Po pierwszej połowie pomyślałem sobie – rany boskie, Hiszpania chce być jeszcze bardziej barcelońska niż sama Barcelona. Trener Del Bosque zdecydował się na niespotykane ustawienie z sześcioma pomocnikami i bez napastnika, co nie przynosiło żadnych, ale to absolutnie żadnych efektów. Ani utrzymania piłki w okolicach pola karnego Włochów, co pewnie było celem, ani sytuacji podbramkowych. Ale już druga połowa stanowiła dowód na to, że i tak zestawieni Hiszpanie są w stanie taśmowo wygrywać mecze. Nie wiem, jak daleko zajdzie ta drużyna, bo jej futbol przypominał dzisiaj balansowanie na linie, ale wciąż patrzy się na nią z ogromną przyjemnością, a momentami – z rozdziawioną gębą.
Nie mogę się jednak wyzbyć wrażenia, że Hiszpania chciałaby być podróbką Barcelony, ale brak jej – przynajmniej na razie – certyfikatu jakości. Ł»e imitacja nigdy nie zastąpi oryginału. Wiadomo, jak bardzo FCB jest zależna jest od Leo Messiego, który nie tylko strzela najwięcej goli, ale też notuje najwięcej asyst, robi zarówno za mózg drużyny, jak i za egzekutora. Kiedy tutaj zamiast niego na boisku widzimy Fabregasa czy Silvę, różnica jakościowa jest dostrzegalna gołym okiem. Brakuje kogoś z wichrem w nogach, kogoś, kto potrafi rozerwać obronę z dowolnej strony, pójść na trzech, wprowadzić element zaskoczenia.
Poniekąd to normalne, że Hiszpanie grają tak jak grają, bo przecież dokładnie co drugi piłkarz w polu to zawodnik Barcelony, ze swoimi nawykami, z wpajaną przez ostatnie lata wizją gry. Nie da się tym piłkarzom nagle wmówić, że mają grać inaczej i że grając inaczej będą osiągać większe sukcesy. Oni sportowo ewoluowali w tym kierunku, w jakim znaleźli się teraz. Tylko – no właśnie – zdaje mi się, że mogą dobrnąć do ściany. Do momentu, w którym wszystko będzie się zgadzać, za wyjątkiem jednego… Zaraz, zaraz, gdzie jest Messi?
Torres na ławce, Llorente na ławce, Negredo na ławce. Bardziej barcelońscy niż Barcelona? Guardiola złamał wiele schematów taktycznych, jednak zawsze (tak mi się zdaje) dało się namierzyć na boisku zawodnika ewidentnie odpowiedzialnego za strzelanie goli. Ciekaw jestem, czy eksperyment Del Bosque – bo to jednak był eksperyment – dalej będzie kontynuowany, czy też wejście Torresa, który wprawdzie raził nieskutecznością, ale też wprowadził sporo nowych możliwości grania sprawi, iż Hiszpanie wrócą do taktyki trochę normalniejszej.
* * *
Zastanawiałem się, jak zachowują się te wielkie gwiazdy w strefie wywiadów. Jak to w życiu – kilku gości z klasą i kilku strasznych buraków. Balotelli popatrzył na dziennikarzy z nieskrywanym politowaniem, Torres nawet starał się nie patrzeć, podobnie jak Busquets. Pique zatrzymał się tylko do zdjęcia – bo na zdjęcia zawsze ma czas, ale na rozmowy chyba rzadko. Xavi poświęcił dziennikarzom jakieś pięć minut, Iniesta – chyba bardzo miły człowiek – z dziesięć, a Fabregas – jako że zdobył gola – to pewnie cały kwadrans. Zirytował mnie Ogbonna, którego przecież mało kto zna, więc uznałem, że mogę być jedynym dziennikarzem, który podczas trwania Euro 2012 o cokolwiek go zapyta. Wymyśliłem więc, że pogadam z nim o Gliku, koledze z drużyny, ale chłopak zachowywał się, jakby właśnie zdobył siedem goli, w tym dwa przewrotką.
Z zagranicznymi mediami – z punktu widzenia Hiszpanów i Włochów – rozmawiać chciało niewielu. Pepe Reina powiedział, że bardzo podoba mu się w Polsce, bla, bla, bla, że chciałby zostać tu jak najdłużej, bla, bla, bla, że ludzie są mili, bla, bla, bla i wreszcie, że murawa w Gdańsku bardzo nie odpowiadała jego kolegom, bo była zdecydowanie za miękka, trudno się grało, nogi się zapadały, a piłka nie chodziła zbyt szybko.
* * *
Droga do Gdańska jakoś dziwnie oznakowana. Kiedy jedzie się w stronę Torunia to są znaki na stadion. Kiedy jednak zjedzie się już z autostrady i zaczynają się kolejne zjazdy do miasta to nie ma ani jednego znaku. Całe szczęście, że i tak zmierzałem do Sopotu.
Ale jest fajnie, kolorowo. Kolega mówi, że po raz ostatni w tak życzliwym kraju mieszkaliśmy po śmierci Jana Pawła II. Pewnie przesadza, ale pewnie niewiele. W SPATiFie siedzi trzech karków, rozglądają się na boki, jeden krzyczy: – Patrz, Rusek! Tylko jakoś nie chce im się podrywać z miejsca. Po chwili zmieniają temat i gadają o dupach. W normalnych okolicznościach, wierzcie mi, wyglądaliby groźnie, a teraz nawet wokół nich jest jakaś przyjemna aura. Na swój sposób są zabawni.
Ciekaw jestem wtorku. Dostaję sygnały, że trwa mobilizacja, żeby Rosjan pogonić. Szef kibiców z Rosji twierdzi, że stewardzi we Wrocławiu dostali za swoje i zastanawiam się, czy on też za swoje dostanie, czy też głupota zostanie mu odpuszczona.
Pierwszy raz jestem na tym stadionie. Do tej pory, z zewnątrz, z przekazów telewizyjnych, był moim ulubionym. Ale to jednak półka albo i dwie półki niżej niż Narodowy. Im częściej jest mi dane odwiedzać cudeńko w Warszawie, tym bardziej stwierdzam, że to obiekt absolutnie fantastyczny i to w skali światowej. Baltic Arena jest ładna, bardzo ładna, z zewnątrz olśniewająca, ale to nie to. Rzucają się w oczy szczegóły, dla was nieistotne, mnie jednak dziwiące. Np. centrum prasowe w Gdańsku mieści się w stojącym obok stadionu namiocie. Nie ma na co narzekać, bo to namiot raczej bliższy tym, w jakich mieszkał Kaddafi niż tym, jakie rozbija się w Łebie, ale byłem zaskoczony, że podobnej powierzchni nie znaleziono na terenie ultranowoczesnego przecież obiektu.
* * *
– Dla Polaków to dobrze, że grali w dziesiątkę, bo jak się gra w dziesiątkę, to na boisku jest więcej przestrzeni – powiedział, nie bez racji, ale też jakże głupio zacny profesor.
Pani z pobliskiego sklepu spożywczego wdała się w taki oto dialog z klientem.
On: – Dziwne, że Polacy wyszli po przerwie i mimo że wygrywali 1:0, to postanowili zagrać na remis.
Ona: – A wie pan, że ja słyszałam, że ta nasza kadra to ma takiego sponsora, takiego bogatego grubego człowieka, co władował w nią już dziesięć milionów, zatrudnia tym piłkarzom najlepszych trenerów i ciągle nic. Nic nie może zarobić! Jest załamany!
On: – Ciekawe, nie słyszałem o tym…
Teoria goni teorię, wszyscy się znają na piłce. Monika Olejnik dzisiaj rano: – Ja myślę, że ten Grek musiał coś wulgarnego powiedzieć do sędziego, skoro dostał czerwoną kartkę… A głos ostry jak brzytwa, aż strach zaprotestować. Zaproszony do tej samej rozmowy poseł Biedroń zaczyna stękać, że Euro odbywa się kosztem Opery Kameralnej, która niestety idzie do zamknięcia. Mnie się wydaje, że gdyby do Opery Kameralnej było tak trudno dostać bilety jak na mecze Euro to nikt by jej nie zamykał. I gdyby 15 milionów osób siadało przed telewizorem, by sprawdzić, co tam w Operze słychać, to finansowo trzymałaby się całkiem mocno. Jest grono osób, które uważają, że mecze piłkarskie odbywają się kosztem wysokiej kultury, a to źle. Wymagają tolerancji dla swoich pasji, natomiast nie mają żadnej tolerancji dla pasji milionów. Na tej samej zasadzie filateliści sądzą, że zbieranie znaczków to rzecz poważniejsza niż kolekcjonowanie lalek Barbie.
Trwa też dyskusja na temat zamkniętego dachu na Stadionie Narodowym. Szanuję zdanie profesora Chmury, że wytworzył się niekorzystny dla piłkarzy Smudy mikroklimat, skoro tak mówi, to pewnie prawda, ale zastanawiam się, gdzie na świecie panuje dla nich mikroklimat korzystny. Jak kadra w 1982 roku grała o 17.15 w Hiszpanii, w bardzo wysokiej temperaturze, to jakoś dawała radę, a teraz się okazuje, że zamknięty dach rozkłada drużynę na łopatki. Gdyby był otwarty, a murawa mokra, gdyby na tej murawie poślizgnął się Boenisch tak jak kiedyś Wawrzyniak – to wtedy by wszyscy pytali, co za kretyn zapomniał ten dach zamknąć.
* * *
Gdzieś prysnął optymizm i coraz więcej osób nie wierzy w wyjście z grupy. Zamiast oczekiwania na mecz z Rosją jest oczekiwanie na łomot od Rosji. Nie dziwi mnie to jakoś bardzo, natomiast dziwi mnie ta huśtawka nastrojów. Jest dowodem na to, że początkowe nadzieje związane z kadrą wynikały jedynie z głupawki i nie miały żadnego racjonalnego podłoża. W przeciwnym razie remis z Grecją niewiele by zmienił. Sytuacja w grupie wciąż jest przecież nie taka znowu zła. Gdybyśmy czuli, że ta drużyną naprawdę jest mocna to powinniśmy to czuć dalej.
We wtorek rano znowu się okaże, że jednak kadra potrafi grać i powinna Rosjan rozwalić, a w środę będzie rozdzieranie szat, że się nie udało. Przed samym meczem z Czechami – znów optymizm. Ocierający się o euforię. Gramy o wszystko! Nie zazdroszczę dziennikarzom, bo sytuacja ułożyła się tak, że nawet jeśli reprezentacja grać będzie kompletną kiszkę to i tak – wbrew logice – trzeba będzie pompować balon aż do ostatniego meczu. Ł»aden naczelny nie pozwoli na mącenie nastrojów, kiedy przecież wciąż jest możliwe, że Lewandowski strzeli w bramkę, a Rosicky osiem razy w słupek.
* * *
Sobotę spędziłem przed telewizorem. Po TVP spodziewałem się wszystkiego najgorszego, więc w sumie jestem pozytywnie zaskoczony. Jest troszeczkę powyżej oczekiwanego przeze mnie poziomu dna. Jak zwykle klasę trzyma Polsat. Cytat dnia należał do Dariusza Dziekanowskiego, który tak skomentował nieszczególny doping Polaków w drugiej połowie: – Może kibice postanowili zrobić to, co Franciszek Smuda. Nie interweniować!
Rozczarowaniem czerwca jest dla mnie Canal+. Ma prawdopodobnie więcej dziennikarzy zatrudnionych na etatach (kontraktach) niż Polsat, może nawet więcej niż redakcja sportowa TVP. Tymczasem C+ zamiast w jakikolwiek sposób przedstawiać największy turniej w dziejach tego kraju, puszcza śmierdzące starocie z ekstraklasy. Kogo obchodzi ostatnia kolejka tamtego sezonu? Nie krytykuję tej stacji jako dziennikarz, ale jako człowiek, który płaci abonament. Rozgrywki skończyły się miesiąc temu, startują w połowie sierpnia. Przez połowę maja, czerwiec, lipiec i połowę sierpnia wyrzucam kasę do śmietnika. To nie jest w porządku. Niech dziennikarze z Canal+ nie narzekają, że polscy piłkarze mają zbyt dużo wolnych miesięcy w roku, bo sami właśnie strzelili sobie wakacje wszech czasów. Ja niestety wakacji od płacenia zrobić nie mogę.
KRZYSZTOF STANOWSKI