Tak często przegrany, choć urodzony by być czarnym koniem – nowy selekcjoner Anglii

redakcja

Autor:redakcja

02 maja 2012, 07:24 • 8 min czytania

Kiedy dziennikarze poruszali temat jego osiągnięć… stawiał je w jednym rzędzie z sir Aleksem Fergusonem. Ten z kolei, zamiast przez lata patrzeć na niego z politowaniem, upatrywał w nim jednego z najlepszych fachowców w Premier League. Na szczęście – choć pewnie trochę przez grzeczność – nie wrzucał go do jednego worka z ludźmi, którzy w wielkiej piłce nie potrafili niczego ugrać. Bo brak trofeów wcale nie przeszkodził Royowi Hodgsonowi zostać nowym selekcjonerem reprezentacji Anglii.
Gdybyśmy mieli szansę prowadzić przed laty ranking badziewiaków kolejki lig zagranicznych, Hodgson pasowałby na ich trenera przez kilka dobrych miesięcy. Wystarczyłoby w latach 90-tych śledzić popisy jego zespołów – przede wszystkim Interu Mediolan i Blackburn Rovers. Z tą pierwszą drużyną rozstawał się nawet dwa razy, ale zanim dostał ponowną szansę od Morattiego, przygarnęli go w Blackburn. Efekt i tam był mizerny. Hodgson przed kolejnym wyjazdem do Włoch w 1998 roku… wpędził Rovers do strefy spadkowej, choć ci zaledwie trzy lata wcześniej wygrali Premier League.

Tak często przegrany, choć urodzony by być czarnym koniem – nowy selekcjoner Anglii
Reklama

Los chciał, że po krótkiej przygodzie w Interze, już wtedy trafił na listę potencjalnych selekcjonerów angielskiej federacji. Ostatecznie, zamiast na Wyspach, skończył w szwajcarskim Grasshoper Zurych, który przed kilkoma laty jak równy z równym grał z Wisłą Płock. Oto cały Hodgson, którego historia jest pozbawiona jakiejkolwiek logiki. 64-latek więcej w swojej karierze przegrał, niż wygrał. Obecna sytuacja może mu tylko pomóc o tym zapomnieć, choć my dla odmiany przypomnimy jego największe klęski. Ale napomkniemy też o kilku wzlotach.

ZDOLNY, CHOĆ WIECZNIE NA MARGINESIE

Reklama

– Moje osiągnięcia przypominają te sir Aleksa Fergusona, ale ludzie zwyczajnie nie śledzą tego, co dzieje się poza Anglią. W moim przypadku zawsze mówiło się tylko o Blackburn, a to malutka cząstka mojej kariery trenerskiej. Dziennikarze i tak uznali to jedynym wartościowym rozdziałem w mojej przygodzie z piłką. Kompletnie też nie zwracają uwagi na sukcesy, które osiągnąłem w Szwecji, Szwajcarii i Danii, skąd przeniosłem się do Udinese. Z Kopenhagą wygrałem z kolei ligę różnicą siedmiu punktów. Faktem niestety jest, że moja włoska przygoda lekko zszargała moją reputację – wspominał niedawno Hodgson, choć pominął drażliwą kwestię – reputację zszargał jeszcze dwa lata przed przeprowadzką do Udine.

Warto jednak zaznaczyć, że na pieńku miał tylko wśród kibiców Interu, bo Massimo Moratti dziś nie czuje do niego żadnej urazy. Anglik, tak czy siak, nie miał wielu powodów do dumy – zajął trzecie miejsce w Serie A i przegrał finał Pucharu UEFA z Schalke. A to rozwścieczyło tifosich do tego stopnia, że po końcowym gwizdku ciskali w niego zapalniczkami i… latarkami. – Z perspektywy czasu i tak uważam, że Roy odegrał ważną rolę w naszym rozwoju i pchnął zespół do przodu – wspomina prezydent Interu.

Moratti pokusił się nawet o dłuższą wypowiedź, gratulując nowej roboty Royowi na oficjalnej witrynie włoskiego giganta. Jak widać – sentyment pozostał, choć z zaufaniem bywało różnie. Hodgson miał bowiem za swojej drugiej kadencji w Mediolanie tylko jedno zadanie – dokończyć sezon bez wielkich wpadek, kiedy klub będzie szukał lepszego fachowca.

Potem, jak zwykle dla siebie, szkoleniowiec nie miał problemu z bezrobociem, a już dwa lata później znowu szukał zameldowania na Półwyspie Apenińskim. Niestety, w Udine poleciał z marszu… Przyleciał, skłócił się z działaczami i odleciał. – Ł»ałuję, że podpisałem kontrakt z tym klubem – mówił na łamach „The Daily Mail”, choć… wciąż pozostawał zatrudniony. Było już pewne, że współpraca nie potrwa za długo i Włosi wkrótce wysadzą go za burtę. Miał jednak to szczęście, że koła ratunkowe posyłano mu zawsze ze Skandynawii…

SKANDYNAWSKA PRZEPUSTKA DO SفAWY W ROLI SELEKCJONERA

Stieg Larsson, Olof Palme, Henka Larsson, Zlatan Ibrahimović, Peter Schmeichel, Roy Hodgson. Pisarz, polityk, piłkarze i wreszcie trener. Cecha wspólna? Choć brzmi to pewnie dziwnie, każdy z nich stanowi symbol pewnej epoki… we współczesnej historii państw Skandynawii. Roy doczekał się tam zresztą statusu ikony futbolu, co pewnie wyjaśnia, że sam porównał się nawet do Fergusona. Ale czemu się dziwić, skoro co chwila dorzucał kolejne trofea do gablot Malmoe, Kopenhagi czy Halmstad. Niczego wielkiego nie ugrał tylko w norweskim Vikingu, który i tak stanowił zaledwie przystawkę do dania głównego – reprezentacji Finlandii.

Praca z Litmanenem i spółką była zwieńczeniem jego kariery w krajach nordyckich i dowodem, że Hodgson w kadrze czuje się jak ryba w wodzie. Bo, przyśpieszając nieco bieg jego kariery, Anglia będzie dla niego czwartą reprezentacją, którą poprowadzi. A pierwszy skalp zebrał już dwadzieścia lat temu, kiedy wpadła mu w ręce Szwajcaria. O dziwo, doczekał się tam błyskawicznie statusu półboga. Nie dość, że awansował z „Helwetami” na mundial w 1994 po 28 latach przerwy, to jeszcze wyszedł z grupy i doprowadził ją do nieprawdopodobnego trzeciego miejsca w rankingu FIFA.

Kiedy jednak obejmował Zjednoczone Emiraty Arabskie w 2002 roku, o pewnych nawykach pracy selekcjonera miał prawo zapomnieć. Z prostej przyczyny – jego kadencję śmiało można było porównać do płatnego urlopu. 20 miesięcy pracy przyniosło tylko duży zasób gotówki na koncie i piąte miejsce w turnieju Gulf Cup. A to poklasku nigdzie nie zapewniało. – To i tak było cenne doświadczenie, choć nie wiedziałem wtedy, gdzie zmierza moja kariera… – zaznaczał.

A czas pokazał, że zmierzała w kierunku dość kontrastowego krajobrazu. Zamiast opalania się pod palmami, nadszedł czas na przymierzanie kożuchów i łyk mocnego koniaku przed zapieprzaniem w śniegu. Z Finlandią wiodło mu się dość przyzwoicie, ale do cudu zabrakło czterech kroków. A właściwie czterech oczek, bo o tyle więcej zgromadziła Polska, która wygrała grupę eliminacyjną do Euro 2008. Finlandia była czwarta, punktowo ex-aequo z Serbią. W rywalizacji dała się natomiast zapamiętać jako zespół znakomicie zamurowany. Do tego stopnia, że sama nie była w stanie skupić się na czymś innym i zremisowała 5 meczów… po 0:0. Ostatecznie, Hodgson odrzucił propozycję nowego kontraktu, bo dostał szansę na odbudowanie swojej marki na Wyspach. Skorzystał, choć od happy-endu było daleko…

NADZIEJA LIVERPOOLU KOMPLETNÄ„ POMYفKÄ„ I WRESZCIE… NADZIEJÄ„ CAفEGO NARODU

Jego ponowną przygodę z Premier League przez kawał czasu trafnie oddawały trzy słowa: wyjazdy, Liverpool i media. Wszystkie w jego przypadku mają… negatywne nacechowanie. Wyjazdy były bowiem jego przekleństwem odkąd tylko stawiał pierwsze kroki w najwyższej klasie rozgrywkowej w Anglii. W sezonie 1997/98 wygrał ich pięć, w rozgrywkach z 2008 i 2009 roku zaledwie trzy, rok później jedno. A po kolejnych dwunastu miesiącach powtórzył ten wynik z Liverpoolem, który stanowi jego ostatnią wielką porażką. Porażką gwarantującą dość ciężkie życie wśród fanów…

Kiedy Hodgson tłumaczył się przed kamerami z kolejnych wpadek, kibice wykpili jego akcent na tyle, że założyli mu na Twitterze konto pod nazwą „Woy Hodgson”. Wynikało to z tego, że 64-latek wymawiał „r” jak „w”. Profil nadal trzyma się dobrze, ba, można tam już nawet podziwiać propozycję zespołu na mecz otwarcia Euro 2012 z Tewwym i Wooneyem na czele:

Wczoraj o Twitterze ponownie zrobiło się głośno, choć tym razem w innym kontekście. „The Sun” złośliwie porównało reakcje reprezentantów kraju na dwa wydarzenia: odejście Capello i przyjście Roya.

Wróćmy jednak ponownie do współpracy Hodgsona z Liverpoolem, bo ten okres stymulował kibiców do największych fantazji. Realizowanych naturalnie przy pomocy Photoshopa. Jedna z propozycji zakładała, że weteran angielskiej piłki powinien zastąpić Steve’a Jobsa w Apple. Wyłącznie na czas promocji iPada, na którym mógłby rozrysować taktykę, która tak bardzo hamowała „The Reds” w meczach na terenie rywala.

– To dziwne. Nawet w latach 70-tych coś podobnego miało miejsce, kiedy pracowałem w Halmstad. W sezonie, w którym wygrałem tam swoje drugie mistrzostwo, pierwszy raz na wyjeździe wygraliśmy dopiero na półmetku rozgrywek. Ale jest w tym coś jeszcze bardziej niezrozumiałego, bo na ten sukces czekaliśmy… przez ponad dwa lata. A to jeszcze bardziej nietypowe, skoro triumfowaliśmy rozgrywkach w 1976 i 1979 roku – tłumaczył „Woy”.

O nieudolnej serii, która ciągnie się za nim przez lata, mógł w końcu zapomnieć po powrocie do małego klubu. W West Bromwich Albion radzi sobie wprost doskonale, a przede wszystkim potrafił tam wygrać rekordową liczbę wyjazdów. W tym sezonie zatrzymał się już na siedmiu triumfach. Trudno jednak zakładać jak będzie z reprezentacją synów Albionu, skoro na Euro 2012 zabraknie atutu własnego boiska, jak i kluczowych graczy.

Absencja kontuzjowanego Jacka Wilshere’a i zawieszonego na dwa mecze Wayne’a Rooneya ma prawo spędzać sen z powiek. Zwłaszcza, że inni gwiazdorzy: Lampard, Ferdinand czy Gerrard, mają już dawno za sobą szczyt formy. Z tego ostatniego Hodgson nie potrafił wiele wykrzesać, kiedy spotkali się przed dwoma laty na Anfield. A to nie zwiastuje sukcesu, zwłaszcza, że Hodgson sam ostatnie trofeum zdobył… na początku nowego millenium, kiedy w 2001 roku sięgnął po mistrzostwo Danii. Wielu zarzuca mu także, że zatrzymał się wtedy w rozwoju taktycznym.

Niemożliwością byłoby jednak zatrudnić gościa, który ma tyle wad, więc sympatyków Anglii uspokajamy, że na punkcie systemu gry Hodgson ma niemal obsesje. – W Fulham nieustannie pracowaliśmy nad naszą taktyką – wspominał Simon Davies. A to wyraźnie różni Roya i jedynego kontrkandydata do pracy z kadrą, Harry’ego Redknappa, który kiedyś powiedział: – Taktyka wpływa na wyniki w dziesięciu procentach, pozostałe dziewięćdziesiąt to czyste umiejętności.

Akurat tu tkwi pewien problem, bo Roy miewał w przeszłości drobne kłopoty z oceną potencjału własnych piłkarzy. Bardzo dobrego Lucasa chciał pozbyć się z Liverpoolu, bo wolał Poulsena, a inwalidzie Fabio Aurelio podarował nowy kontrakt. Dodamy tylko, że Brazylijczyk zagrał wczoraj… pierwszy raz po blisko półrocznej przerwie w pierwszym składzie „The Reds”. Dla odmiany Glen Johnson wysłuchiwał nieustannie, że ma zakaz przekraczania połowy rywala. Dziś nikt sobie nie wyobraża, żeby nie włączał się w akcje ofensywne swojego zespołu.

Wystarczy jednak prześledzić karierę Anglika, żeby stwierdzić, że ewidentnie musi pracować z kimś, kto… do niczego się nie nadaje. Po powrocie z Finlandii dotarł do finału Ligi Europy ze średnim Fulham, a po drodze rozbił w dwumeczu Juventus. I jakkolwiek by nie patrzeć, wygląda na to, że robienie czegoś z niczego to jeden z jego największych atutów.

A tym największym nie jest nawet brak odszkodowania dla West Brom ze strony FA, o którym piszą media, ani też niska pensja. Najistotniejszy jest fakt, że Hodgson urodził się, by być czarnym koniem. A zdaje się, że Anglicy od kilku imprez nie figurują na liście faworytów do końcowego sukcesu…

FILIP KAPICA

Najnowsze

Ekstraklasa

Niels Frederiksen o planach na wiosnę i swojej przyszłości w Lechu

Braian Wilma
3
Niels Frederiksen o planach na wiosnę i swojej przyszłości w Lechu
Niemcy

Klub z zaplecza Bundesligi wykupi Polaka? Czterokrotna przebitka rekordu

Braian Wilma
0
Klub z zaplecza Bundesligi wykupi Polaka? Czterokrotna przebitka rekordu
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama