Prawdziwy American Dream. Jay DeMerit w pogoni za marzeniami.

redakcja

Autor:redakcja

04 maja 2012, 10:27 • 10 min czytania

Doskonale wszystkim znany Walt Disney powiedział kiedyś, że jeśli potrafi się o czymś marzyć, to potrafi się również tego dokonać. Brzmi to trochę banalnie, może nawet delikatnie podchodzi pod truizm, ale życie, jakby na potwierdzenie słów legendarnego producenta, pisze czasem historie, które pasują do nich jak ulał. Jay DeMerit, nie do końca z własnej woli, został bohaterem właśnie takiego scenariusza. Na początku przygody z piłką był zwykłym facetem z niezwykłymi marzeniami, jednak dzięki swojej niezłomności nie tylko je zrealizował, ale także z anonimowego gościa bez większych perspektyw, wyrósł na naprawdę solidnego zawodnika, reprezentanta swojego kraju i uczestnika piłkarskiego mundialu.

Prawdziwy American Dream. Jay DeMerit w pogoni za marzeniami.
Reklama

Jay DeMerit nigdy nie bał się ryzyka i pewnie dlatego doszedł aż tak daleko. Od stóp do głów przepełniony odwagą i brawurą nastawiał się wyłącznie na sukces. Dzięki temu, do spółki z kibicami Watfordu, może dziś z rozrzewnieniem wspominać maj 2006 roku. Właśnie wtedy, dokładnie w 21. dzień wiosennego miesiąca, „Ł»ółta Armia” rozbiła 3:0 Leeds United, czym zapewniła sobie zwycięstwo w barażach o Premier League, a co za tym idzie- awans do elity. Co prawda, zespół z Vicarage Road utrzymał się w niej przez ledwie jeden sezon, ale dla środkowego obrońcy z USA, który w meczu z Leeds strzelił pierwszą bramkę była to przygoda życia. Tym większa i przyjemniejsza, że jeszcze kilka lat wcześniej znajdował się lata świetlne od profesjonalnego futbolu.
 

 
Jesienią 2003 roku kręcił się gdzieś w okolicach Londynu. Chciał grać w piłkę, co przecież robił od małego w rodzinnym Green Bay w stanie Wisconsin, ale zamiast profesjonalnych treningów, obijał futbolówkę o okoliczne mury lub biegał za nią po parku. Chociaż się starał, nie mógł znaleźć sobie klubu. Nie był to jednak największy problem, bo pracy też nie miał. Za to miał pieniądze, choć niespecjalnie dużo. Do Europy zawitał po raz dugi. Wcześniej, jeszcze jakoś przed latem tego samego roku, przez sześć tygodni jeździł z plecakiem po kontynencie licząc, że uda mu się zahaczyć gdzieś na testy. W Holandii bezskutecznie dobijał się do drzwi trenera Sparty Rotterdam. W Belgii po półgodzinnym oczekiwaniu na samą rozmowę z trenerem Royal Antwerp, wkurzył się tak bardzo, że do drzwi przykleił mu kartkę z napisem „twoja strata” i zrezygnowany odszedł. 
 
Szczęście w nieszczęściu, że w podróży towarzyszył mu Kieren Keane, kolega z rezerw Chicago Fire, gdzie obaj terminowali przed podróżą do Europy. To on namówił DeMerita na poszukiwania szczęścia za wielką wodą. Kiedy po nieudanych próbach znalezienia pracodawcy w krajach Beneluksu obaj znaleźli się na skraju bankructwa, Keane zachował się jak prawdziwy przyjaciel i przygarnął DeMerita pod dach swojej matki mieszkającej w Londynie. Gdy tylko trochę odkuli się finansowo, Jay postanowił wrócić do Stanów. Rozczarowanie mieszało się u niego z frustracją, czuł ogromny zawód z każdej nieudanej próby uzyskania angażu. Nie tak wyobrażał sobie przygodę z europejskim futbolem.
 
Wakacje spędzał już w Chicago. Nareszcie trafił do miejsca, które zna, gdzie wszystko ma określony porządek. Jednak to, co z europejskiej perspektywy wydawało się super, w bliskim kontakcie budziło zupełnie inne odczucia. Szybko uświadomił sobie, że w Stanach jeszcze trudniej będzie się wybić. W piłkę, owszem, mógł grać, ale wyłącznie amatorsko, tak jak przed wyjazdem. Na wybór w drafcie MLS też nie miał co liczyć. Mówiąc wprost – znalazł się w punkcie wyjścia. Jedyną opcją pozostawał powrót na Stary Kontynent. Przez cały wakacyjny okres pracował jako bramkarz i barman w kilku klubach, odkładając większość zarobionych pieniędzy. Jesienią, wioząc ze sobą handicap w wysokości 1800 dolarów, kolejny raz zawitał do Londynu i znów połączył swoje siły z Keanem
 
Pierwszym sukcesem był angaż w drużynie Southall Town, grającej na poziomie 9. ligi. Nic wielkiego, ale przynajmniej za grę dostawali pieniądze. Od 25 do nawet 70 funtów tygodniowo. Oprócz tego imali się wszelkiego rodzaju dodatkowych zajęć, jak malowanie czy stanie za barem. Mały przełom nastąpił w lipcu 2004 roku, kiedy to były trener Southall zaprosił ich na kilka przedsezonowych meczów Northwood, gdzie na tamten czas pracował. Obaj spisali się dobrze, nawet bardzo dobrze. Bo jak  wydać inny werdykt skoro na zawodników trenujących z siódmoligowym zespołem uwagę zwrócił Ray Lewington, ówczesny menedżer Watfordu, i zaprosił obu na testy do siebie?
 
Początkowo dołączyli do drużynie rezerw, a ich rozwój na bieżąco monitorował Lewington. Niestety, dla Keane’a progi okazały za wysokie. Siłą rzeczy zmuszony był szukać szczęścia gdzie indziej, grywał m. in. w szkockim Dundee i rezerwach Mallorki. Diametralnie różny okazał się przypadek jego przyjaciela. Stosunkowo szybko – ku zdziwieniu samego zawodnika – awansował do pierwszego zespołu i jeszcze szybciej dostał szansę debiutu w nowych barwach. W towarzyskim spotkaniu z Realem Saragossa, DeMerit wybiegł na boisko w podstawowym składzie. Dzień później podpisał roczny kontrakt wart 45 tys. dolarów.

Image and video hosting by TinyPic
 
Z sezonu na sezon spisywał się coraz lepiej, czego potwierdzeniem była nowa, czteroletnia umowa.. Za największe plusy DeMerita należy uznać solidność oraz stabilność formy. Imponować musiała też jego siła, a także wyjątkowo dobra jak na obrońcę zwinność. Gwiazdą nie był nigdy, raczej sumiennym rzemieślnikiem, który bez zbędnych ceregieli wykonuje swoją pracę. Niby niewiele, ale w połączeniu z niebanalnym życiorysem  wystarczyło, aby na Vicarage Road zostać prawdziwym ulubieńcem trybun, który od 2007 roku biegał z opaską kapitańską na ramieniu.
 
Fani poruszeni losami DeMerita kibicowali mu, jak żadnemu innemu zawodnikowi. Na topie były koszulki Green Bay Packers, drużyny NFL z rodzinnego miasta piłkarza, której on sam jest wielkim kibicem. Niemal równą popularnością cieszyły się t-shirty z napisem „Jay-Jay-Jay from the USA”. DeMerit zyskał status lokalnej gwiazdy. Nawet słynny Elton John, oddany fan Watfordu i niegdysiejszy prezes klubu, nie mógł ukryć podziwu dla Amerykanina. Nowy obrońca w niemal ekspresowym tempie stał się ulubieńcem Sir Eltona., któremu często zdarzało się wpadać do szatni by porozmawiać na temat futbolu amerykańskiego i NFL. Zupełnie nie pamiętał, że na początku przygody DeMerita z „Szerszeniami”, witając się w szatni z zawodnikami, pominął go i nie uścisnął dłoni.
 
Z czasem fascynujący przypadek wyjątkowego na swój sposób zawodnik wymknął się poza piłkarskie ramy. Dawny przyjaciel piłkarza, Ranko Tutulugdzija, pracujący jako akupunkturzysta, wpadł na pomysł, aby sfilmować jego losy i przenieść je na srebrny ekran. Do spółki z DeMeritem i znajomym prawnikiem Nickiem Lewsiem, zainwestowali po 17 tys. dolarów, co pozwoliło otworzyć własną firmę producencką. Następnie znaleźli w Londynie profesjonalnego reżysera i z rozmachem zabrali się za kręcenie filmu.
 
Jak szybko zaczęli, tak szybko pojawiły się pierwsze problemy. Zaklepany reżyser wycofał się ze względu na problemy z ciążą, które nieoczekiwanie pojawiły się u jego żony. Próby znalezienia nowego reżysera spaliły na panewce. Na dzień przed ostatnim meczem Jaya w barwach Watford, jego współpracownicy zawitali do Anglii bez ekipy filmowej i z mocno eksperymentalnym planem dalszego działania. – Chcieliśmy żeby zrobili to fachowcy, ale gdy to się nie udało mieliśmy tylko moment, by zrobić to samemu. Nie wzięliśmy nowego reżysera, zatrudniliśmy tylko młodego kamerzystę, prosto po studiach, bez doświadczenia i zrobiliśmy to najlepiej jak umieliśmy – relacjonuje Tutulugdzija w rozmowie z „Guardianem” i dodaje: – Nick i ja nie mieliśmy pojęcia co robimy. Film jest tak wyjątkowy, ponieważ otwiera swoje ramiona dla każdego, kto ma w sobie pasję. A dla mnie, chociaż brakowało nam doświadczenia, dlatego że włożyliśmy w realizację nasze serca.
 
Ostatecznie udało się stworzyć dokumentalny obraz przedstawiający długą i krętą wędrówkę Jaya DeMerita na jego prywatny Everest. Dodatkowo wzbogacony jest o wypowiedzi ludzi, którzy w kluczowych momentach służyli pomocną dłonią lub po prostu są pełni uznania dla głównego bohatera i tego, co osiągnął. Zgrabnie przedstawiona historia w szczery sposób oddaje skalę problemów, jakim DeMerit musiał stawiać czoła. Pokazuje też jak wiele wygrał dzięki zaangażowaniu i wierze w to, że futbol może zmienić jego życie. – Staraliśmy się uchwycić grę i siłę, jaka w niej drzemie. Ale film nie opowiada tylko o piłce nożnej. Przedstawia znacznie szerszy temat- przekonuje Nick Lewis.
 

 
Mimo że realizowany niskim kosztem, z całkowitym debiutantem na reżyserskim stołku i kamerzystą znalezionym przez internet, film należy uznać za duży sukces amatorskiej ekipy producenckiej. Stojący na czele projektu Ranko Tutulugdzija otrzymał nawet nagrodę na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Vancouver we wszystko mówiącej kategorii „Rising Star”. Nie przypisuje sobie jednak całości zasług, wspominając na każdym kroku jak dużą rolę odegrał każdy zaangażowany w projekt. Nie ukrywa natomiast, że czerpie ogromną satysfakcję z nagrody, tym bardziej, że przyniósł ją film o najbliższym mu człowieku, który w trudnych dla niego chwilach okazał się przyjacielem przez duże P.
 
Tutulugdzija i DeMerit poznali się na uniwersytecie w Chicago, gdzie obaj trenowali piłkę nożną. Mający serbskie korzenie przyszły reżyser-amator grał w drugiej linii, był też częstym gościem w domu Jaya, wielokrotnie u niego nocował. Niestety, przez problemy zdrowotne nie mógł związać się z futbolem na stałe- zdiagnozowano u niego m. in. zespół ciasnoty przedziałów. Porzucił więc plany zawodowej kariery, skończył studia i wrócił do rodzinnej Kalifornii. Tam okazało się, że poza znanymi już schorzeniami cierpi dodatkowo na rabdomiolizę, chorobę prowadzącą do uszkodzenia tkanki mięśniowej poprzecznie prążkowanej, co w efekcie może skutkować ostrą niewydolnością nerek. Sytuacja była na tyle dramatyczna, że lekarze, chcąc ratować życie Tutulugdziji, za jedyne rozsądne wyjście uważali amputację obu nóg. Ranko nie miał jednak ani ubezpieczenia medycznego, ani pieniędzy na prywatne leczenie. Udało się natomiast zebrać fundusze na wyjazd do Chin, gdzie kuracja miała być i tańsze, i skuteczniejsze.
 
Niekonwencjonalne metody w połączeniu z tradycyjną medycyną przyniosły dość dobre efekty. Widmo amputacji znacząco się oddaliło i Tutulugdzija mógł wrócić do USA. Problemy zdrowotne jak bumerang powróciły w 2007 roku. Sugerowano, że jedyne wyjście może stanowić przeczep nerki, jednak na przeszkodzie znów stanęła cała masa dodatkowych problemów. W tym samym czasie kontakt z dawnym przyjacielem odnowił DeMerit. Już jako reprezentant Stanów Zjednoczonych zaprosił kumpla na mecz z Gwatemalą, rozgrywany na Home Depot Center w Los Angeles. Starzy przyjaciele spotkali się pierwszy raz od długich siedmiu lat.
 
Po spotkaniu przegadali kilka ładnych godzin. Jay, dowiedziawszy się o chorobie przyjaciela, był gotów oddać mu swoją nerkę. Wykonał nawet serię specjalistycznych badań, które finalnie okazały się niepotrzebne. Ni stąd, ni zowąd stan zdrowia Tutulugdziji ustabilizował się i uległ wyraźnej poprawie. On sam – pewnie trochę na wyrost – doszukiwał się w tym zbawiennego wpływu chińskiej akupunktury i medycyny niekonwencjonalnej. Jakkolwiekby nie było, na dobre wrócił do świata żywych i pełen nowych sił zmienił historię DeMerita w dziesiątą muzę, chcąc zarazem pokazać, jak wielkim człowiekiem jest główny bohater: – Spełniło się to na co liczyliśmy – mówił w rozmowie z „Guardianem”. – Ludzie zobaczyli, że nie jest to film tylko o piłce, ale też o wytrwałości, ciężkiej pracy i wierze. Dla mnie ten film został wykonany z serca i poczucia wdzięczności. Trudno jest wyjaśnić to, że Jay był gotów oddać własne życie dla przyjaciela. To coś, czego świat nie wiedział o nim, a powinien. Jest kimś więcej niż tylko piłkarzem, jest wspaniałym człowiekiem.
 
„Rise and Shine: the Jay DeMerit story” został ukończony wiosną 2011 roku. Od tego czasu życie bohatera opowieści niewiele się zmieniło. W gruncie rzeczy za jedyną wyraźną różnicę należy uznać przenosiny do MLS. Od dwóch sezonów występuje bowiem w Vancouver Whitecaps, gdzie pełni zresztą funkcję kapitana. Poza tym – nihil novi sub sole. Wciąż jest tym samym, zakochanym w futbolu pasjonatem, który 10 lat temu, jako jedyny w tłumie klientów baru, w którym pracował, potrafił rozpoznać DaMarcusa Beasleya i życzyć mu powodzenia w kolejnym meczu. Tym samym, który w podstawówce zaprojektował logo szkolnej drużyny piłkarskiej i tym samym, który z zamiłowaniem nagrywa partie gitarowe w niezależnej wytwórni w Minnesocie, należącej do jego starych znajomych. Zresztą to, że z muzyki jest całkiem dobry postanowił pokazać światu jego kolega z reprezentacji USA, Stuart Holden.
 

 
Godne zauważenia jest, że Holden wsparł też filmowy projekt DeMerita kwotą 10 tys. dolarów, co stanowiło wtedy czwartą część jego rocznego uposażenia.
 
W listopadzie ubiegłego roku film trafił do kin w USA. Nie udałoby się to bez wsparcia ludzi takich, jak Holden, którzy służyli finansową pomocą. Bez tego prawdopodobnie nie zebrano by kwoty pozwalającej na wykupienie praw i licencji do wykorzystanych fragmentów spotkań z udziałem DeMerita. Pięknym gestem popisała się FIFA, która fragmenty z Mistrzostw Świata 2010 i Pucharu Konfederacji 2009 udostępniła bez żadnej opłaty. – To historia Jaya, ale przy okazji promuje piłkę nożną jako sport – tłumaczy tę decyzję Ranko Tutulugdzija.
 
Po awansie Watfordu do Premier League, Aidy Boothroyd, menedżer zespołu powiedział, że Jay DeMerit to Rocky Balboa angielskiego futbolu. Ł»e nie miał nic, ale zrobił wszystko by coś osiągnąć. Trudno się z nim nie zgodzić. Jeśli ktoś potrafi na treningi dojeżdżać vanem bez tylnych szyb, siedząc na pudełkach z bielizną, żyjąc za kilkanaście funtów tygodniowo, to rzeczywiście musi mieć w sobie niezliczone pokłady motywacji. Jeśli jednego dnia myje kufle w barze, drugiego pakuje się na samolot do RPA, a trzeciego wyłącza z gry Wayne’a Rooneya to zasługuje na największy szacunek z możliwych. DeMerit sam o sobie mówi, że wie gdzie jest i gdzie musi iść. فadne słowa, chociaż jego historię mimo wszystko lepiej obrazują te, przytoczone na oficjalnej stronie filmu. Bo czy jest ktoś, kto nie zgadza się z tym, że naprawdę biedny nie jest ten bez pieniędzy, ale ten bez marzeń?
 
KAROL BOCHENEK
 

Reklama

Najnowsze

Piłka ręczna

Otwarta droga dla klubów z Azji i Afryki do Ligi Mistrzów

AbsurDB
0
Otwarta droga dla klubów z Azji i Afryki do Ligi Mistrzów
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama