Kibice Auxerre postanowili się zdemaskować – swoimi durnymi wyczynami pokazali, że nie pasują do Ligue 1. Podobnie zresztą jak ich pupile. Klub Dariusza Dudki znów nie dał rady, znów stracił trzy punkty i – chciałoby się powiedzieć – nareszcie zleciał do drugiej ligi. Nareszcie, bo wyczyny fanów gospodarzy przysporzyły tylko niepotrzebnego stresu piłkarzom Montpellier, którzy tytuł mistrzowski… pieczętowali na raty, wygrywając 2:1. Przy nieustannych przerwach wywołanych przez dym z rac. Przez śmietnik, który fani spadkowicza postanowili sobie urządzić na murawie Abbe-Deschamps. Przez – nie oszukujmy się – narobienie do własnego gniazda.
Jeśli ktoś pozostawał zażenowany po niedawnych barażach o grę w Bundeslidzę, dzisiaj ma prawo do odruchów wymiotnych. Francuzi zdawali się dopiąć wszystko na ostatni guzik od strony organizacyjnej i zaplanowali wszystkie mecze ostatniej kolejki rozgrywek na godzinę 21.00. Los chciał, że… multiliga potrwała dłużej niż zakładano. Konkretnie przez wtopę zidiociałych kibiców Auxerre, którzy usiłowali wytrącić z rytmu Montpellier, pewnie zmierzające po upragnione mistrzostwo.
Goście potrzebowali na boisku spadkowicza zaledwie jednego punktu, żeby wygrać Ligue 1 bez oglądania się na PSG mierzące się na wyjeździe z Lorient. Wszystko układało się nawet po ich myśli, remisowali w Burgundii z zespołem Dudki 1:1, aż wreszcie… czas się dla nich zatrzymał. W 70. minucie gracze obu zespołów zeszli z boiska z powodu rac i innych przedmiotów wyrzucanych garściami przez kibiców Auxerre na murawę. Wymuszona przerwa przy korzystnym wyniku nie znieczuliła jednak piłkarzy Montpellier i jedynie związała im nogi.
Jeszcze przed ponownym wznowieniem rywalizacji, goście poznali bowiem wynik paryżan, którzy ograli Lorient 2:1. Zanim jednak zdążyli się cofnąć i panicznie bronić remisu, ocalił ich John Utaka. Nigeryjczyk był dzisiaj klasą dla siebie – strzelił dwie bramki i wyręczył Oliviera Girouda, który i tak został królem strzelców rozgrywek. Na tytuł niekwestionowanej gwiazdy wieczoru zasłużył jednak najbardziej lokalny cudotwórca i francuski odpowiednik… Józefa Wojciechowskiego. Zespół Louisa Nicollina zamiast typowej rąbanki, grał przez cały sezon grał – wbrew jakiejkolwiek logice – najładniej w lidze, ale to i tak nie wszystko…
Krewki prezes (o nim i o klubie pisaliśmy więcej TUTAJ) nie dość, że nie miał wygórowanych celów, to w dodatku nie pozwalał mu na to potencjał ekonomiczny klubu. Montpellier miało zaledwie trzynasty budżet w lidze i co najwyżej mierzyło w lokatę w granicach siódmego miejsca w tabeli. Tymczasem, podium miało zagwarantowane od kilku dobrych tygodni, wartość gwiazdorów – Belhandy i Girouda – wzrosła do kilkunastu milionów euro, a ewentualną utratę lidera… wszyscy w mieście przyjęliby jako kataklizm.
Dziś taki kataklizm nowym triumfatorom Ligue 1 próbowali zafundować kibice Auxerre, rzucając rywalom – dosłownie i w przenośni – ostatnie kłody pod nogi przed dotarciem do mety. Niespodziewany bałagan na trybunach udało się jednak ogarnąć, a pozornie nieopierzonym piłkarzom zachować zimną krew w końcówce. I całe szczęście, bo Francja nie zapamięta tego meczu jedynie ze względu na jego kabaretowy scenariusz, którego nie powstydziłby się nawet legendarny komediant i reżyser Louis de Funes.
Cuda w piłce są nadal możliwe – oto jak Kopciuszek zdeptał paryżan nafaszerowanych petrodolarami:
FK