Poznajecie tego pociesznego grubaska na zdjęciu? To Mino Raiola. Człowiek, którego nazwisko pewnie kilkadziesiąt razy przewinęło się wam przed oczami przy okazji doniesień z rynku transferowego. Człowiek, który w futbol grał zaledwie do uzyskania pełnoletniości, a zarobił na nim więcej niż wszyscy zebrani do kupy piłkarze Ekstraklasy. Poznajcie historię faceta, który dzięki swojej zaradności, charakterowi, czasami bezczelności i bucie, zajął miejsce na samym szczycie.
Dziś jego klientami są wielcy piłkarze z całego świata. Ibrahimović, Marek Hamsik, czy Mario Balotelli, któremu załatwił grę w Manchesterze City. Jedynym, który dziś nie musi obawiać się jego konkurencji, jest agent m.in. Cristiano Ronaldo, Portugalczyk Jorge Mendes. Zlatan. Dwa, góra trzy porządne transfery i prowizja umożliwiająca życie na godnym poziomie przez kilkadziesiąt lat. Raiola przeprowadził ich dziesiątki. To on, dzięki swoim rozległym kontaktom i sprytowi, sprowadził do Włoch takich piłkarzy jak Frank Rijkaard, Dennis Bergkamp, Pavel Nedved, Zlatan Ibrahimović, Robinho czy Mark van Bommel. Nie jest to jednak człowiek przypadkowy.
Raiola biegle włada siedmioma językami. Włoskim, francuskim, angielskim, niderlandzkim, niemieckim, hiszpańskim i portugalskim. Najgorzej, co ciekawe, mówi w języku swoich rodziców. – To nie zasługa mojej inteligencji, tylko odpowiedniego przygotowania. Angielskiego nauczyłem się jako dziecko, z bajek Disneya. Holenderski podłapałem w sposób naturalny, mieszkając tam. Kiedy znasz holenderski, bardzo łatwo idzie nauka niemieckiego, do którego hiszpański i włoski są całkiem podobne. Portugalskiego nauczyłem się na potrzebę negocjacji z brazylijskimi piłkarzami – tłumaczy swoje lingwistyczne podboje.
Jego historia to długa, mozolna i usłana kolcami droga od pucybuta do milionera. Start miał marny, bo pracował jako pomocnik w pizzerii swojego ojca. Kiedy był małym dzieckiem rodzice zdecydowali się zamienić słoneczne południe Włoch na walczącą o każdy kawałek suchego lądu Holandię. Padło na miasto Haarlem, gdzie otworzyli własny, stylizowany na włoski lokal. Najpierw serwowali kanapki, potem pizzę, aż w końcu byli w posiadaniu ekskluzywnej, znanej w całym mieście restauracji. Zdobywali masę nagród. Sekretem było wykorzystywanie prawdziwie włoskich składników. Mający szesnaście lat Raiola otrzymywał od ojca 20 tys. lirów dziennie, podczas gdy standardowa pensja chłopaka w jego wieku nie przekraczała 50 tys., ale na miesiąc.
Próbował zostać piłkarzem, jednak w wieku osiemnastu lat zorientował się, że futbol nie jest jego powołaniem. Rok później wrócił w to samo miejsce, ale będąc już w swoim żywiole. Pod krawatem, wyposażony w zamkniętą na szyfr aktówkę. – W każdy piątek do lokalu moich rodziców przychodził prezydent Haarlem z żoną. Trzecią żoną. Zawsze mówiłem mu, że w ogóle nie zna się na piłce. Pewnego razu wziął mnie na stronę i powiedział: „Słuchaj, spróbuj sam”. I mianował mnie dyrektorem sportowym. Polecono mi zbudować drużynę, ale do tego trzeba było pieniędzy, których nie mieliśmy – wspomina.
Potem zauważył w sobie doskonale wyrobioną żyłkę przedsiębiorcy. Po raz pierwszy popisał się nią kupując jeden z lokali McDonalds’. Sprzedał go niedługo później, z ogromnym zyskiem. Kręcąc się po korytarzach siedziby Haarlem doszedł do wniosku, że opłacalnym biznesem byłoby wyprawianie w głąb Europy holenderskich piłkarzy. Swoją koncepcję przedstawił krajowemu związkowi piłki nożnej i od tej chwili miał na to absolutny monopol.
Na pierwszy ogień poszli Michel Kreek oraz Bryan Roy, którzy z Ajaxu Amsterdam trafili odpowiednio do Padovy i Foggii. Obaj nie zawiedli, a Roy został najlepszym strzelcem prowadzonej wówczas przez Zdenka Zemana ekipy. Raiola odniósł sukces, biznes się rozkręcał. Coraz więcej klubów chciało skorzystać z jego usług. Wówczas wpadł na pomysł, aby solidnymi, ale wyjątkowo tanimi, młodymi piłkarzami wzmacniać Napoli, któremu kibicował od dziecka. Na pierwszy ogień miał iść Dennis Bergkamp. – Zadzwoniłem do dyrektora sportowego klubu i zaoferowałem go za 700 milionów lirów (równowartość 360 tys. euro – przyp. aut.). Zawahał się. Dwa lata później Inter bez ceregieli wyłożył za niego 17 milionów – mówi z uśmiechem na twarzy.
Bohaterem kolejnego, wielkiego transferu był Pavel Nedved, którego Raiola najpierw umieścił w Lazio, by później, za ponad 40 milionów euro, wytransferować do Juventusu. Wówczas nawiązał dosyć dobre kontakty z Luciano Moggim. Znajomość ta w późniejszym czasie zaowocowała transferem Zlatana Ibrahimovicia. Później przerzucał go jeszcze trzykrotnie. Inter, Barcelona, Milan… Miał w tym jednak spory interes. Za każdym razem zagarniał przecież fortunę. – Zlatan nie jest na sprzedaż – grzmiał, dosłownie przed każdym kolejnym jego transferem, jednocześnie trzymając w teczce gotowe do parafowania umowy.
To samo mówił i tym razem. „Zlatan zakończy karierę w Milanie”, a kilka dni później był już w drodze do Paryża. O intratną gażę dla swojego podopiecznego walczy jak lew. O swoją prowizję pewnie również. – PSG mówi w końcu zdać sobie sprawę z tego, że kupuje piłkarza najwyższej klasy. Jak pierwszej jakości dzieło sztuki. Jakąś Mona Lisę albo Krzyk – opowiadał mediom.
Cały czas prowadzi inteligentną grę, mającą wywrzeć na szejkach możliwie jak największą presję. – Wszystko załatwione? Ł»artujecie? Nasze punkty widzenia są oddalone na taką odległość, jak Chiny od USA – powiedział wczoraj dziennikarzom.
Świat nie ma jednak wątpliwości. Ten transfer musi dojść do skutku, a obrotny Raiola po raz kolejny dostanie swoje miliony. Kto wie? Może za dwa czy trzy lata wyśle Ibrę do Chin, a za pięć kolejnych upchnie go na Marsie? Na tym polega jego praca. Elitarna, tylko dla wybranych. Takich jak on na świecie jest przecież tylko kilku.
PIOTR BORKOWSKI

