Dziwna to liga, gdzie o spadek z Ekstraklasy trzeba porządnie… zawalczyć. Lechia z całych sił stara się wreszcie zlecieć do strefy spadkowej, ale ŁKS cały czas im to uniemożliwia. Dzisiaj człowiekiem, który stanął na drodze Lechii do I ligi okazał się być Pavle Velimirovic, choć zrzucanie całej winy na bramkarza byłoby niesprawiedliwe.
To od niego zaczął się jednak cały cyrk w Łodzi. Reprezentant Czarnogóry stwierdził, że „tylko wariaci są coś warci” i postanowił zarządzić dla swojego zespołu jednobramkowy handicap. Jego interwencja z 8. minuty… Chcielibyśmy ją do czegoś przyrównać, ale pod żartem o inwalidach z Cracovii stwierdziliście, że był zbyt ostry. Zaraz potem drugi cios i ŁKS rozłożył się na łopatkach. Właściwie w tym momencie można było z czystym sumieniem wyłączyć telewizor, bo potem od oglądania zaczynały boleć zęby.
Najgorsze w grze ŁKS-u nie jest wcale to, że przyjmują piłkę na trzy metry, strzelają po autach oraz dośrodkowują gdzieś na 30 metr, jednocześnie inicjując kontrę rywali. To byłoby w polskiej lidze akceptowalne, Cracovia i Lechia też co tydzień mierzą się z takimi trudnościami. Ich problemem jest co innego – nie ma walki. Nikt nie domyka akcji, nie ma ludzi, którzy chcieliby ruszyć do kontrataku, Saganowski momentami przypomina latarnię ustawioną kilkanaście kilometrów od lądu. To nie są błędy wynikające ze słabości, to są błędy wynikające z lenistwa (albo braku sił). Nic dziwnego, że ełkaesiacy na trybunach najpierw przez kilka minut fetowali Pawła Golańskiego (m.in. zachęcając go do strzelenia gola), potem radośnie oklaskiwali czerwoną kartkę dla Łukasiewicza, by wreszcie pójść po meczu pod szatnię zawodników. Tam padło wiele płomiennych deklaracji, choć i parę żołnierskich słów – nie tylko od kibiców dla piłkarzy, ale i w drugą stronę…
Same bramki, które prawdopodobnie spuściły ŁKS z Ekstraklasy padły w sposób… dość przypadkowy. Nie to, żebyśmy mieli umniejszać sukces Korony, która zagrała bardzo dojrzale, ale kiks Velimirovica i błąd w kryciu przy stałym fragmencie to bardziej zasługa nieudolności ŁKS-u, niż geniuszu Korony. Goście zresztą w tym spotkaniu zagrali tak, by zachować jeszcze siły na morderczy finisz sezonu. Chwilami odpuszczali swój słynny pressing, bawili się w dryblingi – zwyczajnie ćwiczyli inne warianty, niż scyzorykowa jazda na dupach. Na ŁKS wystarczyło.
A i pewne info wprost ze stadionu – Iwański schudł, ale nadal porusza się jakby miał nadwagę, szczególnie, gdy ma wrócić za swoim zawodnikiem, albo podejść… do swoich kibiców.
ŁKS Łódź – Korona Kielce 0:2 (oceniał Grzegorz Król)
ŁKS: Pavle Velimirović 2 – Paweł Sasin 3, Michał Łabędzki 3, Piotr Klepczarek 3, Ronald Gërçaliu 3 (81 Stąporski) – Wojciech Łobodziński 4, Maciej Iwański 2 (61 Kujawa 3), Antoni Łukasiewicz 3, Grzegorz Bonin 4, Marek Gancarczyk 3 (79 Romańczuk) – Marek Saganowski 3.
Korona: Krzysztof Pilarz 6 – Paweł Golański 5,Piotr Malarczyk 6, Tadas Kijanskas 5, Tomasz Lisowski 6 – Kamil Kuzera 5 (44 Jakub Bąk 4), Vlastimir Jovanović 6, Aleksandar Vuković 6, Paweł Sobolewski 7, Daniel Gołębiewski 4 (88 Łukasz Jamróz) – Artur Lenartowski 6 (74 Grzegorz Lech 5).