Niemcy grają do końca. Prawda banalna i wyświechtana, ale Real nie próbował jej nawet zaprzeczać. „Królewscy” przez ostatnie dwa kwadranse wręcz prosili się o to, żeby stare wróciło i Bayern dokopał im praktycznie na równi z ostatnim gwizdkiem sędziego. Tak też się stało, choć z dalekoidącymi wnioskami na razie jesteśmy ostrożni. Za nami pierwsza połowa walki, w której rywalizacja trwała zaledwie… 60 minut.
Właściwie to nie 60. Z niemiecką dokładnością stwierdzamy, że tylko 53, bo Real doprowadził wtedy do remisu, ale kompletnie siadł, zadowolił się wyjazdowym golem i myślami był przy weekendowych Gran Derbi. Bayern nawet nie musiał przejmować inicjatywy, bo „Królewscy” sami oddali mu pole. A wręcz wcisnęli, bo sami nie mieli już żadnych pomysłów na grę. A to dało mgliste, choć żywe wspomnienie pewnego klasyku sprzed ponad dekady. Rok 2001, kiedy oba zespoły też grały w półfinale i Bayern też wygrał w Monachium 2:1.

2001 – walka Janckera z Savio.
I dokładnie jak wtedy, gospodarze nie przypominali obecnego zlepku indywidualności, a zespół gigantów. Muller, Schweinsteiger, Robben, Ribery. Na papierze klasa elite, półka wyżej niż Hargreaves, Jeremies, Salihamidzić i Scholl, którzy wtedy rozbili Real z Figo i Raulem. Wówczas na lewej obronie z legendarnym Bixente Lizarazu, dziś z dość anonimowym Alabą, który w takim tempie szybko nawiąże do klasy Francuza.
Ale nie tylko Alaba zasługiwał na komplementy. Dobry mecz rozegrał Ribery, choć pozostawiał niesmak po jego nieudolnych nurkowaniach. Zastanawiający był Gomez, który upadał tak często jak Ribery, ale akurat samą grą nie powalał. Aż do ostatniej składnej akcji spotkania, kiedy strzelił zwycięską bramkę i dał odetchnąć dziennikarzom gazety „Abendzeitung”. Ci napisali przed meczem, że Niemiec to klasa światowa i piłkarz przerastający Benzemę.
Po takim wieczorze dziennik może śmiało obstawiać przy swoim, bo Francuz niby walczył, ale z pola widzenia zniknął jeszcze w pierwszej połowie, a Neuera poważnie postraszył ledwie po starcie spotkania. O końcowy wynik nie może mieć zatem pretensji, bo z kolegami na więcej nie zasługiwał. Owszem, został okradziony, ale nie ze zwycięstwa, a ze sprzętu. Jeszcze przed meczem media podały, że szatnia Realu padła ofiarą kradzieży, a wśród łupów znalazły się koszulki Benzemy, Oezila oraz Cristiano.
W przypadku „Bawarczyków” zapomnijmy natomiast chwilowo o Bundeslidze. Ten wieczór ma prawo osłodzić kibicom Bayernu przynajmniej część upokorzeń: niedawną wpadkę z Borussią i ostateczne pożegnanie z tytułem mistrzowskim. Ostateczne, bo piłkarze Juppa Heynckesa w minionej kolejce ligi nie przejawiali już żadnych chęci, żeby dokopać średniemu Mainz. Energię zachowali na dziś i udowodnili sobie, że ostatni z celów nie musi zostać przez nich kompletnie spieprzony. O ile tylko Ronaldo nie zdąży nastawić celownika na rewanż…
FK