Niemiecka dyscyplina? Blef. Przegrali nie tylko na boisku – relacja czytelnika z finału LM

redakcja

Autor:redakcja

21 maja 2012, 08:58 • 6 min czytania

To miało być święto futbolu w Niemczech. Dla wielu z pewnością było. Zwłaszcza dla tych, którzy pokonali do Monachium drogę wiodącą przez kanał La Manche. Nasi zachodni sąsiedzi mieli ponoć wszystko dopięte na ostatni guzik. Ponoć. Największe sportowe wydarzenie w Bawarii, od czasów Weltmeisterschaft 2006, przerosło Niemców. Bezradni policjanci rozkładali ręce w geście bezradności nie tylko na stadionie. Fikcją okazało się dla nich zachowanie porządku przy liniach metra. A my, dziennikarze, z niedowierzaniem patrzyliśmy, w jakim elemencie organizacyjnym Niemcy wiodą prym.
W Monachium zagościliśmy porankiem. Z ledwie trzyletniego, nowiuśkiego dworca Hackerbrücke wskazany, co sugerowała piękna pogoda, był spacer ku Marienplatz – czyli miejscu spotkań kibiców zarówno Chelsea, jak i Bayernu. 20 minut pieszo, by puste ulice odstawić w niepamięć i poczuć klimat piłkarskiego święta. Już od ósmej rano serce Bawarii dudniło życiem, podbijanie bębenka nabierało tempa, balon napompowano po sam kres.

Niemiecka dyscyplina? Blef. Przegrali nie tylko na boisku – relacja czytelnika z finału LM
Reklama

– Who the fuck is Chelsea? – krzyczeli ci przywdziani w czerwone barwy.
– Vice Bayern – rewanżowali się przyjezdni.

Fani Chelsea przypominali upokorzenie, jakiego doznali piłkarze FC Hollywood w finale Pucharu Niemiec. W pamiętnej w roli pierwszoplanowej wystąpił Robert Lewandowski. I to właśnie nazwisko Polaka najskuteczniej uciszało jednych i drugich. Chóralnie wzniesiony okrzyk sławiący imię i nazwisko snajpera znad Wisły potrafił choć na moment wprowadzić ciszę na Marienplatz. A kibiców Bayernu przyprawić w kompleksy. Plamę na honorze mógł zamazać wyłącznie finał Ligi Mistrzów. Co niektórzy monachijczycy elementy piłkarskie udanie łączyli z miejscową tradycją, nie zapominając by spodenki były podciągnięte co najmniej za pępek.

Reklama

Image and video hosting by TinyPic

O 10 rano organizatorzy przeprowadzili konferencję prasową w czasie, której dopinano ostatnie szczegóły. Wyjazd piłkarzy, sędziów, policyjna eskorta. Wydawać by się mogło, iż pamiętają o wszystkich i wszystkim. Jednak zapomniano o tych najważniejszych – kibicach. Ale o tym później. Podczas meetingu zapoznawano obserwatorów z takimi szczegółami, jak liczba wnoszonych na stadion flag Chelsea i Bayernu. Na jakiej podstawie to oszacowano, to nie mamy pojęcia. Kontroli bagaży wnoszonych na stadion najzwyczajniej nie było, stąd tylko i wyłącznie mała wyobraźnia fanów z Monachium uniemożliwiła zorganizowanie prawdziwego show z udziałem rac. Trzech, czy czterech śmiałków wniosło środki pirotechniczne, ale trudno w taki sposób wywołać pożądany efekt. Diabeł tkwi w szczegółach, zatem podczas prezentacji zapoznawano zebranych z takimi detalami, jak fakt, iż golkiper Chelsea zagra w kasku.

Image and video hosting by TinyPic

Po zebraniu śmietanka z UEFA wróciła do swojego hotelu. Ci którym dane było wziąć udział w sobotnim meczu legend Bayernu, także postanowiła ukoronować swoją obecność wizytą w hotelu Bayerischer Hof. Wokół recepcji długo kręcił się Gerard Houllier, przez hall główny co chwilę przemykał Michel Platini. Obecni byli także byli piłkarze. Holendrzy balowali wspólnie, a wśród nich między innymi Edwin van der Sar, Gio van Bronckhorst, bracia De Boer, Philipp Cocu. Na krótką rozmowę z nami zgodził się Fabio Cannavaro oraz Steve McManaman. Pierwszy, choć zastrzegał, że jego angielski nie jest na wysokim poziomie, co rusz rzucał żartami. – Czy kojarzę jakichś polskich piłkarzy? Z nazwiska ciężko mi wymienić, no ale twarze znam – śmiał się najlepszy piłkarz świata z 2006 roku. – Szczęsny i Lewandowski to klasa światowa. Napastnik Borussii z pewnością dałby radę w czołowym klubie Premiership – komplementował Polaków McManaman. Wśród piłkarskiej śmietanki nie zabrakło polskich akcentów. W obecności żony pojawił się Zbigniew Boniek, a szczególnie zabawna sytuacja dotyczyła Grzesia Laty. Gdy tuż obok baru przechodził Michel Platini, prezes PZPN-u entuzjastycznie zareagował, szykując dłoń do powitania. – Ooo, idzie mój przyjaciel! – rzucił w stronę Francuza Polak. Po czym szef UEFA przemknął, jakby nie widząc w Lacie nawet znajomego.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Prawdziwe piekło rozgrywało się pod ziemią. Nigdy nie przypuszczałem, że to aż tak blisko. Godzina 18:45. Lwia część kibiców na środek transportu wybrała metro. Bo i szybko, bo i tanio. Jednak walka o miejsce w U-Bahnie nie ustępowała tej, która toczyła się dwie godziny później na murawie. Był pot, były łzy. Byli przegrani, Robbeny podróży. Tylko zabrakło arbitra – kogoś kto w miarę rozsądnie grupowałby tą niesamowitą ilość ludzi. Samowolka. Kto był szerszy w barach, ten mógł liczyć, iż spotkanie jednak obejrzy od pierwszej minuty. Gdy już wywalczono miejsce w metrze, radość przypominała tę, która towarzyszyła fanom po strzeleniu bramki. Chóralne okrzyki, szalik na wzniesiony, a z nim piwo.

Jeden policjant odpowiedzialny za cały wagon. W takich proporcjach próbowano utrzymać porządek na stacji. Hm, jeden w tą, czy jeden w tamtą – co za różnica? Przecież i tak do powiedzenia wiele nie miał. Czy organizatorzy przeliczyli się z możliwościami? Wielu kibiców, którym nie dane było świętować na trybunach, gościła pod stadionem. O której trzeba było opuścić Marienplatz, by bezproblemowo dotrzeć na Allianz Arenę? Może o 15 – 16? Burdel organizacyjny na łeb i na szyję bił to, co miało miejsce na Stadionie Narodowym z okazji meczu Polska – Portugalia. Czemu ciągle zachwycamy się tym, jak to robią Niemcy, skoro poza infrastrukturą drogową różnicy w przygotowaniu dostrzec nie można? Z tego, co pamiętam w warszawskim metrze do tak dantejskich scen nie dochodziło. Kobieta na zdjęciu poniżej nie jest w ósmym miesiącu ciąży, po prostu jak zwykła niemiecka obywatelka wraca środkiem komunikacji miejskiej do domu. Na długo zapamięta taką podróż. W takich chwilach pewnie, jak Mirek Szymkowiak, chciałaby się znaleźć w swoim domu. Jej sąsiadka z wagonu, chwilę po wykonaniu tego zdjęcia zemdlała. Uczulenie na flesz aparatu? Skąd! Entuzjazm wśród oczekujących wywoływał kolejny nadjeżdżający U-Bahn. Co ten entuzjazm wzbudzało? Nowe pokłady tlenu, które dowiewały razem z jego przyjazdem.

Image and video hosting by TinyPic

Kolejna niespodzianka z kanonu tych niepożądanych czekała dziennikarzy już na trybunach. Bezprzewodowy internet był celem tyle pożądanym, co nierealnym. Szczęśliwi ci, którym udało się dorwać do kabla. A przedstawicieli mediów było ponad dwa tysiące. Jeszcze w pomieszczeniu przeznaczonym dla dziennikarzy, w dniu spotkania wywieszano hasło do połączenia Wi-fi. Po jaką cholerę bombardować ludzi kolejnymi informacjami, które są im potrzebne jak umarłemu kadzidło?

Po rzucie karnym Didiera Drogby, mieliśmy okazję przekonać się, jak do wykonywanej pracy przygotowane są służby porządkowe operujące na stadionie. Gromadka wniebowziętych kibiców Chelsea wbiegła na murawę, by wraz z piłkarzami świętować największy sukces w historii klubu. Dopiero po ich wtargnięciu, zareagowano: – A chyba by tak wypadało przypilnować reszty. Chwała policji jedynie za to, iż pozwolono tym pięciu, czy sześciu chłopakom choć przez chwilę cieszyć się ze zwycięstwa wraz z zawodnikami. Nikt nie gonił za nimi z pałą w ręku, nikt nie obezwładniał ich, gdy ci wpadli w objęcia Davida Luiza. Jednak, jak wyglądałaby frekwencja mężczyzn na murawie, gdyby na trybunie południowej zasiedli mniej zdyscyplinowani kibice aniżeli Anglicy? Liczbowo przypominałaby tę z Bydgoszczy. A nad takim tłumem nie sposób zapanować bez przemocy.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Do perfekcji Niemcom wiele zabrakło. Finał Ligi Mistrzów przypominał spotkanie organizowane na gorąco, spontanicznie i bez pomysłu logistycznego. Może sami Niemcy nie dowierzali, iż gospodarze zagrają w tym spotkaniu, stąd ogromna frekwencja tak ich zaskoczyła. Przecież można było podstawić więcej środków komunikacji miejskiej. Można było to wszystko lepiej rozwiązać, tylko â€¦ no właśnie. Organizacyjnie finał Champions League nie odbiegał od wielkich imprez sportowych organizowanych w Polsce. Zatem nie martwmy się – jak już kibice podczas EURO 2012 dojadą do miejsca docelowego, gorzej niż Monachium nie wypadniemy.

MICHAف WYRWA

Najnowsze

Hiszpania

Wymęczone zwycięstwo Barcelony z trzecioligowcem. Ter Stegen wrócił do gry

Braian Wilma
2
Wymęczone zwycięstwo Barcelony z trzecioligowcem. Ter Stegen wrócił do gry
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama