– Jeśli jedziesz na Bernabeu z wątpliwościami, jesteś nieżywy – powiedział przed meczem z Realem Roberto Soldado. Wiedział co mówi, bo to piłkarz, który, jak przewidywała „Marca”, miał dziś być „pomarańczowym ostrzeżeniem”. Nie był, bo w ostatniej chwili doznał urazu, ale w roli gwiazdy Valencii zastąpił go Vicente Guaita. Fenomenalny bramkarz Valencii, który sprawił, że liga będzie ciekawsza. Bo przewaga Realu nad Barcą stopniała do czterech punktów.
Pisaliśmy niedawno, że takie bezbramkowe remisy jak Barcelony z Milanem moglibyśmy oglądać codziennie. Dziś to samo możemy stwierdzić o meczu Realu z Valencią. Absolutna jazda bez trzymanki z obu stron (choć z narastającą przewagą „Królewskich”). Cios za cios, akcja za akcją, słupek za słupek. Nurkowanie, emocje, starcie Pepe z… Arbeloą. W tym meczu było wszystko oprócz bramek. Bo bezbłędni okazali się Casillas i przede wszystkim Guaita. – Ten gość doprowadzi mnie do zawału – „krzyczał” na swoim twitterze znany hiszpański dziennikarz Tomas Roncero.
Cóż więcej można napisać o takim meczu… W pewnym sensie Real zremisował na własne życzenie, bo jutro słowo „ronaldodependencia” będzie się pokazywać w większości mediów hiszpańskich. Jeśli Ronaldo nie idzie, drużyna nie ma prawa wygrać. Po 25 minutach meczu ten sam Roncero, którego lubimy cytować, stwierdził, że CR już zasłużył na gola. Zgoda, brał udział w każdej akcji, ale efektu nie było.
Dumny ze swoich podopiecznych może być za to Unai Emery. Valencia zagrała mądrze, konsekwentnie i przede wszystkim – bez kompleksów. „Nietoperze wyssały krew z Realu” – tytułuje relację z meczu strona internetowa „Marki”. No i wyssały też resztki szarych komórek z mózgu Pepe…
A tak już totalnie abstrahując od meczu, kumpel podesłał nam przed chwilą świetną anegdotę…
TĆ
