Pamiętacie Jacka Wiśniewskiego? Musicie pamiętać, a jeśli nie to spójrzcie na zdjęcie, bo tej twarzy po prostu nie można zapomnieć. Pogromca boiskowych płaczków i cwaniaków. Symbol ligowego twardziela. Facet, który – jak sam mówi – zagrał w Ekstraklasie prawie dwieście razy, choć nigdy nie miał się za wirtuoza. Po prostu jeździł na dupie. Zawsze na maksymalnej mobilizacji i za to kibice go szanowali.
Przykładów nie trzeba daleko szukać. Kiedy w GKS-ie Jastrzębie złamał rękę w czasie meczu, nie tylko dograł do końca, ale nie pozwolił sobie założyć gipsu i w kolejnych spotkaniach występował z elastycznym opatrunkiem. Typ walczaka. Innym razem, jadąc z drużyną na mecz Szczakowianki, zobaczył, że jacyś ludzie z drugiego pociągu wykrzykują coś w jego kierunku. Nie zastanawiając się długo… Wyskoczył do nich przez okno.
Teraz już pewnie pamiętacie…
Choć od pięciu lat nie oglądamy go na boiskach Ekstraklasy, niedługo znów może być o nim głośniej. Wiśniewski postanowił na poważnie spróbować swoich sił w… sportach walki. Konkretnie w MMA. Prawdopodobnie już we wrześniu w katowickim “Spodku” wystartuje w mistrzostwach świata amatorów.
To tak na dobry początek, bo pytany przez nas czy to jednorazowa przygoda, czy nowy pomysł na siebie, długo się nie zastanawia. – Jak ja się za coś biorę, to musi być na maksa i na poważnie. Zawsze kochałem sztuki walki, tylko jako piłkarz musiałem na coś postawić. Nie dało się trenować boksu i jednocześnie grać w pierwszej lidze.
Jako młody chłopak ćwiczył w Walce Zabrze. Ostatnio zjeżdżał powoli po ligowej drabince, zaliczając kolejne kluby: Cracovię, Wisłę Płock, GKS Jastrzębie, Ruch Radzionków, Rozwój Katowice, aż wylądował w czwartoligowym Gwarku Ornontowice, gdzie powoli rozstaje się z piłką. – Już grając w Radzionkowie z powrotem zapisałem się na sporty walki, od kilku miesięcy regularnie trenuję – zdradza, a więc – jakby powiedział jeden z domorosłych bohaterów MMA ostatnich tygodni – nie ma lipy!
PAWEŁ MUZYKA