Cała Polska buduje stadiony. Niesamowity zwrot akcji. Przez ostatnich kilka lat zastanawiano się w mediach i mówiono o tym, ile zarobimy na połowicznej organizacji Mistrzostw Europy. A właściwie brzmiało to bardziej, jak „ile to my (Polska) nie zarobimy”. Euro coraz bliżej, wręcz tuż za rogiem, a w Polsce nagle zaczęto pytać, ile nas ta impreza kosztuje. I dlaczego tak drogo. Pytanie dobre, ale spóźnione o kilka lat i kilka miliardów polskich złotych. W szczególności tych wydanych na megalomańskie projekty stadionowe. ٹle pomyślane, a teraz źle zarządzane.
Teorie, krzywe, efekty czy odchylenia popytu i podaży są tematem rzeką. Ł»adna jednak z nich nie mówi o tym, że warto zalać rynek niechcianym produktem w wysokich cenach. A tak właśnie dzisiaj wygląda sprawa z miejscami na nowych stadionach. Jest ich za dużo w stosunku do chętnych. Podaż zdecydowanie przewyższa popyt. Dochodzi więc do absurdów w stylu sprzedaży biletów na grouponie czy innych tego rodzaju portalach. Za chwilę ktoś wpadnie na pomysł, a marketingowcy twórczy są, żeby do każdego sprzedanego kilograma ziemniaków dodawać wejściówkę na mecz ligowy. Kilo dorsza, dwa bilety na Lechię gratis. Tona węgla i miejsce na Górniku. Abonament roczny Polsatu czy „N” równa się loża na Legii czy Śląsku. A przepraszam, na Śląsku nie bo tam miasto położyło łapkę na lożach…
Czasami się zastanawiałem jak w Polsce wyglądały prace nad projektowanie wielkości stadionów. Byłem i widziałem od środka, więc teraz wiem. Co do stadionów na Euro sprawa jest prosta: chcemy ćwierćfinał, więc dokładamy kilka tysięcy krzesełek. Na stałe. Tylko durni i bogaci Austriacy jakieś takie tymczasowe większe mieli. My, naród Polski, mamy lepsze, większe i bardziej betonowe. Ale pal licho Euro. Powstaje przecież u nas od groma innych obiektów. Jak tam wygląda proces inwestycyjny? Jakieś badania, liczenia, odnoszenia się do doświadczeń innych krajów? A po co? Przecież to niepotrzebne. Skoro bowiem Legia buduje na 30 000, to wiadomo, że my (tutaj wstawić trzeba nazwę klubu) dużo mniejszego mieć nie możemy. Kibice obiecują, że stadion zapełnią. 15 000? Mało! 20 000! Mało! 25 000? No dobra, w ramach kompromisu niech będzie… Tak to mniej więcej wygląda. Bez analiz, bez realnych biznesplanów, bez pomysłu i doświadczeń w zarządzaniu obiektami. Skutki są takie, jakie widać. Pierwszy entuzjazm, ciekawość i tłumy chętnych. Potem spadek zainteresowania, problemy z frekwencją, obniżka cen biletów, płacz, że koszty wynajmu wyższe niż przychody z dnia meczowego, kolejna promocja. Za duży stadion staje się problemem. W końcu ktoś dojdzie do wniosku, poniewczasie, że lepiej mniejszy, tańszy w budowie i utrzymaniu, ale pełny. Ł»e lepszy wyższy popyt niż podaż. Ł»e warto budować otoczkę produktu elitarnego, trudno dostępnego. Ł»e to się lepiej sprzedaje, niż kolejna promocja.
W maju zeszłego roku Portugalczycy przyznali, że przesadzili ze stadionami. Kosztem ponad miliarda euro zbudowali ich dziesięć, a tylko trzy nie przynoszą strat. Siedem pozostałych jest studnią bez dna. Jako, że my Polacy nie gęsi, to wiecznie zakorkowany Kraków nie wiedzieć dlaczego zbudował zamiast drogi szybkiego ruchu i jednego stadionu dwa kilkaset metrów od siebie. Warszawa zbudowała jeden dla jednej drużyny, choć mogła również dla dwóch. Tuż obok Skarb Państwa wyrzucił w błoto ponad miliard polskich nowych złotych na duży, nie spełniający wysokich wymagań naszej policji namiot cyrkowy. Namiot, który z zasady, poza kilkomi dniami w roku, będzie stał pusty. Chyba, że zgodnie zresztą z posiadanym know – how urzędnicy zrobią tam targowisko. Wietnamczycy na pewno się ucieszą ze wzrostu standardu.
W ślady Warszawy i Krakowa chce iść Łódź. Ta właśnie Łódź, gdzie w centrum miasta często nie ma kanalizacji, chce wydać pieniądze na dwa obiekty, na których łącznie odbędzie się jakieś trzydzieści kilka imprez w roku. Na każdą z nich przyjdzie z dziesięć, piętnaście daj Boże tysięcy ludzi. Tych samych. Na Śląsku nie wiadomo po co buduje się czy też od dwudziestu lat modernizuje Stadion Śląski. Końca nie widać. W reanimację tego obiektu wpompowano niesamowite pieniądze bez gwarancji, że ktoś w ogóle będzie chciał na nim grać. Na szczęście dla szefostwa obiektu władze Chorzowa skutecznie udają, że będą coś robić ze stadionem Ruchu. Grają oczywiście na przeczekanie, tak aby potem zapytać – całkowicie słusznie – po co Niebieskim stadiom na Cichej, skoro taki ładny już w Chorzowie stoi. Stadion, z którego będzie też zapewne korzystać w okresie przejściowym GKS Katowice. To oczywiście przyszłość, ale dzisiaj należałoby zapytać, dlaczego nikogo jeszcze nie pociągnięto do odpowiedzialności za publiczne pieniądze wyrzucone w błoto, gruz czy co tam leży obok Stadionu Narodowego. Tak jak zrobiono to na przykład w liberalnej Szwecji, gdzie wzrost zaplanowanych kosztów i opóźnienie w budowie Stadionu Narodowego Nya Rasunda spowodowały postawienie kilku osobom zarzutów korupcyjnych.
Zarządzanie stadionami to niełatwa sprawa. Jedynie profesjonalnie i w miarę sprawnie skomercjalizowany stadion w Polsce to Łazienkowska. Kto miał okazję stać w kolejce po hot doga na Reymonta lub widział puste loże na PGE Arenie, ten wie o czym mówię. Tragedia. Nie jest tajemnicą, że stadiony trzeba utrzymywać. Remontować, sprzątać, pilnować, dbać o trawę. To wszystko koszty. A do tego dochodzi jeszcze podatek od nieruchomości. To też kilka milionów rocznie. Wszystko kosztuje, nawet jeśli na stadionie nikt nie gra. Ktoś powie, że jak gra to zarabia. Zarabia,, ale i wydaje. Przede wszystkim na ochronę. Mało kto wie, że ustawa o bezpieczeństwie imprez masowych wymaga co najmniej dziesięciu członków służby porządkowej i informacyjnej na trzysta osób, które mogą być obecne na imprezie masowej. Potem to rośnie o jednego na każdych kolejnych stu. Przy podwyższonym ryzyku, więc na co drugim meczu w Polsce, liczby te rosną. Liczby, które odnoszą się nie do ilości widzów, a do pojemności stadionu. Oznacza to, że każde puste krzesełko to dla klubu nawet nie tyle brak wpływu, co po prostu strata i obowiązek poniesienia rzeczywistego kosztu. Oczywiście policja, jak to w Polsce, może sobie zażyczyć – o czym mówi w ustawie wyrażenie „co najmniej” – większej ilości ochrony, co zresztą z reguły robi, więc i koszty rosną. Dochód maleje. Nie wiem, jak skończyła się ta sprawa, ale wyczytałem w „Rzeczpospolitej”, że w zeszłym roku Grasshoppers, 27-krotny piłkarski mistrz Szwajcarii, po 125 latach miał wyprowadzić się z Zurychu. Poszło oczywiście o cenę za korzystanie z obiektu. Bogaci Szwajcarzy, władze Zurychu to chytre i skąpe bestie, więc nie wiedzą, co robią. Nas, Polaków, stać.
W celu uniknięcia niejasności śpieszę wyjaśnić, że jestem gorącym zwolennikiem budowy nowych stadionów. Ale pamiętając, żeby mierzyć siły na zamiary. Stadion Cracovii. Idealny dla polskiej piłki ligowej. Jak szyty na miarę garnitur. Tani, zgrabny, funkcjonalny z możliwością rozbudowy. Niemcy zbudowali swoje stadionowe cacuszka z nudów i braku zajęcia. Po tym, jak już nie mieli, gdzie kasy ładować. Infrastrukturalnie mają wszystko. W Norymberdze, czyli takim nieco większym Lublinie jest metro i świetne lotnisko. Sto kilometrów z kawałkiem od tego jeszcze świetniejszego w Monachium. Bogaci mogą sobie na takie zabawy pozwolić, a biedni muszą się wziąć do roboty i oszczędzać, żeby ich kiedyś dogonić. Znaj proporcje mocium panie. Naprawdę jest w naszym pięknym, biednym kraju kilka pilniejszych wydatków infrastrukturalnych. Drogi, dworce, koleje, oczyszczalnie ścieków. Itp. Itd. Do tego potrzebne są miliardy. Właśnie te wydane na pustawe i kosztochłonne molochy. I te wydawane dalej na ich utrzymanie. Mleko się wprawdzie wylało, ale wylewa się dalej.
ŁUKASZ MAZUR