nim pamiętają. Wygląda więc na to, że drzwi ośrodka treningowego „Królewskich” – Valdebebas – mogą wkrótce stanąć przed nim otworem.
MATEUSZ SOKOŁOWSKI
