Tomasz Łapiński, który był jednym z ulubionych zawodników Franciszka Smudy, bierze selekcjonera w obronę. Nie zgadza się, że należy tyle dyskutować na temat braku zmian. Zapraszamy do lektury wywiadu.
– Tomek, jesteś jedną z niewielu osób, a może nawet jedyną, która nie widzi wielkiego problemu w tym, że Franciszek Smuda nie zrobił zmian.
– Tak, bo to nie brak zmian jest przyczyną remisu. Trener zawsze może dokonać roszad, ale przeanalizujmy sytuację, zastanówmy się, co się dzieje. Jest pierwsza połowa, w czasie której wszystko wygląda doskonale, stwarzamy sporo okazji po przechwytach, gramy wysoko, nacieramy, wywieramy presję. Ten sam zespół wychodzi na drugą połowę i nagle dochodzi do sekwencji zdarzeń – najpierw bramka, potem czerwona kartka i rzut karny. Kogo zmienić? Za Rybusa wszedł Tytoń. Moim zdaniem nie do zmiany są Polanski i Murawski, bo to jednak defensywa i kombinowanie przy niej może przynieść jeszcze więcej problemów. Na pewno nie zmieniamy Lewandowskiego i Błaszczykowskiego. Jedynym, którego można było śmiało ściągnąć był Obraniak.
– No właśnie.
– Tak, ale to jest jeden zawodnik, odwracanie problemu, szukanie go nie tam, gdzie trzeba. Koncentrujemy się na sprawach drugorzędnych. Być może wszedłby Grosicki i strzelił na 2:1, a być może straciłby piłkę i poszłaby kontra na 1:2. Tego nie wiemy. Chodzi mi o to, że drużyna funkcjonuje lub nie funkcjonuje bez względu na to, czy piłkarz X wejdzie za piłkarza Y. To zbyt wielkie uproszczenie problemu. Po przerwie działo się źle. Pozwoliliśmy przeciwnikowi grającemu w osłabieniu swobodnie rozgrywać piłkę na naszej połowie, nie funkcjonowała taktyka z pierwszej połowy, nie notowaliśmy odbiorów. Jeśli systemowo coś idzie źle to jeden piłkarz ma małe szanse, by to odwrócić.
– Grałeś w wielu meczach, ale pewnie w niewielu, w którym trener dokonuje tylko jednej zmiany – i to wymuszonej. Ponadto dobrze wiesz, że zdarza się, że to wchodzący z ławki zawodnik daje zespołowi energię, podrywa.
– Ja się z tym wszystkim zgadzam, tylko staram się zrozumieć Franka. On zawsze grał gołą jedenastką, jeśli robił zmiany, to kosmetyczne. Taki ma styl od zawsze. Myślę, że ten mecz go zaskakiwał, Franek miał problem, żeby dostosować się do tego, co się w danej chwili dzieje, miał problem, żeby nadążyć. Chciał wpuścić Brożka – nagle kocioł na boisku i zmiany nie ma. Potem chciał Grosickiego… Rozumiem go o tyle, że każdy trener boi się, by nie zrobić pochopnego ruchu.
– Wiem, że lubisz Smudę, szanuję to. Jednak wokół tych zmian chcę trochę się jeszcze pokręcić, bo mówi się o tym bardzo dużo i będzie się mówić jeszcze więcej, jeśli na koniec zabraknie wyjście z grupy… Moim zdaniem Franek ten mecz tylko obejrzał, natomiast nie uczestniczył w nim. Wyglądało to trochę tak, jakbyśmy grali bez trenera.
– Pewnie, że mieliśmy Greków na widelcu, ale moim zdaniem to nie o to chodzi, że wstawisz jednego piłkarza to będzie dobrze, a wstawisz innego to będzie źle. Niewykluczone, że przeprowadzenie zmiany by nam pomogło, ale też ani ja tego nie wiem, ani ty. Możemy spekulować. Skupiając się na faktach, problemem było to, że piłkarze jako zespół przestali realizować taktykę z pierwszej połowy, defensywni pomocnicy weszli dupami w linię obrony. Mając przewagę jednego zawodnika, mogliśmy spokojnie grać jeden na jednego w polu i jeszcze mieć zawodnika do asekuracji. A tymczasem przyglądaliśmy się, co zrobi przeciwnik, zostawialiśmy mu miejsce. Mieliśmy ustawioną grę, mogliśmy czekać na straty Greków i robić swoje… Ale Grecy nie tracili, bo my na nich tego nie wymuszaliśmy.
– Jaka była tego przyczyna?
– Nie ma jednej przyczyny, na boisku zawsze stykają się różne i wtedy powstaje problem. Ja sądzę, że problem był jednak w głowach. Ł»e oni – jako zespół – już uwierzyli, że wygrali.
– Jak oceniasz odpowiedzialność zawodników w kluczowych momentach?
– Weźmy gola na 1:1. Zawalił go i Szczęsny, i Rybus, i Polanski. Każdy po trochu. Boli mnie obecność w składzie Boenischa, który z kolei zawalił w sytuacji z rzutem karnym. Jak ktoś nie gra przez półtora roku to potem nie nadrobi braków tak szybko. Sam miałem ciężkie kontuzje, wiem, ile czasu potrzeba na powrót do jako takiej formy. W jego wypadku – przynajmniej dwa okresy przygotowawcze. Miesiąc przerwy gdzieś tam zakamuflujesz, przy dwóch jest ciężko, ale da się. Półtora roku? Nie ma takiej możliwości. On może chcieć, może się starać, ale nie przeskoczy konsekwencji kontuzji. Jak wyjdzie na Rosjan to mogą mu związać nogi na supeł. Wygląda źle fizycznie i piłkarsko.
– Jak oceniasz zawodników grających na twojej pozycji, na środku obrony?
– Nie było wielkiej tragedii, ale błędy były. Szkoda, że nie ryknęli do defensywnych pomocników, by odsunęli grę, by przestali wchodzić im w linię. To była rola obrońców i z niej się nie wywiązali. A jak defensywni wchodzą ci w linię to się robisz bezradny. Gra drużyny to mechanizmy, które się muszą zazębiać… Oczywiście, były też niepotrzebne próby łapania na spalonego, jak w tej sytuacji, gdy Samaras strzelił obok bramki.
– Co sądzisz o Perqusie?
– Nie licząc Piszczka, mamy obronę, która musi dobrze funkcjonować, by pojedynczo ci piłkarze nie mieli problemów. Bo żaden z nich indywidualnie – pod względem fizycznym, zwrotnościowym – nie obroni się. Czy to Boenisch, czy Perquis, czy Wasilewski. Piszczek może tak, ale cała reszta – nie. Cała reszta musi funkcjonować jako formacja. A jeśli ta formacja się zacznie rozłazić to wyjdą na jaw mankamenty tych zawodników.
Rozmawiał Krzysztof Stanowski