Po dwudziestu jeden meczach mieli dwanaście punktów, a gdy Malaga rozbiła ich 5:1 wszyscy postawili na nich krzyżyk. Real Saragossa był na dnie, w dodatku rosły długi, a jedynymi ludźmi, którym zdawało się zależeć na zespole byli kibice. Akcja „Ratujmy ŁKS” w wydaniu hiszpańskim – „Salvemos el Real Zaragoza” – zaczęła w końcu przynosić skutki. W garść wzięli się przede wszystkim piłkarze.
Zaczęło się od klasycznego „meczu o wszystko”. Saragossa po kompromitacji z Malagą przyjmowała u siebie Villareal, który również nie zaliczy tego sezonu do udanych. Bezpośredni rywal w walce o utrzymanie już w 16. minucie wyszedł na prowadzenie – w tym momencie Saragossa miała na koncie piętnaście punktów, dziesięć „oczek” straty do bezpiecznej strefy, rozbite morale i załamanych kibiców. Ten stan utrzymywał się do 85. minuty meczu, gdy na gospodarzy spłynęła Inspiracja, albo inna tajemnicza siła z innego wymiaru. Gracze, którzy mieliby problemy z pokonaniem Cracovii (no dobra, może przesadzamy) zaczęli napierać na rywali. Najpierw wyrównał Luis Garcia, a w ostatnich sekundach gry zwycięskiego gola zdobył Abraham Minero. Villareal w szoku, kibice w szoku, hiszpańskie media w szoku. Saragossa dała znak, że za wcześnie ją skreślono.
Wprawdzie w następnym meczu przyjęli gładkie 0:3 z Realem Sociedad, lecz już kolejkę później odnotowali cenny remis z wyżej notowaną Osasuną.
Prawdziwe cuda zaczęły się dopiero w meczu z Valencią. Wyjazd na boisko trzeciej siły hiszpańskiej La Liga miał być formalnością – ot, kolejne baty, coś jak wcześniej z Malagą. Chyba nawet kibice Blanquilllos nie do końca wierzyli w sens wycieczki, w czym zresztą szybko utwierdził ich Pablo Hernandez, już w 5. minucie meczu strzelając gola dla gospodarzy. Zapachniało tęgim laniem, tym bardziej, że kilkanaście minut później z boiska wyleciał Pablo Alvarez. Mimo to, tak jak wcześniej w meczu z Villarealem, Saragossa potrafiła się podnieść z kolan. Apono raz, Apono dwa i outsider skazywany na pożarcie wyjechał z Walencji z kompletem punktów. Warto wspomnieć, że wcześniej przyjął na siebie 28 strzałów, broniąc się przez większość meczu. Posiadanie piłki? Valencia 72%, Real 28%. Cóż z tego, skoro Saragossa zmniejszyła dystans do bezpiecznej strefy do sześciu „oczek”. Niektórym ekipom zaczynało się chyba „w dupce palić”, choć wielu wciąż nie wierzyło w odrodzenie Realu…
Podobnie jak w zwycięstwo z Atletico Madryt. Po raz kolejny powątpiewali chyba nawet sami piłkarze, poza niezawodnym Apono naturalnie. Tym razem kibice na zwycięskiego gola czekali aż do czwartej minuty doliczonego czasu gry, w dodatku Apono, tak jak i tydzień wcześniej, bramkę zdobył z rzutu karnego. Gdyby to cudowne otrzeźwienie Realu z ostatnich tygodni, objawiające się zwycięstwami w końcówkach, tudzież po trafieniach z jedenastego metra, wydarzyło się w Polsce – mielibyśmy miliony teorii spiskowych. Nie podejrzewamy jednak La Ligi o korupcję, w związku z czym wypada jedynie chylić czoła przed ambicją zawodników z Saragossy. I przed Manolo Jimenezem, który objął zespół tuż po przerwie noworocznej.
Obecnie Saragossa traci trzy punkty do Villarealu, który ma jeden mecz mniej. W tabeli minęli już Racing Santander oraz Sporting Gijon. Do końca sezonu pozostało 9 kolejek. Dobra wiadomość? Już grali z Realem. Zła? Jeszcze nie grali z Barceloną.
JAKUB OLKIEWICZ