Talent to nie wszystko. Czasem wystarczy spryt…

redakcja

Autor:redakcja

19 marca 2012, 11:15 • 6 min czytania

Chyba każdy chłopiec marzył kiedyś o tym, by zostać piłkarzem. Nie raz w naszych wyobraźniach gościły wizualizacje pięknych bramek strzelanych w najważniejszych meczach. Na przeszkodzie najczęściej stoi jednak brak talentu. Tylko wybrańcy mogą spełnić marzenia. Istnieją jednak sposoby na to, by przebić się do tego niedostępnego wydawałoby się świata. Brak umiejętności nie stanowi żadnego problemu. Wystarczy trochę pomysłowości oraz sprytu.
Wyobraź sobie taką sytuację. Jesteś menedżerem klubu walczącego o utrzymanie Premier League. Pewnego dnia odbierasz telefon. Osoba po drugiej stronie przedstawia się jako George Weah, zdobywca Złotej Piłki. Zachwala umiejętności swojego kuzyna, który miał występować w Paris Saint-Germain. Co robisz w takiej sytuacji?

Reklama

Trener Southampton, Graeme Souness zaoferował polecanemu zawodnikowi miesięczny kontrakt, na próbę. Nie sprawdził go zupełnie. Może nie mając możliwości sprawdzenia go bał się, że ucieknie mu prawdziwa perełka? Szkopuł w tym, że to nie Weah do niego dzwonił. Zrobił to znajomy amatorskiego piłkarza, który występował w niższych ligach francuskich oraz niemieckich. Ali Dia (na zdjęciu), bo tak nazywał się ten zawodnik przeszedł do historii. Do dziś wymieniany jest w czołówce wszelkich rankingów. Niechlubnych. Na najgorszy transfer w dziejach czy najgorszego zawodnika.

Na boiskach Premier League zabawiał przez 22 minuty. „Zabawiał”, to odpowiednie słowo do jego wyczynów. W trakcie meczu z Leeds United zmienił wielkiego Matta Le Tissiera, który doznał kontuzji. W przeciągu dwudziestu minut zdołał nie trafić do pustej bramki, nie mówiąc już o wykorzystaniu dobrej okazji. „Biegał po boisku jak jelonek Bambi na lodzie”, stwierdził Le Tissier. Obserwowanie jego wyczynów miało być lepsze od kabaretu. Francuz od początku zwrócił uwagę na marne umiejętności, a raczej ich brak u Senegalczyka. Gdy zawodnicy dowiedzieli się, że zasiądzie na ławce rezerwowych musieli zbierać szczęki z podłogi. Nie wiadomo nawet, czy Dia znał język angielski. Debiut zaliczył dość przypadkowo. Miał zagrać najpierw w meczu rezerw, jednak przełożono go ze względu na przemokniętą murawę. Gdyby tak się nie stało, menedżer Graeme Souness nigdy nie musiałby wstydzić się tej sytuacji. Do dzisiaj nie wypowiada się na ten temat. Niewskazanym jest wspominanie w jego obecności osoby Ali Dia. Swoją drogą, sam zainteresowany miał uciec z klubu już dwa dni po meczu, choć relacje w tej sprawie są rozbieżne.

Reklama

Souness prawdopodobnie nie zaliczyłby takiej wpadki dzisiaj, w dobie powszechnego dostępu do informacji. Zazwyczaj wykorzystywane są one przeciwko takim cwaniakom, lecz jest to broń obosieczna… Ledwie trzy lata temu świat obiegła informacja o wspaniałym młodzieńcze z Mołdawii, mającym być największym talentem z Europy Wschodniej od czasów Gheorghe Hagiego. Kibice Arsenalu zacierali już ręce na myśl o kolejnym diamencie w szkółce Wengera. Tylko pozwolenia na pracę miało stać na przeszkodzie transferowi. Masal Bugduv ostatecznie nie trafił do Londynu. Ani do Zenita Sankt Petersburg. Powód jest prozaiczny. On nigdy nie istniał. Stał się wytworem wyobraźni pewnego Irlandczyka, którego tożsamości nie odkryto do dzisiaj. Dlaczego to zrobił? Nie wiadomo. Może miał uraz do mediów, publikujących informacje wyssane z palca? Jeśli tak, to zemsta okazała się bardzo słodka. O transferze informowali wszyscy. Bugduv trafił nawet na listę 50 najbardziej obiecujących piłkarzy przygotowaną przez Timesa. Mołdawianin miał występować w Olimpia Balti, strzelać bramki w młodzieżowej reprezentacji. Autor mistyfikacji przygotował operację w najdrobniejszych elementach. W tym celu wykorzystał Wikipedię, wraz ze znajomym pisał komentarze na stronach internetowych oraz forach potwierdzając pochlebne opinie o Bugduvie. W ten sposób ośmieszył media, przy okazji wykazując bezsensowność wszelkich zestawień przyszłych gwiazd. Wystarczy parę niesprawdzonych informacji, by jakiekolwiek nazwisko znalazło się na takiej liście.

Zazwyczaj autorzy tego typu oszustw starają się trzymać w cieniu, nie zwracać na siebie uwagi. Alessandro Zarelli był inny. Za cel obrał sobie Walię. Jeździł po tamtejszych klubach przekonując, iż jest na wymianie z Włoch, posiadał dokumenty krajowego związku piłki nożnej. Pierwszy klub – Bangor City – dał się na to nabrać. Zarelli wpierw twierdził, że pensję opłaca mu związek, potem zmienił zdanie. Chciał 200 funtów tygodniowo. Kreował się na następcę Roberto Baggio, nowego Boga walijskich pastwisk oraz podwórek. „W lecie 2001 roku grałem w Glasgow Rangers, lecz tęskniłem za krajem, miałem tylko 16 lat. Moi rodzice zdecydowali o moim powrocie po trzech miesiącach.” Takie bajeczki sprzedawał dziennikarzom, miał grać też w Sheffield Wednesday. To go zgubiło, gdyż menedżer Bangor miał tam kontakty, jak Piotr Świerczewski. Szybko odkrył oszustwo. Gdy Peter Davenport poszperał głębiej okazało się, że nic z tego co mówi Zarelli nie miało miejsca. Włoch uciekł, w zespole nigdy nie wystąpił ze względu na złamany nos.

Kolejne próby wkręcenia się do jakiejkolwiek drużyny spaliły na panewce. Gdy nowi pracodawcy prześwietlali jego przeszłość, Włoch był już gdzie indziej. Chcąc zagrać w meczu z Liverpoolem starał się znaleźć angaż w zespole mistrza, TNS. Nie udało się. Na chwilę zagrzał miejsce w Irlandii Północnej, lecz i stamtąd go wyrzucono. Za złamanie klubowego regulaminu.

Niektórzy profesję piłkarza starali się wykorzystać do zarabiania pieniędzy w… bardzo niekonwencjonalny sposób. Azeem Azam używał sfałszowanych kontraktów by przekonać pracodawców, że jest profesjonalnym piłkarzem. Wracał dopiero do gry po długiej kontuzji, udawał człowieka z różnorakimi znajomościami. Wśród nich mieli znajdować się agenci oraz liczne grono sławnych piłkarzy. Namawiał ludzi ze swego otoczenia do poczynienia inwestycji, za które sam odpowiadał. Oszukał wszystkich, od znajomych po własną dziewczynę. Zostawił ją z ich dzieckiem, wyłudzając na koniec prawie 5 tysięcy funtów od niej i rodziny. Ta kwota to tylko część ukradzionych pieniędzy. Azam stał się idealnym przykładem na to, jak zarabiać na byciu piłkarzem, nie będąc nim. Plotki mówiły o tym, że ma trafić do Preston lub amerykańskiego D.C. United. Ameryka z pewnością byłaby dobrym miejscem do kontynuowania nietypowej działalności.

Przykłady gdy seriale telewizyjne mieszają się niektórym z prawdziwym życiem można by mnożyć. Najlepszym z nich jest Didier Baptiste. Fikcyjny bohater serialu Dream Team, o nieistniejącej drużynie Harchester United… miał trafić do Liverpoolu! Plotki rozsiano na jednej ze stron poświęconych Arsenalowi, a machina medialna ruszyła pełną parą. O transferze 21-letniego lewego obrońcy z Francji rozpisywali się wszyscy, od „News of the World” po „The Times” czy „Guardiana”. Kwota transferu miała wynosić 3,5 mln funtów. „Zagram w angielskim klubie z francuskim menedżerem”, miał powiedzieć sam zainteresowany. Pierwszym skojarzeniem był Liverpool, prowadzony przez Gerarda Houlliera lubiącego ściągać swoich rodaków. Arsene Wenger miał jednak nie pozostawać z tyłu, ostro walcząc o wyrwanie Francuza. „Baptiste będzie idealnym wzmocnieniem obrony Liverpoolu”, twierdził Mike Dunn z nieistniejącego już „News of the World”. Kolejny dowód na wątpliwą wiarygodność tej gazety. Wszystko to działo się 13 lat temu.

Przebierańcami okazała się dwa lata temu reprezentacja Togo. Przegrała 0-3 z Bahrajnem w towarzyskim meczu, lecz poziom afrykańskiej kadry pozostawiał wiele do życzenia. „Oni nie byli w stanie biegać przez 90 minut”, grzmiał Josef Hickersberger, trener Bahrajnu. Zespół Togo okazał się przypadkową zbieraniną ludzi, gdyż prawdopodobnie nie byli to nawet piłkarze. Prawdziwa reprezentacja 48 godzin wcześniej grała w eliminacjach Pucharu Narodów Afryki. „Nie wysłaliśmy żadnych piłkarzy do Bahrajnu”, stanowiło oświadczenie szefa federacji piłkarskiej Togo. Spotkanie zostało zaaranżowane przez międzynarodową siatkę bukmacherską. Dlaczego amatorzy, którzy zostali opłaceni by przegrać polegli tylko 0-3? Odpowiedź jest prosta. Sędzia nie uznał pięciu bramek Bahrajnu.

Wymienione wyżej historie stanowią nauczkę dla wszystkich, nie tylko właścicieli klubów piłkarskich. Ci muszą pieczołowicie przyglądać się kandydatom do gry w ich zespołach. My musimy natomiast starać się selekcjonować informacje, nie przyjmować za pewnik wszystkiego, co przeczytamy, nawet w poważnych gazetach. W XXI w. łatwo wykryć oszustwo, lecz równie łatwo można stworzyć postać, która będzie tętniła własnym życiem. Możemy się śmiać na przykład z Sounessa… ciekawe ilu z nas dałoby się nabrać w tej sytuacji. Podziwiam jednak Ali Dię. Nie mając umiejętności spełnił swe marzenia, wprowadził trochę kolorytu do ligi angielskiej. Można mu zazdrościć, nawet jeśli do dzisiaj pozostaje obiektem kpin.

فUKASZ GODLEWSKI

Najnowsze

Anglia

Guardiola znów to zrobił! Trzynasty półfinał w Anglii

Braian Wilma
0
Guardiola znów to zrobił! Trzynasty półfinał w Anglii
Niemcy

UEFA ukarała niemieckie kluby. Powodem zachowanie kibiców

Braian Wilma
2
UEFA ukarała niemieckie kluby. Powodem zachowanie kibiców
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama