Człowiek uwarunkowany od… przestrzeni, w której znajdował się na boisku. Wystarczyło, że wbiegał w pole karne i w jednej sekundzie błyszczał instynktem Shearera, sprytem Linekera i skutecznością Mullera. A przy okazji nadal miał własny styl, który uczynił go piłkarzem zupełnie niepodrabialnym i równie wielkim. Van The Manem, maszyną do strzelania goli. Dziś, ta sama maszyna, choć lekko zardzewiała mówi „pas”. Ruud van Nistelrooy kończy piękną przygodę z futbolem.
Ludzi z mottem życiowym „Against modern football” czeka trudne lato, bo współczesną piłkę opuszczają jej niekwestionowane legendy ostatnich dwóch dekad – Del Piero, Inzaghi, Gattuso, Nesta i wreszcie van Nistelrooy. Możliwe, że wymienieni Włosi jeszcze pokopią gdzie indziej dla przyjemności, własnej i kibiców. RvN nie zamierza jednak dłużej uszczęśliwiać fanów na siłę i zawiesza buty na kołku po starciu Malagi ze Sportingiem Gijon (1:0).
– Chciałem zagrać w Lidze Mistrzów, ale zdecydowałem, że wczorajszy mecz był moim ostatnim w profesjonalnej karierze. To najwyższy czas, żeby się wycofać, bo już przychodząc do Malagi dotarłem do limitu własnych możliwości – mówi szczerze 36-latek, który w minionych dwunastu miesiącach był już cieniem samego siebie. Do zdobycia pięciu goli potrzebował bowiem aż 32 spotkań, a w przeszłości więcej potrafił zgarnąć w dwóch meczach z rzędu. Do dziś jest zresztą rekordzistą pod względem bramek strzelanych w kolejnych meczach (10) w Premier League i nie zanosi się, by ktoś prędko miał zagrozić tym osiągnięciom…
– Jestem wdzięczny, że udało mi się pobić kilka rekordów i zgarnąć tyle tytułów, ale jeszcze większą satysfakcję sprawiała mi codzienna praca – kontynuuje. Trudno nie zgodzić się z Holendrem, który przez całą karierę był rozliczany wyłącznie z goli. W Manchesterze, gdzie doczekał się statusu światowej gwiazdy, uzbierał aż 150 trafień w 219 występach.
MIESZANE UCZUCIA BERGKAMPA
Patrząc na statystyki bramkowe na przestrzeni ostatniej dekady, nie mamy wątpliwości, że Holender (za wyjątkiem pobytu w Maladze) nie hamował nawet na moment. A kiedy zastanowimy się nad słowem, które najlepiej oddawało jego boiskowy charakter… dochodzimy do wniosku, że van Nistelrooy był mściwy, a w dalszej kolejności bezlitosny. Zdajemy sobie sprawę, że oba wyrazy są nacechowane negatywnie, ale negatywny był też… stosunek rywali do Holendra.
– Mam mieszane uczucia, bo z jednej strony jestem dumny, że następny reprezentant Oranje zagra w Premier League. Mam jednak świadomość, że jego transfer znacznie podniesie jakość naszego największego rywala – mówił Dennis Bergkamp, kiedy Ruud podpisywał w 2001 roku kontrakt z zespołem „Czerwonych diabłów”. Wkrótce – zamiast mieszanych uczuć – kilku kumpli Bergkampa miało na widok jego rodaka… odruch wymiotny. A przede wszystkim Martin Keown i Patrick Vieira.
21 września 2003 roku wojna tercetu została oficjalnie wypowiedziana w bezbramkowo zremisowanym szlagierze United z Arsenalem. Bezbramkowo, choć jeszcze na minutę przed końcem van Nistelrooy trafił w poprzeczkę z karnego, co było jak woda na młyn na „Kanonierów”. Ci prowokacyjnie ruszyli na niego… z pięściami, a Holender ze stoickim spokojem udał się do szatni, natychmiast planując rewanż. Los kazał mu się jednak uzbroić w cierpliwość.
Holender wymierzył bowiem cios swoim wielkim rywalom dopiero 24 października 2004 roku. Zemsta była jednak słodsza niż można to sobie wyobrazić – RvN otworzył wynik z karnego, a United ograli 2:0 Arsenal, który nie przegrał od 49 kolejnych ligowych meczów.
Jedenastki egzekwowane przez „Van The Mana” budziły wielkie emocje nawet przy okazji gry w kadrze, choć w pierwszej kolejności najbardziej przeżywał je sam zainteresowany. Kiedy w czasie pikniku z Andorą trafił w słupek… rywale naśladowali piłkarzy Arsenalu i natychmiast usiłowali wyprowadzić go z równowagi. Zapomnieli jednak o najważniejszym – Ruud miał tym razem atut w postaci czasu i zdążył jeszcze wyrównać rachunki:
PO RAZ PIERWSZY… NIE SZUKA OKAZJI DO ZEMSTY
Nerwy Holendra wyprowadziły go zresztą raz na manowce, ale tylko na moment. Po konflikcie z Fergusonem i wylądowaniu na ławce opuścił Manchester na rzecz Realu Madryt. Dla „Królewskich” był oczkiem w głowie, bo ci próbowali go zwabić do siebie metodą do trzech razy sztuka. Nie udało się w 2000 i 2003 roku, ale w 2006 operacja zakończyła się wreszcie sukcesem. Tam van Nistelrooy znów dał się poznać jako człowiek-magnes, który – jak mało kto – przyciągał przed telewizor swoim niesłychanym instynktem strzeleckim.
Historia zna wielu lisów pola karnego ze wspaniałymi osiągnięciami: wspomnianego Mullera, czy kończącego się obecnie Filippo Inzaghiego. Ł»aden z nich nie lubił jednak rzucać sobie tak wielu wyzwań na niwie klubowej. W efekcie 35-latek kończy karierę z tytułem króla strzelców trzech różnych lig: Eredivisie, Premier League i La Liga. A warto zaznaczyć, że te dwie ostatnie – bardziej wymagające nagrody – zgarnął po uporaniu się z bardzo ciężką kontuzją więzadeł. W idealnym momencie kariery potrafił stanąć na nogi, w idealnym ją także przerywa. Pierwszy raz nie jest bowiem zdolny do rewanżu i do udowodnienia, że Holendrzy niesłusznie zrezygnowali z jego powołania na Euro 2012…
FILIP KAPICA