Andraż Kirm od mniej więcej roku nie gra w piłkę, tylko ją kaleczy. Zgadujemy, że nie spędza mu to snu z powiek i że na wakacje i tak uda się w szampańskim nastroju. Po meczu z Ruchem Chorzów, przegranym wstydliwie, w fatalnym stylu, raczył podzielić się z dziennikarzami swoimi przemyśleniami.
– Co oznacza dla was ta przegrana? Czy to pożegnanie Wisły z szansami na awans do europejskich pucharów przez ligę? – zapytał dziennikarz „Przeglądu Sportowego”.
– Porażka nie oznacza nic szczególnego. To po prostu jeden ligowy mecz mniej do końca sezonu. Nie ma co się nad tym za długo zastanawiać. Lepiej brać się do pracy i włożyć wszystkie siły w przygotowania do meczu z Legią.
Nic szczególnego! Po prostu – jeden mecz mniej! Jeszcze siedem kolejek do odbębnienia i luz, wszyscy przestaną się czepiać. Kirm najwyraźniej nie jest z tych, którzy po przegranych meczach nie mogą spać i przez cały tydzień chodzą markotni. Wzrusza ramiona – zagrałem kompromitująco? I co z tego? Wakacje coraz bliżej.
Współczujemy Wiśle, która chce budować swój sukces na ludziach z taką mentalnością. I współczujemy samemu Kirmowi. Gdyby miał trochę więcej oleju w głowie, to by wiedział, że w całej karierze rozegra jeszcze tylko ze 100 poważnych meczów. A nie, przepraszamy, poprawka, Chorzów już był – a więc już tylko 99. Czas szybko ucieka. Zaraz chłop wyląduje na śmietniku historii, a zamiast goli będzie zapamiętany z głupkowatych cytatów.