PZPN to taka instytucja, która najzwyczajniej w świecie brzydzi się normalnością. Tak jest nie od dziś i nie od wczoraj. Oglądaliśmy ostatnio fragmenty Polskiej Kroniki Filmowej z 1947 roku, gdzie pokazywano relację z meczu Polski z Rumunią. To znaczy chciano zrobić relację z meczu, ale organizatorzy, czyli Polski Związek Piłki Nożnej, nie wpuścili kamerzysty na stadion. Pokazano nawet ówczesnego wiceprezesa naszej ulubionej organizacji, która wymachiwał pięścią w kierunku kamery twierdząc, że „porządek musi być”.
W swoim stylu – czyli z normalnością na bakier – działacze postanowili ogłosić szeroką kadrę na Euro. Nie może się to odbyć zwyczajnie, na konferencji prasowej (może się bali, że znowu przyjdziemy?), nie, to byłoby zbyt proste. Postanowiono zrobić z tego wielkie show, które poprowadzi nie kto inny, jak najlepszy w kraju komentator sportowy (słynny Kurzajewski rzecz jasna), który od kilku lat niczego nie skomentował, w towarzystwie innej wybitnej dziennikarki sportowej, Claudii Carlos.
Podczas transmitowanego przez TVP koncertu ma zostać wyłoniony zwycięzca w konkursie na „oficjalny przebój reprezentacji Polski na UEFA EURO 2012”. Kiedy już wszyscy zaśpiewają, zacznie się zbieranie wyników z głosowania audiotele, a na scenę wyjdzie nasz wspaniały prawdziwek, Franciszek Smuda. Selekcjoner kadry PZPN/Sportfive ma kolejny raz robić za małpkę w tym całym cyrku i tam, na scenie, odczytać to, co najważniejszego przyszło mu w życiu przeczytać (bo przecież nie książki).
Powołania na które czekają nie tylko dziesiątki piłkarzy, ale, przede wszystkim, miliony kibiców, zostały wciśnięte gdzieś pomiędzy występy „Feela” i innych „artystów”. Szkoda tylko, że i piłkarzy nie możemy sobie wybrać w audiotele.
TOMASZ KWAŚNIAK