Jeszcze tydzień temu z automatu wymieniano ich w gronie faworytów. Holendrzy. Wicemistrzowie świata. Drużyna złożona z wielu świetnych piłkarzy. Mająca indywidualności, które – jak nam się wydawało – tworzą silną drużynę. Już nie tak znakomitą, jak dwa lata temu, ale na pewno nie tak bezpłciową, jaką przyszło nam oglądać. Reprezentacja, która – o ironio – ma w swojej kadrze królów strzelców lig niemieckiej i angielskiej może powolutku zwijać manatki. Przy życiu trzyma ją już tylko najnowszej generacji respirator.
Niby są jeszcze jakieś tam papierowe szanse na awans, ale mamy szczerą nadzieję, że los nie zrobi im tej przysługi i nie pocałuje ich w tyłek. Nie po tym co zaprezentowali. Teoretycznie, musieliby pokonać prawie równie bezbarwną Portugalię, różnicą przynajmniej dwóch bramek, oraz liczyć na zwycięstwo Niemców z Danią. Brzmi trochę jak jedna z baśni z tysiąca i jednej nocy i lepiej niech pozostanie w świecie fikcji. Jeśli świat nie wywróci się do góry nogami, to Oranje nie przebrną fazy grupowej. Po raz pierwszy od ponad trzydziestu lat.
Mówi się, że to już nie ta sama drużyna, która w Republice Południowej Afryki zdobywała wicemistrzostwo świata. Ł»e czas wymusił zmiany. Rzucamy okiem na skład, który wystawili w pamiętnym finale przeciwko Hiszpanom.
Stekelenburg – van der Wiel, Heitinga, Mathijsen, van Bronckhorst – Kuyt, van Bommel, Sneijder, de Jong, Robben – van Persie
Hmm… Nie wygląda czasem jakby trochę znajomo? To dokładnie ci sami piłkarze. WSZYSCY za wyjątkiem van Bronckhorsta, który, na nieszczęście Holendrów, wyleguje się teraz przed telewizorem, popijając Martini z lodem. Willemsa mógłby zastąpić bez treningów, z dziesięciokilową nadwagą i w japonkach zamiast korków. Chłopak być może i jest utalentowany, ale bardzo daleko mu do miana kompetentnego obrońcy. Podobne zdanie, aczkolwiek ubrane w mniej bezpośrednie słownictwo, mają o młodym obrońcy holenderskie media.
– Willems to (jeszcze) nie ten najwyższy poziom. Nie jest to jego wina i chłopak nie ma się czego wstydzić. Ale czy nie lepiej, gdyby na jego pozycji zagrał Emanuelson? – pytają dziennikarze serwisu ad.nl.
Oprócz niego najdotkliwiej zjechali jeszcze Jorisa Mathijsena, którego obarczono winą za obydwie stracone bramki. Za swoje dostał też Mark van Bommel. Zdaniem tamtejszych dziennikarzy kapitan Oranje zostawiał zbyt wiele miejsca Bastianowi Schweinsteigerowi, który nie czując kompletnie żadnej presji, na spokojnie mógł rozwinąć swoje okazałe piłkarskie skrzydła.
W Holandii panuje jednak dziwny spokój. Tak, jakby już po przegranej z Duńczykami nastroje ostudziły się do temperatury pokojowej. Jakby porażkę z Niemcami gdzieś w duchu przeczuwali. Jest rozczarowanie, ale nie ma głośnego lamentu. Z resztą… Tam ciągle głęboko wierzą w awans. Wszystkie relacje i analizy zaczynają się od przypomnienia, że nadal tli się nadzieja i że tak naprawdę jeszcze nie wszystko stracone. Ba, wystarczy tylko wygrać z Portugalią. Dwoma bramkami. I trzymać kciuki za Niemców. Bułka z masłem. Piłkarze? Ich nastroje są zróżnicowane, ale nie tracą wiary.
– Musimy wygrać z Portugalią, to jasne. Dwoma lub trzema golami? Czy to takie trudne? – pyta Maarten Stekelenburg. Jeden z nielicznych Holendrów, którzy trzymali jakiś tam fason.
– To wszystko bez sensu. Nie wierzę, że przegraliśmy obydwa mecze. Różnica sił? Niemcy mają spore doświadczenie. Byli lepsi i musimy po prostu uznać ich wyższość – dodał Rafael van Der Vaart.
– Holandia? To w ogóle nie jest drużyna. Problemy zaczynają się od van Bommela, który najlepsze lata ma już za sobą. Willems? Zagrał tak, jakbyśmy tego oczekiwali od każdego 18-latka – skomentował w swoim stylu były niemiecki golkiper, Oliver Kahn.
– Nasza pomarańcza rozgotowała się chyba w jakimś gulaszu. Bez żadnej chemii, bez pośpiechu, bez obrony, bez zrozumienia. Jakaś dziwnie zestresowana i bezpłodna w ataku. Niemcy z kolei prezentowali się jak ulepszona drużyna Holandii z 2010 roku. Awans do ćwierćfinału? Prędzej nasz premier weźmie ślub z Angelą Merkel – piszą z kolei należący do pesymistycznej mniejszości, dziennikarze amsterdamskiego „De Volkskrant”.
Po meczu Robben miał ponoć szepnąć na ucho swoim niemieckim kolegom z Bayernu, aby w swoim ostatnim grupowym spotkaniu dali z siebie wszystko. Niedługo później do holenderskiej szatni wszedł Thomas Muller. Najpierw wymienił się koszulką, a potem zapowiedział ekipie Oranje, że meczu z Duńczykami Niemcy na pewno nie odpuszczą. Nic dziwnego, bo gdyby go przegrali, mogliby sami skomplikować sobie życie.
A wspomniany Robben? Aż ciężko znaleźć słowa, by opisać prześladującego go pecha. Przegrana w finałach Ligi Mistrzów i Pucharu Niemiec. Porażka na ostatniej prostej po tytuł mistrzowski i trylion przestrzelonych karnych jako wisienka na torcie. Szkoda chłopa, tak po ludzku.
PIOTR BORKOWSKI

