W przeddzień największego wydarzenia sportowego w historii Polski trudno odnaleźć się w istnym szaleństwie, jakie opanowało nasz kraj. Trudno zaprzeczyć, że każdy kibic, który zainteresowany jest czymś więcej niż marketingową fiestą na stadionach Polski i Ukrainy, może być totalnie skołowany biało-czerwoną cepelią zalewającą tymczasowy dodatkowy euroland – bo tak przecież teraz wygląda cała Polska. Trudno jednak pozostawać obojętnym na wydarzenia, jakie miały miejsce wczoraj na stadionie Wisły w Krakowie.
Zachowanie najbardziej radykalnych grupek kibiców powoli wymyka się prawom logiki i może być nie lada problemem nawet dla psychologów tłumu. Wydaje się, że nikt z tych, którzy wczoraj w Krakowie udawali małpy człekokształtne (choć, moim skromnym zdaniem – wcale nie musieli) nie pamięta ogólnej aprobaty dla krakowskiej kampanii promocyjnej i transparentów R22 – właściwy adres wywieszanych na przestarzałym jeszcze obiekcie Białej Gwiazdy. Trudno wymagać od zagorzałych fanatyków Wisły rozeznania ekonomicznego i troski o wątłe finanse miejskie Krakowa, które może wspomogłyby rzesze gości z zagranicy, ale naoczne korzyści jakie z tytułu pola namiotowego dla kibiców odniesie Towarzystwo Sportowe Wisła powinny przemówić im do rozsądku.
W zaprzyjaźnionym Gdańsku, gdzie pewnie oprócz ,,ostatniego bastionu polskiej prawicy” dla niektórych wzorem jest nadal Rudolf Hess, reprezentacji Niemiec zgotowano naprawdę pierwszorzędne przyjęcie. Media alarmowały o możliwych zgrzytach z Rosjanami przez miesięcznicę smoleńską w Warszawie. Tymczasem powiew patologii przypłynął z najmniej spodziewanego kierunku, gdzie trzy czołowe ekipy Starego Kontynentu przyjechały dla atmosfery kultury i spokoju. Miało być dość szumnie – chłodne przyjęcie Holendrów chciano powiązać raz to z dyskryminacją polskich emigrantów w kraju tulipanów, to z przeczołganiem kibiców Wisły przy okazji meczu w Enschede przez tamtejsze służby porządkowe.
Wyszło jak zawsze tam, gdzie palce maczają trybunowi ,,patryjoci” od siedmiu boleści – małpie pohukiwania i mentalna popelina, tak jakby na zamówienie reporterów z BBC. W Weselu Wojciecha Smarzowskiego pijani w sztok goście wiejskiej popijawy w apogeum pijatyki zgodnie wyją na melodię Roty. Odśpiewany na zakończenie tej pokazówki hymn Polski był profanacją podobnego kalibru. Trudno nazwać zachowanie fanatyków Wisły manifestacją ideologiczną lub polityczną – konkretnych zarzutów wobec Euro na treningu ,,Pomarańczowych” nie było. Zresztą, odżegnujący się od idei lewicowych kibice nigdy otwarcie nie przyznają tego, że zachowują się jak znienawidzeni przez nich anarchiści – w czasach demokracji nie da się bowiem inaczej interpretować antyrządowych nastrojów i haseł. Nie byliby chyba zadowoleni, gdyby ktoś kazał im się bratać z feministkami z ukraińskiego FEMEN-u, choć pogląd na wspólny piłkarski festyn mają podobny.
Forma bojkotu też pozostawia wiele do życzenia. Bojkot z reguły objawia się tym, że się w danym miejscu po prostu nie pojawia. Wiślaccy fanatycy nie tyle musieli pewnie odstać kilka godzin żeby dostać wejściówki na całe wydarzenie, co jeszcze nie przybyli na własny stadion z zamiarem podziwiania kiwek Robbena i kumpli. Ich konsekwencja przypominała trochę zachowanie niesfornego dzieciaka, który w letni skwar będzie biegał po podwórku w futrzanej czapce dla zwrócenia na siebie uwagi. Fajną akcję dla zwykłych ludzi z rodzinami i dziećmi, którym niekoniecznie odpowiada chociażby gęsta atmosfera krakowskich derbów popsuli ci, którzy na co dzień deklarują nienawiść do współczesnego futbolu, a na stadionach mistrzostw nie będzie ich w ogóle, chyba że bilety na turniej, czapki z rogami i jarmarczne trąbki chowają w tajemnicy przed kolegami.
W takie dni jak wczoraj odechciewa się być w ogóle kibicem Wisły. Choć może się prędko okazać, że według kryteriów sporej grupy bywalców trybun przy Reymonta tym kibicem wcale nie jesteś, bo nie chcesz wygrażać ,,piknikom” poubieranym na pomarańczowo, pozwalasz ludziom robić co im się żywnie podoba i bawić się jak na prawdziwe piłkarskie święto przystało. Nie liczy się splendor Krakowa, poprawienie nadwątlonego wizerunku miasta, wreszcie dobry interes samego magistratu i prywatnych geszefciarzy z kulturalnej stolicy Polski. Tutaj nawet nie liczą się jakieś konkretne ideologie albo postulaty bojkotujących mistrzostwa. Wśród wiślackiej braci modne jest powtarzanie za lokalnymi hreczkosiejami – fuck Euro! Powtarzanie jak małpa…
JP