Nie trzeba chyba wiele tłumaczyć. Kto zasłużył na pochwałę, błysnął formą, kto nas pozytywnie zaskoczył, a kto dał dupy po całości… Trzy nominacje w dwóch kategoriach, jak w tytule: kozaków i patałachów. Typy zbiorowe, jak zobaczycie poniżej, również niewykluczone. No to jedziemy z pierwszym podsumowaniem.
KOZAKI:
Przemysław Tytoń
Wygrał los na loterii. Miesiąc temu, gdy Franciszek Smuda ogłosił kadrę na Euro, był tylko trzecim bramkarzem. Choć odgrażał się, że chciałby być numerem jeden, nie bardzo miał prawo wierzyć, że nim zostanie. I właśnie został nie tylko gościem, który broni naszej bramki, ale narodowym bohaterem. Niby tylko jeden strzał, niby tylko rzut karny, który jest loterią, niby to żaden pokaz i wartościowy miernik umiejętności, ale to w zupełności wystarczające świadectwo. Po prostu jedna obrona. Interwencja, którą posprzątał po Szczęsnym. Interwencja, która wciąż daje nadzieję na awans z grupy. Interwencja, dzięki której mecz z Rosją nie jest meczem o wszystko.
Robert Lewandowski
Jeżeli ktoś wcześniej uważał, że pochwały pod jego adresem są przesadzone, że jego rola w kadrze jest wyolbrzymiona, to dziś zszedł na ziemię. Bez Lewandowskiego nasza ofensywa nie istnieje. Zero. Należał mu się premierowy gol na Euro, jak nikomu innemu. I wydawało się, że poprowadzi nas również do premierowego zwycięstwa, ale w pojedynkę (przy skromnym wsparciu Błaszczykowskiego) mógł zdziałać niewiele.
Reprezentacja Rosji
Chcieliśmy pochwalić indywidualnie – choćby Pawluczenkę, Szyrokowa, Arszawina, Dżagojewa (zwłaszcza jego) – ale nie chcemy kogoś pominąć, więc pochwalimy cały zespół. Rację miał Zbigniew Boniek, mówiąc, że Dick Advocaat znakomicie przygotował ich do turnieju. Jak Włochom strzelili tylko trzy gole, a mogli siedem, to z Czechami mogło być podobnie.
PATAŁACHY:
Kadrowicze Smudy w drugiej połowie
To, co działo się w przerwie meczu w szatni polskiej reprezentacji, pozostanie z pewnością tajemnicą. Wyobrażamy sobie jednak, że działo się źle. Na drugą połowę Polacy wyszli totalnie zagubieni – i piłkarsko, i mentalnie. Zobaczyliśmy zupełnie inną, w żaden sposób nieprzypominającą tej z pierwszej części gry drużynę. Inną, a może inaczej – o wiele gorszą, słabszą, bezradną w defensywie i w ofensywie. Ujrzeliśmy Greków, dyktujących warunki gry w dziesiątkę, strzelającymi gola z minimalnego spalonego, a także Polaków, którzy pierwszy celny strzał w drugiej połowie oddali siedem minut przed końcem.
(Nie)zmiany Franciszka Smudy
Jak to powiedział jeden z kibiców: Panie Smuda, pan jest trenerem czy ławki pilnuje?! Odpowiadamy, że chyba raczej to drugie. Uroczy obrazek ujrzeliśmy w 92. minucie, gdy Szpakowski zapowiedział, że Franz szykuje zmianę. Tak ją szykował, pielęgnował, dopieszczał, że w międzyczasie sędzia zakończył mecz. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że Polacy nie wytrzymali tego spotkania fizycznie. Wątpliwości nie ma też chyba sam Smuda, bo zdążył powiedzieć, że część zawodników się spaliła. Dlaczego, widząc to już przecież znacznie wcześniej, żadnego z nich nie zmienił? Przepytujący Franza dziennikarz TVP o to zapytać już nie raczył, ani też o to, co nam dać miała pierwsza zmiana w doliczonym czasie gry? Chociaż nie, pierwsza była wcześniej – ożywić grę miał Tytoń… Jak wiadomo nieoficjalnie, Kamil Grosicki cały czas stoi przy linii i czeka, aby wyjść na boisku.
Tomas Sivok i Roman Hubnik
Obaj środkowi obrońcy Czech powinni złożyć się na wielką butelkę whisky dla Kierżakowa i wysłać po nią kolegów, grających na bokach. W ogóle po meczu powinni rzucić się w ramiona Rosjan i podziękować, że ci oszczędzili im kompromitacji. Defensywa Czechów wyglądała bowiem fatalnie. Katastrofa. Chcieliśmy napisać, że z następnymi rywalami taryfy ulgowej już nie dostaną, ale zapomnieliśmy, że w grupie są już tylko Grecja i Polska.
PT





