Tekst czytelnika: Francja na rozdrożu. Anatomia rozkładu Trójkolorowych.

redakcja

Autor:redakcja

14 lipca 2012, 04:27 • 9 min czytania

Trudno uwierzyć w to, co dzieje się z reprezentacją Francji w ostatnich latach. Przecież jeszcze nie tak dawno piłkarze z pokolenia Zinedine’a Zidane’a i Fabiena Bartheza ogrywali najmocniejsze drużyny świata, tworząc jednocześnie grupę świetnie dogadujących się kumpli na boisku, jak i poza nim. A przecież i w tamtej drużynie nie brakowało gwiazd i mocnych charakterów. Co dzieje się z Trójkolorowymi od 2008 roku?
Mundial 2006 – początek końca

Tekst czytelnika: Francja na rozdrożu. Anatomia rozkładu Trójkolorowych.
Reklama

Początków kryzysu zżerającego nację, która wciąż daje światu jednych z najwybitniejszych piłkarzy globu należy upatrywać w Mistrzostwach Świata rozgrywanych za naszą zachodnią granicą. Jak niewątpliwy sukces, którym było zajęcie drugiego miejsca w najważniejszym turnieju piłkarskim mógł stać się zarzewiem kryzysu i niekończących się konfliktów? Wielkie turnieje mają to do siebie, że dużo rzeczy na nich się kończy. W przypadku reprezentacji Francji, Mundial 2006 był ostatnim turniejem, gdzie złote pokolenie Mistrzów Świata i Europy miało coś do powiedzenia. To właśnie w Niemczech swój ostatni mecz rozegrał wielki Zizou – bohater narodowy, ale i lider reprezentacji bez znaczenia kto ją trenował i w jakiej formie aktualnie znajdował się sam Zidane.

Oczywiście jeszcze na ME 2008, a nawet na MŚ 2010 grali uczestnicy pamiętnego Mundialu z roku 1998, ale to nie oni stanowili szkielet i to nie od nich rozpoczynało się ustalanie składu. Bo i ciężko było w późniejszych latach opierać reprezentację na zawodnikach takich jak Vieira, Thuram czy Henry, którzy swój ostatni wielki turniej rozegrali właśnie w Niemczech. Dwaj pierwsi pojawili się jeszcze na boiskach Austrii i Szwajcarii. Henry dociągnął nawet do Mundialu 2010, ale czy ktoś pamięta ich występy w tych imprezach?

Reklama

Thuram na EURO 2008 znajdował się w takiej formie, że przed ostatnim meczem grupowym poprosił trenera, by nie wystawiał go w pierwszej jedenastce, bo nie znajduje się w najwyższej dyspozycji i raczej nie pomoże kolegom na boisku. Czy Thuram już wtedy czuł pismo nosem?

EURO 2008 – coś gnije w państwie francuskim

Dwa lata po ostatnim jak do tej pory sukcesie, Trójkolorowi wybrali się do Austrii i Szwajcarii. Ten sam trener. Kadra – poza oczywiście Zizou – bez rewolucyjnych zmian. Ale co naprawdę ważne, wciąż z „łącznikami” pomiędzy złotym pokoleniem, a młodymi gwiazdami o już uznanej, międzynarodowej marce.

Francuzi trafili do „grupy śmierci”, a ich pojedynki z Holendrami i Włochami zapowiadały się pasjonująco. Franck Ribery zdążył nawet zapowiedzieć, że on i jego koledzy przyjechali na Euro po złoty medal. Na początek trzeba było tylko pokonać Rumunów i czekać na pojedynki z potentatami. Trzeba było, ale i to okazało się być poza możliwościami wicemistrzów świata. Remis z grupowym outsiderem, a następnie dwie zasłużone porażki, a wszystko to w sosie domowej roboty, na który składały się fatalna dyspozycja fizyczna i jeszcze gorsza atmosfera w zespole.

Tak na dobrą sprawę zaczęło się jeszcze przed startem turnieju. Domenech zrezygnował m.in. z Mexesa i Trezegueta, co nie spodobało się części powołanych. Tyle tylko, że dwa lata wcześniej selekcjoner nie zabrał do Niemiec Roberta Piresa i Ludovica Giuly, a i tak reprezentacja poradziła sobie świetnie. W 2008 roku już tak różowo nie było. Dopóki Trójkolorowi wygrywali, piłkarzom łatwiej było ignorować wady selekcjonera. Jednak kiedy zabrakło wyników, jak domek z kart runęła atmosfera.

Powołania według znaków zodiaku, wiara w przeróżne zabobony – to wszystko powodowało, że zawodnikom coraz trudniej było traktować trenera poważnie. Co rusz na jaw wychodziły także konflikty w drużynie. Kiedy Franck Ribery doznał kontuzji w meczu z Włochami, jedna osoba na ławce rezerwowych wcale nie przejęła się tym faktem. Gregory Coupet szczerze nie znosił lidera reprezentacji i nawet nie ukrywał, że mało obchodzi go kontuzja swojego rodaka. Nie przepadali za sobą także Claude Makelele i Karim Benzema, którzy pobili się na jednym z treningów.

Wydaje się, że nawet pomimo kłótni i gęstej atmosfery wokół kadry, Trójkolorowi i tak nie osiągnęliby sukcesu na EURO 2008, a to przez ich fatalne przygotowanie fizyczne. Wątek Thurama wspomniany jest wyżej. Henry wyglądał tak, jakby już wtedy szykował się do piłkarskiej emerytury w Nowym Jorku. Ribery szarpał dopóki mógł, aż w końcu z boiska zniesiono go na noszach. Dla Vieiry, Makelele, czy Gallasa był to zdecydowanie najgorszy turniej, na jakim przyszło im reprezentować swoją ojczyznę.

Już wtedy wielu ważnych dla francuskiej piłki osób domagało się odejścia Domenecha. M.in. Zidane i Dugarry głośno opowiadali się za kandydaturą kogoś z ich pokolenia. Problemem było jednak to, że związek piłkarski przedłużył kontrakt z selekcjonerem tuż przed Euro i zerwanie go po kilku tygodniach wystawiłoby prezesa na ogromną krytykę. Sam Domenech natomiast przeprosił za to, że mówił głośno o złotym medalu, a winę za porażkę zwalił na sędziów, wyjątkowego pecha i złą pogodę…

Gdyby Francja przegrała tylko sportowo, to pewnie by się podniosła, bo po porażce sportowej morale można odbudować bardzo szybko. Gorzej , że z austriacko-szwajcarskiego turnieju Francuzi wrócili rozbici nie tylko fizycznie, ale w znacznie większym stopniu psychicznie. I kto wtedy pomyślał, że naprawdę źle to dopiero będzie.

Mundial 2010 – francuska hańba

Na kolejny turniej Francja pojechała w podobnych nastrojach jak przed dwoma laty. Znów ten sam trener, kadra odmłodzona, ale nadal z kilkoma doświadczonymi zawodnikami. Kilku odrzuconych we wstępnej selekcji, kilku pupilków Domenecha.

Tyle tylko, że jeżeli przed dwoma przed dwoma laty atmosfera nie była najlepsza, a wokół kadry unosił się delikatny smrodek, tak teraz odór odczuwalny był w całej Europie. A zaczęło się na długo przed Mundialem, konkretnie podczas meczu barażowego, kiedy to Trójkolorowi podejmowali Irlandię. Po spotkaniu wybuchł skandal, a część kibiców domagała się powtórki spotkania, jeśli nie wykluczenia Francji z MŚ. Oberwało się także temu, który na każdy turniej jeździł jako mega gwiazda. Dla wielu Thierry Henry, w czasie jednej nocy zmienił się z idola, w najbardziej perfidnego oszusta w najnowszej historii piłki nożnej i niewielu kibiców chciało go oglądać na afrykańskim turnieju.

Domenech jeśli mógł coś zrobić, to chyba tylko za wszelką cenę wyciszyć atmosferę wokół zespołu. O drużynę był spokojny, bo wydawało mu się, że w końcu znalazł następcę Zidane’a. Już podczas turnieju okazało się, że ten który miał być liderem, był iskrą, która odpaliła bombę atomową.

-Pierdol się, skurwysynu – miał powiedzieć Nicolas Anelka w przerwie meczu z Meksykiem do selekcjonera. Niedługo potem napastnik został wyrzucony z kadry. To jeden z niewielu takich przypadków w całej historii turniejów o mistrzostwo świata. Skandal był o tyle intrygujący, że słowa te napastnik miał wypowiedzieć w szatni, a tam przecież kamer, ani dziennikarzy nie ma. Dla piłkarzy to co wydarzy się na boisku, przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Patrice Evra oświadczył, że w zespole jest szpieg, który przekazał informacje o zajściu mediom i on, jako kaptan, zrobi wszystko, by szpiega ujawnić.

„Szczurem” miał być odpowiedzialny za przygotowanie fizyczne Robert Duverne, z którym Evra… zdążył się pobić. Zajście miało miejsce dzień po porażce z Meksykiem. Drużyna w geście solidarności z Anelką zastrajkowała, nie wyszła na trening, a dziennikarze zamiast zajęć piłkarzy, byli świadkami przepychanki Evry i Duverne’a, których rozdzielać musiał Domenech. Wkrótce sam kapitan oznajmił , że Duverne nie jest szpiegiem, a nieoficjalnie coraz więcej osób za zdrajcę uznawało pupila Domenecha – Yoanna Gourcuffa. Zawodnik, z którego selekcjoner chciał zrobić lidera, nie był akceptowany przez większość piłkarzy. Reprezentanci mieli ponoć dowody, że ich kolega często ucina sobie pogawędki z trenerem, podczas których nie dyskutują o najnowszych horoskopach, ale o innych piłkarzach. Już w trakcie drogi powrotnej po spotkaniu z Meksykiem, całą sprawę i to wcale nie dyplomatycznie chciał z Gourcuffem wyjaśnić Ribery.

Francja przegrała ostatni mecz grupowy, w którym ani minuty nie zagrał dotychczasowy kapitan. Już w trakcie turnieju do dymisji podał się wiceszef francuskiego związku piłkarskiego. Po powrocie do kraju piłkarze nasłuchali się nawet od pani Minister Sportu, która mówiła o zniszczonych marzeniach i zniszczonym wizerunki francuskiej piłki.

Domenech odszedł, chociaż wcale nie bez walki. Piłkarze, którzy mieli podżegać do buntu (Anelka, Ribery, Evra, Toulalan) zostali zdyskwalifikowani w zależności od stopnia przewinienia. Najbardziej oberwało się Anelce, który po werdykcie ogłosił, że i tak już nigdy nie zagra w reprezentacji, a na ogłoszeniu wyroku nie był, bo nie miał zamiaru tłumaczyć się przed idiotami pracującymi w rodzimym związku piłkarskim.

Tymczasem kibice marzyli tylko o jednym. Nowy początek, katharsis, oczyszczenie atmosfery. Do pewnego momentu Francuzom się to udawało.

EURO 2012 – krnąbrne gwiazdeczki, czy długotrwały kryzys?

Do czerwca bieżącego roku wszystko było w jak najlepszym porządku. Nowy trener i w końcu ktoś ze złotego pokolenia francuskich piłkarzy. Długa seria meczów bez porażki. Wygrane eliminacje, kadra budowana z głową i świetna forma tuż przed turniejem. Pomni doświadczeń z poprzednich turniejów, mało kto stawiał Francuzów w gronie murowanych kandydatów do medalu. Ale Trójkolorowi jako czarne konie turnieju? Czemu nie.

Remis z Anglią był dobrym początkiem, chociaż po meczu nie obeszło się bez małego zgrzytu. Samir Nasri nie miał ochoty rozmawiać z dziennikarzami, ale zamiast ich zignorować, zaproponował im w mocno niecenzuralnych słowach, by ci zajęli się czymś innym.

Atmosfera posypała się po meczu ze Szwecją. Pewna awansu do ćwierćfinału Francja zagrała w eksperymentalnym składzie. Szansę dostał m.in. Hatem Ben Arfa – zawodnik, który do kadry załapał się jako jeden z ostatnich i który od początku nie był uważany za gracza pierwszego składu. Jednak Laurent Blanc dał mu szansę, tyle tylko, że pomocnik Newcastle okazji nie wykorzystał i po godzinie gry został zmieniony. Już w szatni, przed całą drużyną spytał selekcjonera czy ma się spakować i wrócić do domu, bo skoro trener nie daje mu zagrać całego meczu „o pietruszkę”, mimo, że na placu gry byli gorsi od niego, to co będzie w meczach fazy pucharowej.

Blanc sprawę zbagatelizował, a Raymond Domenech powiedział nawet, że to dobrze, iż zawodnicy się kłócą, bo to znaczy, że im zależy. A ostro było nie tylko pomiędzy Ben Arfą a trenerem, ale także pomiędzy Alou Diarrą a Samirem Nasri. Ten pierwszy miał pretensje, że gwiazda Manchesteru City nie pomaga mu w defensywie.

Mit „złotego dotyku” Blanca prysł ostatecznie po meczu ćwierćfinałowym. Wbrew temu co prorokował Domenech, Francuzi nie pokazali charakteru w starciu z głównym faworytem imprezy, a po spotkaniu znów na pierwszy plan wysunął się Nasri, który po raz kolejny nawymyślał dziennikarzom.

Gdy Francuzi wrócili do kraju, czterech zawodników (oprócz Nasriego – chamskie zachowanie wobec dziennikarzy i Ben Afry – lekceważenie trenera, także Menez – lekceważenie kapitana zespołu i M’Vila – lekceważenie trenera) musieli stawić się przed komisją dyscyplinarną francuskiego związku piłkarskiego. Blanc został odwołany i nie wiadomo tylko, czy dlatego, że związek z niego zrezygnował, czy też sam selekcjoner nie miał ochoty dłużej użerać się z rozpieszczonymi piłkarzami.

Jego następcą został Didier Deschamps i jeśli nie on, to już chyba żaden francuski szkoleniowiec nie będzie w stanie poukładać reprezentacji Trójkolorowych. Póki co można tylko zapytać: gorzej już było, czy dopiero będzie?

KRZYSZTOF ZBYROWSKI

Najnowsze

Inne kraje

Świderski przedwcześnie zszedł z boiska. Fatalna sytuacja Drągowskiego

Braian Wilma
0
Świderski przedwcześnie zszedł z boiska. Fatalna sytuacja Drągowskiego
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama