Pierwszy krok: Jak Belgia, Portugalia, a może Szwajcaria?

redakcja

Autor:redakcja

08 czerwca 2012, 12:29 • 4 min czytania

Całe lata oczekiwań i wreszcie jest, z wielkim hukiem i pompą rozpoczyna się Euro 2012 w Polsce i na Ukrainie. Ostatnie przygotowania i przymiarki trwają, a my w międzyczasie przypomnijmy sobie jak radzili sobie gospodarze w meczach otwarcia podczas ostatnich trzech turniejów o Puchar Henri Delaunaya.
Scenariusz pierwszy, od zwycięstwa do klęski

Pierwszy krok: Jak Belgia, Portugalia, a może Szwajcaria?
Reklama

– To mogliśmy być my! – myśleliśmy sobie nad Wisłą, gdy 10. czerwca 2000 roku Patrik Andersson i Lorenzo Staelens wyprowadzali na murawę jedenastki Belgów i Szwedów. Ci drudzy w rozgrywkach grupowych bezlitośnie rozprawili się z Anglią i Polską właśnie, a do turnieju przystępowali jako drużyna, która może narobić spore zamieszanie.

W pierwszym meczu musieli jednak zmierzyć się z Belgią, która miała w składzie takich asów jak Emile Mpenza (i jego nieco słabszy brat Mbo), Gert Verheyen, czy Marc Wilmots. Pierwszą bramkę na mistrzostwach zdobył jednak Bart Goor, dopiero rozpoczynający swoją przygodę z kadrą i pracujący na transfer z krajowego RSC Anderlecht. Do przerwy Belgowie prowadzili, choć gra była bardzo wyrównana. W przerwie Tommy Soderberg zdjął Nilsona, który był głównym winowajcą przy pierwszym golu, a Ljungberg i spółka ruszyli do ataku.

Reklama

Po kilkudziesięciu sekundach było już dwa do zera. Emile Mpenza zrobił wtedy to (0:47):

Dopiero wtedy na boisku pojawił się Henrik Larsson, ale Szwedów stać było wyłącznie na honorowe trafienie Johana Mjällby’ego. Porażka w meczu otwarcia miała być „wypadkiem przy pracy”, ale okazało się, że Szwecja po prostu wystrzelała się w eliminacjach. Remis z Turcją i porażka z Włochami – w efekcie ostatnie miejsce w grupie i powrót do domu.

Inaczej wyglądała sytuacja Belgów, którzy uwierzyli w możliwość wyjścia z dość trudnej grupy. Ich marzenia szybko zweryfikował Francesco Totti – „Czerwone Diabły” uległy Włochom, a w ostatnim meczu o awans – także największej rewelacji mistrzostw, Turkom.

Udany mecz otwarcia, ale szybka klęska i brak wyjścia z grupy – scenariusz Belgów nieszczególnie warty powtarzania przez zawodników Franza Smudy.

Scenariusz drugi, od klęski do zwycięstwa (i wreszcie znów klęski)

Zupełnie w innych nastrojach, niż cztery lata wcześniej Belgowie, Mistrzostwa Europy rozpoczynali Portugalczycy. Gospodarze Euro 2004 trafili do grupy z wiecznie zawodzącą na turniejach Hiszpanią, Rosją oraz słabiutką – jak się wówczas wydawało – Grecją. To właśnie ci ostatni mieli być pierwszym grupowym rywalem podopiecznych Luiza Felipe Scolariego. Figo, Simao, Pauleta, Rui Costa, na ławce wielki talent Cristiano Ronaldo i… wielki zawód. Już w 6. minucie Giorgos Karagounis, grający w reprezentacji do dziś, zdobył pierwszego gola w turnieju. Portugalia ruszyła do ataku, ale nie mogła przebić się przez znakomicie zorganizowaną obronę Greków. Maszyna Otto Rehhagela z łatwością powstrzymywała wszystkie gwiazdy gospodarzy, a samemu wyprowadzała groźne kontry i stwarzała ogromne zagrożenie przy stałych fragmentach.

Drugiego gola dołożył Angelos Basinas, a Portugalczycy zdołali odpowiedzieć tylko golem w doliczonym czasie gry zdobytym przez Cristiano Ronaldo.

Gospodarze co prawda wygrali pozostałe dwa mecze, ba, doszli do finału mistrzostw, lecz tam po raz drugi ulegli sile fenomenalnej obrony Greków. Przegrać z Grecją na otwarcie, by potem dotrzeć do finału? Chyba każdy w Polsce wziąłby ten scenariusz w ciemno.

Scenariusz trzeci, od klęski do klęski (ale z wygraną w meczu o honor)

Cztery lata temu w meczu otwarcia Szwajcaria podejmowała innego, spośród grupowych rywali zespołu Franciszka Smudy. Czesi jechali na Euro z całkiem zgrabną ekipą – Cechem w bramce, pewną obroną z Jankulovskim i Ujfalusim, z Plasilem i Galaskiem w środku i Kollerem w przodzie. Mimo to przez cały mecz dominowali gospodarze, wśród których brylował Alexander Frei. Niestety napastnik Szwajcarii nie dokończył meczu, a kontuzja odniesiona w meczu otwarcia nie pozwoliła mu na grę w pozostałych dwóch meczach grupowych.

Sam mecz przebiegał pod dyktando Szwajcarów, którzy raz po raz sprawdzali formę Petra Cecha. Osamotniony w ataku Czechów Koller zupełnie nie radził sobie z pewną obroną gospodarzy. Ci zresztą grali tak, jak powinno się grać u siebie – jeździli na tyłkach, biegali od linii do linii i bez żadnych kompleksów konstruowali kolejne ataki. Podopieczni legendarnego trenera Karela Bruecknera mieli sporo szczęścia, ale przede wszystkim więcej doświadczenia. Po raz kolejny dała o sobie znać intuicja starego lisa na ławce Czechów, który zdjął niewidocznego Kollera i w jego miejsce wprowadził Vaclava Sverkosa. To właśnie on w 70. minucie wykorzystał jeden z nielicznych błędów szwajcarskiej defensywy i zdobył zwycięskiego gola.

Szwajcarzy przegrywając mecz otwarcia, stracili jednocześnie swoją największą gwiazdę, w drugim meczu zaś przegrali z Turcją i ostatecznie utracili szanse na wyjście z grupy. Na otarcie łez został im mecz o honor z Portugalią wygrany 2:0 po dwóch trafieniach Hakana Yanina. Nie zmienia to faktu, że ani Franz Smuda, ani żaden z polskich zawodników nie chciałby iść w ślady poprzednich gospodarzy mistrzostw.

W ślady której z reprezentacji pójdą dziś podopieczni Franciszka Smudy? Tak ja Portugalczycy, rozpędzą się dopiero w drugim meczu, czy może tak jak Szwajcarzy, zagrają świetny futbol, gratulować postawy będzie im cała Europa, a mimo to odpadną już w fazie grupowej? Pierwszy krok, na który czeka cały piłkarski świat, już dziś.

JO

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama