Tomasz Musiał: – Tak mnie ten metrowy dół zmotywował…

redakcja

Autor:redakcja

14 maja 2012, 01:43 • 16 min czytania

O grillowaniu z gaśnicą, okrzykach Ljuboji, flying attacks, zasadach Iwanowa, Pskicie, powtórkach w piłce, kopaniu metrowego dołu… i nie tylko. Obszerna rozmowa z najlepszym polskim sędzią, Tomaszem Musiałem.
Umawiając się z tobą na wywiad odniosłem wrażenie, że wprowadzenie zawodowstwa wśród sędziów jest ci wyjątkowo na rękę…
Fantastyczne rozwiązanie. Tym bardziej, że od trzech tygodni jestem młodym tatą i świat wywrócił mi się do góry nogami. Wcześniej wstawałem rano i wychodziłem przed pracą pobiegać, a teraz zaprzestałem treningu kondycyjnego, bo po prostu nie miałbym kiedy zobaczyć córki. Na szczęście to była końcówka sezonu, a przez całą rundę byłem super przygotowany. Siłą rozpędu wytrzymałem te dwa ostatnie mecze, ale na dłuższą metę bez treningu kondycyjnego nie ma szans. Już na Ruchu Chorzów miałem lekki kłopot, bo było bardzo gorąco i dzień po meczu czułem skutki wysiłku. Teraz powinno być OK, bo w przyszłym tygodniu mamy podpisać te kontrakty, a od lipca będą one obowiązywać. W końcu skupię się i na sędziowaniu, i na rodzicielstwie.

Tomasz Musiał: – Tak mnie ten metrowy dół zmotywował…
Reklama

A co sądzisz o naszym pomyśle na umowy sędziów – 2,5 tysiąca miesięcznego ryczałtu, wypłaty za każdy kolejny mecz i brak konieczności przerywania „normalnej” pracy? Wasze umowy mogą przecież zostać w każdej chwili rozwiązane.
Jeszcze nie widziałem tych kontraktów. Zgadzam się, że z dnia na dzień można rozwiązać umowę, ale tylko dyscyplinarnie. Prosty przykład – nie dojechał na mecz (śmiech). Ale jakiś okres wypowiedzenia umowy powinien jednak obowiązywać. Bo nie rozumiem – posędziuję źle, dam siedemnaście kartek i nagle mnie wyrzucą? No, chyba nie bardzo. 2,5 tysiąca miesięcznie i dalsza praca? Co by to zmieniło w moim przypadku? Dostanę tę wypłatę, jestem arbitrem półzawodowym, i dalej ćwiczę o szóstej rano, a od 10 do 19 jestem w pracy.

Twój przypadek jest inny, bo jesteś młody i jako sędzia pewnie zarobisz więcej niż jako przedstawiciel handlowy. Poza tym będziesz mógł wrócić do pracy po karierze. A co ma powiedzieć np. sędzia 39-letni? Taki Robert Małek nie zdecydował się przejść na zawodowstwo.
No, tu masz rację, bo na pewno nie będzie sędziów prawników, lekarzy… Taki chirurg-ortopeda uczy się z dziesięć lat i po tym czasie – np. w wieku 30 lat – zostaje sędzią i musi zrzec się zawodu. Przecież to powołanie. Trzeba się zastanowić, znaleźć złoty środek. Całkowita rezygnacja z pracy czy kariery chyba nie jest dobrym pomysłem. Może – nie wiem – pasowałoby stworzyć listę zawodów, z których nie trzeba rezygnować? Albo pozwolić na pracę na pół albo jedną czwartą etatu? Wydaje mi się też, że skoro to zawodowstwo było już kiedyś zaczęte, to powinno być stopniowo powiększane, a nie znikać na pewien okres.

Reklama

Ty takich wątpliwości jak Małek jednak nie miałeś.
Nie miałem, bo myślę, że w międzyczasie zdążę coś odłożyć na kupkę i rozkręcić własny interes. Jeszcze mam czas.

No i jako sędzia zawodowy nie będziesz musiał bawić się w strażaka.
Niesamowita sytuacja. Czwartek przed meczem, w naszym magazynie z panelami zaprószył się ogień. A ja, strażak Sam, poleciałem z gaśnicą i coś chyba pękło, bo podmuch ognia skierował się w moją stronę. Spaliło mi trochę włosów, brwi i rzęsy. Patrzę w lustro – cały czerwony. Szybko do chirurga, akurat miał dyżur. Wtarli mi coś w twarz, obandażowali, potem cały czas zmieniali opatrunki i leżałem tak do późnej nocy. Człowiek w masce. Przez dwa dni widać mi było oczy, nos i usta. W domu myśleli: „co to, operacja plastyczna?”. Polecieliśmy do Warszawy, ja uzbrojony w wielką kosmetyczkę narzeczonej, pełen make-up, bo powiedziała mi co i jak. Wysmarowałem się elegancko, byłem brązowy jak po solarium. W telewizji wszystko wyglądało OK, ale zawodnicy coś podejrzewali, tak mi się przyglądali. Pod koniec meczu – już byłem spocony – „Pepe” Ćwielong pyta: – Co jest, panie sędzio?
– A, trochę sobie pogrillowałem.

W PZPN nikomu się nie przyznałem, bo musieliby mi, kurde, urwać nogę, żebym nie pojechał. Nie – nie dojechał, tylko nie pojechał (śmiech).

Już drugi raz nawiązujesz do tego „nie dojechania”. Do tej pory nie zawaliłeś chyba żadnego ligowego meczu poza… debiutem.
Popełniam, owszem, błędy, ale nie wypaczyłem żadnego wyniku. Chociaż to tylko kwestia szczęścia. A co do debiutu, to nawet w Canale mi powiedzieli, że mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, tylko jak kończy. I tego się trzymajmy (śmiech). Wiadomo, jak nie dojechałem do tego Bełchatowa, jak próbowaliśmy się przebić przez te pielgrzymki, to człowiek był załamany, ale teraz podchodzę do tego z dystansem. Np. przed meczem Polonii. Piłkarze stoją już w tunelu i „Trała” mówi: – Panie sędzio, kamerzyści nie chcą nas wpuścić na boisko, bo muszą zacząć o czasie, a my tu siedzimy.
– Panowie, musimy poczekać, spokojnie.
– A co zrobią, jak wyjdziemy i zagramy? Muszą na nas poczekać.
A ja się odwracam: – No na nas to raz nie poczekali.

Czasem tak jest, że jak stoimy w tunelu, to ktoś mnie „kąsnie”. Jak piłkarz zrobi klopsa, to mu to pamiętają, ale na mnie też mają haka.

Po tym Bełchatowie ostro cię przeczołgali po Polsce. Trzy mecze, 3744 kilometry.
Kraków, Gorzów, Suwałki, Świnoujście… Same najdalsze wyjazdy z Krakowa. I na koniec Gdynia. W pracy musiałem wziąć urlop, ale na szczęście z szefem mam super układ i nie robi mi żadnych problemów. A PZPN… No, fantastycznie mnie wyprostowali. Nauczyli mnie punktualności. A modliłem się, żeby mnie nie zrzucili, bo to by była katastrofa.

Kiedyś powiedziałeś, że najgorsze dla sędziego to tkwienie w niższej klasie rozgrywkowej. Im dłużej się tam sędziuje, tym gorzej dla rozwoju i tym bardziej wsiąka się w ten poziom.
Zupełnie inna kultura gry. Jak nie będziesz robił awansów, to będzie ci coraz trudniej i zdziadziejesz. Początki są ciężkie, bo z całym szacunkiem, ale zawodnicy na tym poziomie uważają, że uda im się prosto kopnąć piłkę i już są piłkarzami. Myślą, że robią wślizg, a idą z takim impetem, żeby komuś złamać nogę. W większości nie robią tego celowo, ale po prostu wydaje im się, że potrafią. Pamiętam, jak jeszcze sędziowałem starą drugą ligę i pojechałem na B-klasę. Zwykle gwiżdżę tak, że… nie gwiżdżę. Czyli tu się zderzyli – „graj”, tu się pchnęli – „graj”. Po piętnastu minutach złapałem się za głowę i myślę: „zaraz sobie nogi pourywają”. Nieraz, jak mecze są w niedzielę, to zawodnicy wchodzą na boisko po sobotniej imprezie, a jak sędzia jest jeszcze młody, to pozwalają sobie na więcej uwag. Ale nie zawsze tak jest. Wczoraj np. miałem przyjemność sędziować mecz okręgówki na Wieczystej w Krakowie (jak nie ma Ekstraklasy, to dostaję mecze w okręgu) i muszę powiedzieć – wspaniałe boisko, na pewno lepsze niż na Widzewie. Podchodzą do mnie piłkarze po meczu: – Panie sędzio, ale panu to się tak nie chciało sędziować?
– Ale o co chodzi? Nie biegałem?
– Nie, nie. Tylko pan nie gwizdał.
– Ale taki mam styl.
– A, bo widzieliśmy już pana na Lechii i podobało nam się właśnie, że daje pan grać.

Folklor.
Jest tam trochę folkloru, ale piłkarze mnie też inaczej odbierają. Kolejny przypadek – poprzednia runda, A-klasa. Zanim dojdę na boisko, mijam jedną i drugą ławkę, i słyszę: „uważajcie, to ten sędzia. On sędziuje w Ekstraklasie, widzieliśmy w Canal+. Może dawać kartki. Nie odzywać się do niego”. Innym razem, jak się ewidentnie walnę, to mówię: „kurwa, panowie, pomyliłem się”. „Dooobra, panie sędzio, było, minęło, gramy dalej”. Większy szacunek.

Masz wrażenie, że przestałeś już być synem sławnego ojca, a stałeś się rozpoznawalnym arbitrem ekstraklasowym?
W niższych klasach zdarzało się, że na stadionie mnie tak przedstawiali. „Tomasz Musiał, syn słynnego Adama Musiała”. Teraz jest tego troszeczkę mniej, ale kolejnymi występami pracowałem na swój rachunek. Tata wychodził z założenia, że jeśli mam zostać dobrym sędzią, to zostanę nim bez jego pomocy. Tak samo było w przypadku mojego brata, który grał w piłkę i doszedł do trzeciej ligi. Ale nigdy nie prosiłem obserwatora: „daj mi lepszą ocenę, bo zadzwonię po tatę”. Nie wykorzystywałem tego, ale nie ma co ukrywać – nazwisko pomaga, szczególnie pod kątem tego, jak postrzegają mnie obcy. Ojciec był super, to syn też musi taki być.

W tak usportowionej rodzinie byłeś chyba skazany na futbol.
Przez dziesięć lat kopałem w szkółce piłkarskiej Wisły. Potem, jak miałem 14-15 lat, dopadła mnie nadczynność tarczycy i musiałem przerwać. To była dla mnie tragedia. A sędzią zostałem przypadkiem, bo koledzy akurat zapisywali się na kurs, poszedłem z nimi. Stwierdziłem, że skoro nie dostałem się do ligi jako piłkarz, to spróbuję inną drogą.

Bo, jak sam kiedyś stwierdziłeś, nikt nie marzy w dzieciństwie o tym, żeby zostać sędzią.
No, nie przypominam sobie, żeby ktoś chciał zostać Tomkiem Musiałem (śmiech). Wrzuciłem link do tego wywiadu na „Fejsa” i pewien młody, 12-letni człowiek, Joshua Bodek napisał: „jak to nie, panie sędzio, ja chciałem zostać”. Mam z tym chłopakiem kontakt od dwóch-trzech lat. Dość aktywnie udziela się na portalu sędzia.pl.

Bycie piłkarzem, nawet na szczeblu juniorskim, chyba bardzo pomaga w karierze sędziowskiej.
Tak, ale jak zaczynałem ten kurs to na kolejnych zajęciach otwierałem szeroko oczy. Wydawało mi się, że wszystko wiem o tej piłce. Dziś widzę, że wielu piłkarzy Ekstraklasy po prostu nie zna do końca przepisów.

Do kiedy sędzia może się uczyć? Na pewnym etapie to już chyba doszkalanie. Zdarza ci się wciąż szeroko otwierać oczy na jakichś szkoleniach?
Na zgrupowaniu przed rundą wiosenną w Turcji codziennie mamy zajęcia teoretyczne dotyczące przepisów, które kończą się egzaminem. W tym roku prowadził je Walentin Iwanow z UEFY. W Spale, na przełomie czerwca-lipca mamy kolejny egzamin. Dwa razy do roku spotykamy się też na szkoleniach i tam analizujemy same kontrowersje. Po każdym meczu ligowym oglądamy swoje występy i przygotowujemy tzw. „pigułkę”, czyli skrót z kilkoma kontrowersyjnymi sytuacjami. Typu – zagranie ręką, faul w polu karnym albo fajnie pokazany przywilej korzyści. Nie tylko samolinczowanie się. Potem wysyłamy to do naszego prezesa, pana Przesmyckiego, a następnie dostajemy na maile po 2-3 sytuacje z każdego meczu. Nie zawsze zgadzam się ze wszystkim, ale to już najwyższe autorytety i trzeba to akceptować.

Człowiek uczy się całe życie. Choćby jak poruszać się po boisku, jakie odległości zachowywać. Przepisy ewoluują. Po nieszczęsnych mistrzostwach w Austrii zaczęto walczyć z ciągnięciem za koszulki. Wszyscy pamiętamy – na początku Webb wyciągnął dwóch zawodników i powiedział: „nie ciągniemy, nie przepychamy się”, a chwilę później gwizdnął karnego. Na następnych szkoleniach, domyślam się, że będzie poruszony temat tzw. „flying attack”. Czyli wślizgi, podczas których nie panujesz nad swoim ciałem, nie jesteś w stanie wyhamować ani podkurczyć nóg i ładujesz się w zawodnika. I nawet w sytuacjach, kiedy przelecisz obok przeciwnika, to i tak będzie odgwizdany rzut wolny. Pierluigi Collina ma takie motto, że powinno być jak najmniej złamanych nóg. Pamiętasz faul Widanowa na Strunie? Trzeba z czymś takim walczyć, ewidentna czerwona kartka. Fajnie takie sytuacje oceniał Iwanow na jednym z naszych szkoleń. Atak prostą nogą po ziemi – żółta kartka, na wysokości kostki – czerwona, na wysokości kolana – dwa lata więzienia.

W Polsce sporo kontrowersji wzbudził mecz Korona-Zagłębie. W naszej opinii sędzia Pskit dobrze prowadził ten mecz, a według ekspertów Ligi+ Extra źle, bo ich zdaniem arbiter powinien być niewidoczny. Z drugiej strony ostatnio Pierluigi Collina powiedział, że to najczęściej powtarzana głupota na temat pracy sędziów.
Oczywiście! Anglicy wprowadzili taką kampanię „Respect”. I filmik – jak wyglądałby mecz piłkarski bez sędziego. Piłkarze się przepychają, pod koniec jeden dusi drugiego, patrzą, a to Webb. I zastanówmy się – jak wyglądałby mecz Korony z Zagłębiem bez sędziego. Przecież oni by się pozabijali. Stwierdzenie, że arbiter powinien być niewidoczny, to bzdura. Jeżeli piłkarze się wyzywają, obrażają sędziego, rąbią nawzajem po kościach i łamią nogi, to arbiter musi wkroczyć. I co – da trzy czerwone kartki, nagle staje się widoczny i popełnia błąd? Pskit rozdał sporo kartek, ale to nie oznacza, że źle sędziował. Przy tych kartkach chyba raz się machnął i pokazał niesłusznie, a wcześniej można było mu zarzucić tylko to, że mógł rozdać ich więcej.

Nie rozumiem czasem pewnych rzeczy – dostajesz pięć kartek i nie zaświta ci, że, kurde, zaraz będziemy grali w osłabieniu? A trener albo kapitan zamiast w przerwie namówić, żeby spuścili głowy i grali w piłkę? Wręcz przeciwnie. Nakręcali się, prezesi kopali drzwi, krzyczeli, że sędzia z Łodzi i specjalnie ich kartkuje. I to w przerwie meczu! Gdyby Paweł nie rozdał tych kartek na początku meczu, to dałby przyzwolenie na jeszcze większą masakrę. W 15. minucie jeden złamałby drugiemu nogę i byłaby wina sędziego, że od początku nie zaczął karać.

A propos kontrowersji. Niedawno Zbigniew Boniek narzekał w Lidze+ Extra, że w polskiej telewizji marnuje się czas na analizowanie sytuacji, w których sędzia np. nie odgwizdał albo odgwizdał 15-centymetrowego spalonego.
Pana Bońka bardzo cenię, czytam u was te „wrzutki” i uważam, że ma wiele fantastycznych opinii. Muszę się pochwalić, że w jednym ze swoich artykułów na Interii napisał, że jestem dobrym sędzią, ale dodałoby mi uroku, gdybym schudł. Możesz przekazać panu Bońkowi, że pracuję nad swoim urokiem. Od nowego sezonu będzie nowa jakość! Przynajmniej wizualnie (śmiech). A tymi opiniami w Canal+ mnie zauroczył. Jak spalony jest centymetrowy, to lepiej już machnąć ręką. Gołym okiem nikt tego nie stwierdzi, liczysz tylko na łut szczęścia. Ale i tak w Polsce nie jest źle, bo był okres, kiedy media bardziej pastwiły się nad sędziami. Pokłosie afery korupcyjnej. Teraz trochę to ucichło i zauważyłem, że sędziowie są przedstawiani w coraz lepszym świetle. W lidze włoskiej mają zdecydowanie gorzej, bo tam to dopiero rozkładają wszystkie ich decyzje na czynniki pierwsze.

A ty oglądasz mecze Ekstraklasy pod kątem obserwacji zachowania zawodników, żeby wyłapać coś, co mogłoby ci się przydać podczas twoich występów?
Nie jestem w stanie, bo nie mam czasu. Oglądam skróty i kontrowersje, ale nie sugeruję się łatkami, bo to może być zgubne. Mam też w nosie, o jaką stawkę jest mecz.

Zgadzasz się z opinią, że mecze Legii sędziuje się ciężko? Kucharczyk symulant, Radović nurek wręcz legendarny, Ljuboja – wiadomo, non-stop pretensje.
Absolutnie. Bardzo dobrze mi się im sędziuje. Przede wszystkim jest tam kupa młodych ludzi, którzy nie mają poprzewracane w głowie. Kapitalnie mi się współpracuje z Wolskim i Ł»yrą. Ljuboja faktycznie sporo dyskutuje, ale kompletnie go nie rozumiem, bo mówi tylko po francusku i po angielsku nie idzie się z nim dogadać. Często, gdy gra jest zatrzymana, podchodzi z Radoviciem, który, gdy emocje trochę opadną, tłumaczy mi jego uwagi na polski. Ale jak w trakcie gry słyszę, że ktoś mnie woła, to Ljuboję zawsze rozpoznam. Krzyczy: „ej, maestro! Maestro!”. Wtedy już wiem, że czegoś mu nie gwizdnąłem (śmiech). Nie taki diabeł straszny… Często też nie wiem, czy on macha do mnie, czy do swoich kolegów, że mu źle podali. Ciężej się sędziuje drużynom, w których gra wielu obcokrajowców. Jak się rzucą na ciebie w pięciu i jeden mówi po angielsku, drugi po francusku, trzeci po hiszpańsku, to jak się z nimi dogadać? Połowa nie rozumie po angielsku, druga połowa po polsku… Ja wtedy mówię po polsku, ewentualnie po angielsku. Jak nie złapie, to jego problem. O, albo jak facet ma non stop do mnie pretensje i cały czas zgłasza jakieś uwagi, to za którymś razem, odwracam się na pięcie i go ignoruję. Ale generalnie nie mam kłopotów z żadnymi zawodnikami. Mam z nimi dobry kontakt. Niezależnie, czy to jest Legia, Śląsk czy np. Korona.

Korona…
Twardą grę mam we krwi, bo mój tata prezentował zbliżony styl. Gwizdałem Koronie w tym sezonie dwa razy i bardzo mi się podobało. Niewiele nawet brakowało, a bym ich skrzywdził, bo nie wyrzuciłem Fojuta za uderzenie Gołębiewskiego (nie widziałem tego, a powinien być karny i czerwona) i przerwałem jedną sytuację ze spalonym, gdy Korzym wychodził sam na sam. Mam to szczęście, że Korona wygrała i nie wypaczyłem wyniku.

Myślisz, że takie drużyny jak Korona, kiedy dowiadują się, że będzie im sędziował Tomasz Musiał, to automatycznie nastawiają się na jeszcze agresywniejszą grę?
Może coś w tym jest, ale nie mam pojęcia, czy piłkarze są aż tak zainteresowani, kto im sędziuje.

Canal+ przeprowadził anonimowe głosowanie wśród ligowców i wygrałeś w kategorii na najlepszego sędziego. I to z niemałą przewagą nad drugim Siejewiczem i ogromną nad trzecim Marciniakiem.
I to jest pokłosie dobrego kontaktu z zawodnikami. Ale wcale nie uważam siebie za najlepszego arbitra w Polsce. Najwyżej cenię właśnie Siejewicza i Marciniaka. Prezentują styl zbliżony do mojego – puszczają grę, pozwalają walczyć i mają dobry kontakt z piłkarzami. Jeśli tłumaczysz piłkarzom, dlaczego gwizdnąłeś tak albo inaczej, to bardzo pomaga. Pomyłki są nieuniknione, bo piłka jest coraz szybsza. W Polsce, zwłaszcza pod koniec meczu, popularne są długie przerzuty, musisz biec od jednego pola karnego do drugiego i nie zawsze za wszystkim nadążysz. Na Mistrzostwach Świata sędzia nie uznaje ewidentnej bramki Lamparda, gdzie piłka odbija się pół metra za linią. Nawet sędzia bramkowy może w tym ułamku sekundy patrzeć gdzie indziej. Canal czasem pokazuje rzut piłki i z boku czasem wygląda, że bramka jest ewidentna, a z góry jednak ta piłka nachodzi na linię. Ciężka sprawa… Pewne nowinki trzeba chyba zacząć wprowadzać.

Jeszcze przed rokiem byłeś przeciwko powtórkom.
Cały czas podtrzymuję to stanowisko…

Ale już nie tak pewnie.
Tak, jestem mniej stanowczy, ale jak kopałem w trampkarzach, czy nawet sędziowałem niższe ligi, to nie wyobrażałem sobie, żeby robić przerwy i patrzeć na powtórkę.

Bo w niższych ligach to jest nie do zrobienia, a my rozmawiamy o futbolu ogólnie, na najwyższym poziomie.
Bardziej byłbym za wprowadzeniem piłki z chipem. Dostajesz od razu sygnał, że piłka przekroczyła linię całym obwodem. Tylko z drugiej strony czytałem wywiad z panem Bońkiem i Platini powiedział mu, że ciężko stosować ten chip, bo jak bramkarz nakryje piłkę, to już ten sygnał może się gubić.

Ale powtórki chyba są nieuniknione. Prędzej czy później FIFA je wprowadzi.
Tak mi się wydaje, bo arbiter, nawet z pomocą asystentów, wszystkiego nie ogarnie. Tylko ważne, żeby jak najmniej przeszkadzać w grze. Może będą challenge jak w tenisie? Tyle że tenis jest bardziej statyczny, a futbol to gra, gra, gra. I kiedy te powtórki? Mówię, na razie nie do końca to widzę.

Materiał Marcina Rosłonia pt. „Sędzia na podsłuchu” faktycznie wpłynął na wasz wizerunek?
Tak. Świetny program. Ludzie zrozumieli, ile trzeba się nagadać podczas meczu i jak to ciężka robota. Nieraz jak coś gwizdnę po drugiej stronie boiska, to piłkarze mówią: – Niech pan spyta asystenta.
– A co on miał widzieć, jak jest 50 metrów od akcji?
– Ale przecież macie połączenie, konsultujecie się.

Im więcej materiałów o sędziach, odkrywających szczegóły naszej pracy, tym lepiej. Mnie po tym materiale najczęściej pytali, czy tak samo rozmawiam z zawodnikami. Podobnie, ale musieliby mnie puścić po 23 (śmiech). Przeklinanie czasem motywuje i jak ktoś krzyknie „kurwa mać”, to nawet nie zwracam mu uwagi. Ale mam taką zasadę, że zawsze mówię zawodnikom per „pan”. Chyba że trzeba kogoś opierdolić.

Jak wyglądają w tej chwili twoje szansę na karierę międzynarodową?
Po aferze korupcyjnej noty polskich sędziów w UEFIE spadały, ale powolutku wszystko nadrabiamy. Marcin Borski jest już o krok od „Elite”, czyli grupy, która może sędziować Ligę Mistrzów. Szymon Marciniak też awansował o klasę. O wszystkim decyduje Wydział Sędziowski w PZPN, oni nominują cię do UEFY i pierwszego stycznia dostajesz nominację, choć o wszystkim dowiadujesz się parę miesięcy wcześniej. Musiałbym wtedy dostosować się do realiów, bo mój styl sędziowania nie miałby w europejskich pucharach racji bytu. Tam każą gwizdać – mniej puszczania gry, żeby nie było rewanżu. Np. jak jeden zawodnik ciągnie drugiego za koszulkę, puścisz korzyść, a drugi przywali mu z łokcia? UEFA z tym walczy. Zwróć uwagę, jak Webb sędziuje w Premiership, a jak w pucharach.

Dałbyś radę się przystosować?
A jak. Jestem ambitny. Pamiętam, jak na trzeciej lidze raz nie gwizdnąłem karnego dla GKS Jastrzębie albo GKS Tychy i Bogdan Nather ze „Sportu” napisał, że Tomasz Musiał dla dobra polskiego sportu powinien kupić łopatę, wykopać metrowy dół i wrzucić do niego gwizdek. Zachowałem ten artykuł do dziś i tak mnie ten metrowy dół zmotywował, że jak kiedyś posędziuję jakiś mecz międzypaństwowy, to wyślę mu go razem z pocztówką.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAفA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama