Filip Modelski: – Do Anglii wrócę nawet pieszo

redakcja

Autor:redakcja

17 marca 2012, 11:28 • 20 min czytania

– Kieron Dyer wziął mnie kiedyś na rozmowę i mówi: „Masz myśleć, że ty to, kurwa, jesteś najlepszy. Jak źle podasz, to albo kolega źle wyszedł, albo cię nie zrozumiał. Ty błędu nie zrobiłeś. Jak będziesz tak myślał, to będziesz grał tak, jak ja – opowiada w obszernej rozmowie z Weszło Filip Modelski. Piłkarz GKS-u Bełchatów zdradza tajemnice szatni West Ham, rzuca anegdotami i nie tylko…
Nie nudzi się 20-latkowi w tak małym mieście, jak Bełchatów?
Pewnie, że się nudzi. Nie ma tu wielu rozrywek, ale nie narzekam. Lokalizacja nie była jednak dla mnie żadnym czynnikiem.

Filip Modelski: – Do Anglii wrócę nawet pieszo
Reklama

Londyn, w którym ostatnio byłeś, to nie jest.
Niebo a ziemia, bez porównania. Trudno, muszę przywyknąć. Pewnych rzeczy nie przeskoczę.

To jak było w Londynie?
Piękne miasto, świetni ludzie, inaczej to wyglądało pod względem piłkarskim. Podejście ludzi do futbolu, sama mentalność są zupełnie inne. Latem, jak wróciłem do Polski, to zderzyłem się z naszą brutalną rzeczywistością. W Londynie jest wiele pubów, o godzinie 17 wypełnione są po brzegi – wiadomo, gra Premier League. Całe miasto żyje tymi rozgrywkami, dla kibiców to jest religia. To, co dzieje się przed meczami, w trakcie czy po jest niesamowite.

Reklama

Podczas spotkań rezerw też taka atmosfera? Na niedawny mecz rezerw Borussii Dortmund z Schalke przyszło kilka tysięcy ludzi, wszyscy z szalikami, flagami, świetnie dopingowali. Lepiej, niż w Bełchatowie.
Zdarzały się mecze i na boiskach treningowych, i na głównych stadionach, ale wielkiego zainteresowania nie było. Na Youth Cup, dla zawodników do lat 18, przychodziło kilka tysięcy ludzi. Zresztą, sama idea tych rozgrywek jest ciekawa, bo to taki dodatek do ligi – w Polsce coś nie do pomyślenia. Na taki mecz Arsenalu z Liverpoolem przyszło 35 tysięcy ludzi. Na 18-latków! U nas to czasem tylu ludzi przyjdzie na Legię.

A ta mentalność?
Jeśli chodzi o mentalność piłkarską, to różnica jest ogromna. Nie chcę się rozdrabniać.

Ale chyba nie było tak, że w Arce miałeś wszystko gdzieś, w Anglii prowadziłeś się perfekcyjnie i teraz w Polsce znów wrzucasz na luz?
To kwestia indywidualna, nie ma reguły. Ja nie miałem wyjebane wcześniej i nie mam też teraz. W West Ham podchodziłem do treningów tak samo, jak w Gdyni. Inaczej się jednak trenuje z piłkarzami, o których wiesz, że zaraz mogą być gwiazdami Premier League i pod okiem kilku trenerów, którzy niejedną perełkę już wypuścili.

Miałeś też odpowiednie rozmowy z dietetykami.
Jeden z dziennikarzy pytał mnie ostatnio o to, czy piłkarze mają świadomość, że nie powinni jeść w fastfoodach. Zapewniam, że mają, widzę to po chłopakach w Bełchatowie. Nikt tutaj nie lata po McDonald’sach.

Jest jakiś w Bełchatowie?
Jest jeden. Wiem, bo akurat raz byłem. Wszystko jest dla ludzi.

Wiadomo, żadne przestępstwo.
W West Ham mieliśmy swojego szefa kuchni, dwóch kucharzy, codziennie jedliśmy w klubie śniadanie i lunch. Od początku było wiadomo, że sportowiec ma się dobrze odżywiać. Rozmawiam z kolegami z polskich drużyn i przyznają, że sytuacja, że zjedzą w klubie obiad, zdarza się rzadko.

Poprzez takie sytuacje tworzy się tzw. team spirit.
Spędzaliśmy wszyscy w klubie bardzo dużo czasu, wspólnie jedliśmy, oglądaliśmy mecze w telewizji. Patrzyliśmy kto, co odstawił na boisku, była kupa śmiechu. Ten team spirit cały czas był utrzymywany.

To jak się bawi młodzież West Ham United? Tak, jak ta z Lecha Poznań?
Nie chcę komentować chłopaków, sam nie jestem święty. Może nie powiem, że brałem udział w takich zabawach, ale każdy był młody, ja wciąż jestem. W Anglii też byli goście, którzy lubili się zabawić, ale przynajmniej się z tym nie obnosili. W takich sytuacjach trzeba uważać. Nie wiem, jak to wyciekło do internetu, może ktoś im zrobił przysługę.

Wrzucili to do sieci sami, ale chyba nie spodziewali się takiego obrotu spraw.
A afera poszła. Nikt nie jest święty, więc trzeba uważać… Do Anglii jechałem w młodym wieku, miałem 15 lat. Klub ma kilka zaprzyjaźnionych rodzin, u których mieszka po dwóch, trzech piłkarzy, ale że u nas był duży dom, to było nas więcej. Nami opiekowała się starsza rodzina, z dużym doświadczeniem w tych sprawach, bo od kilkunastu lat opiekują się piłkarzami. Nie było mowy o jakichś ekscesach, bo zaraz poszedłby telefon do klubu. W tygodniu mieliśmy czas do 22-23, a jak następny dzień był wolny, to do północy. Można było skoczyć tylko do kina i zaraz powrót do domu, bez żadnej dyskoteki. Raz na jakiś czas wychodziliśmy oknem, ale daliśmy się złapać.

I poszedł telefon do klubu?
Głupia sprawa wyszła. Rano okazało się, że okno na parterze było otwarte, jeden z kolegów nie domknął, a tuż przed domem był ogródek, akurat w nocy padało, to zostały ślady błota na parapecie i schodach. Informacja trafiła do klubu, a my dostaliśmy ostrzeżenie – jak to się powtórzy, zostaną wyciągnięte grubsze konsekwencje.

Czyli?
Rozwiązanie kontraktu. Klub nie chciał sobie pozwolić na takie numery.

Tym bardziej, że chętnych na wasze miejsce było wielu chętnych.
Pełna zgoda. Mnóstwo osób próbuje dostać się do szkółki West Ham, ale im się nie udaje.

Na tych imprezach w Londynie, to rewelacji chyba nie było. Angielki urodziwe raczej nie są.
Dzielą się na dobre i złe. Średnich nie ma. Jak przylecieli do mnie rodzice i wracaliśmy wieczorem z kolacji, przechodziliśmy przez moją dzielnicę – tuż obok centrum, sporo tam się działo – widzieliśmy ludzi, którzy wybierali się na imprezę. Szły cztery dziewczyny, dwie przebrane za pszczółkę Maję, trzecia przebrana za słonia, a czwarta ubrana jak kobieta lekkich obyczajów, dziwka. W Polsce ludzie spojrzeliby na nie krzywo, zaczęli docinać, wyzywać, a tam każdy miał wyjebane, chciał się dobrze bawić, po prostu pełen luz. Inna mentalność.

W klubie z młodzieżą pracuje Tony Carr, wybitna postać.
Z pół reprezentacji Anglii, która teraz przyjedzie do Polski na Euro, wyszło spod jego ręki. John Terry, Frank Lampard, Glen Johnson, Joe Cole, Michael Carrick. To nie są anonimy, ale gwiazdy światowego futbolu. Ja z Tonym pracowałem przez rok, może trochę więcej. Facet zna się na rzeczy, jest bardzo stanowczy. To, co sobie założy i zdecyduje, musi się wydarzyć. Nikt nie ma prawa podważać jego decyzji.

Próbowałeś?
Raz. Klub potrzebował mój paszport, trzeba było załatwić kilka formalności, a mnie zbliżał się akurat wyjazd na reprezentację. Byłem nieletni, nie miałem dowodu, więc paszport był mi niezbędny, żeby polecieć. Napisałem maila do sekretarki, że chciałbym przyspieszyć te sprawy, bo zależy mi na kadrze. W tych juniorskich kategoriach wiele terminów jest nieformalnych, gra się wtedy, kiedy jest okazja, więc o oficjalnym zwolnieniu z klubu nie mogło być mowy. Tony o wszystkim się dowiedział, a że bardzo chciał, bym w meczu zagrał, był niezadowolony. Powiedział: chciałbym, żeby zależało ci na grze w klubie tak, jak na reprezentacji. Miał do mnie wtedy żal.

Trenerzy, z którymi pracowałeś w Arce, zarabiali grosze. Niewykluczone, że była to ich praca dorywcza.
Zasadnicza różnica była taka, że Tony nie pracował sam, a przy jednej kategorii wiekowej otoczony był kilkoma innymi trenerami. Miał asystenta, człowieka od analiz wideo, człowieka od przygotowania fizycznego, dwóch fizjoterapeutów i masażystę. Wszyscy działali przy jednym zespole, u nas… każdy miałby po jednym. W Arce trener Wilczyński był od wszystkiego – musiał załatwić boisko, przygotować drużynę fizycznie, dopiąć każdy detal. Pracował jako nauczyciel WF w szkole, gdzie plac do gry był naprawdę kiepski, więc on podłączał pod swoje auto walec i wałował, byśmy mogli wyjść na trening. Były dwa drzewa, zaznaczaliśmy na nich kreski, to była nasza poprzeczka. Wtedy w Arce był ogromny problem z boiskami, trenowaliśmy więc czasem na kortach tenisowych.

Drugoligowcy w naszym kraju ćwiczą na orlikach.
Orliki nie są budowane przy klubach, tylko na osiedlach. Gdyby za moich czasów były takie możliwości, to gralibyśmy cały czas. Dziś przejeżdżam koło jednego i stał pusty, drugi – pusty, trzeci – to samo. Ale tak to jest, jak młodsze pokolenia wolą siedzieć przed komputerem, napierdalać w te gry PlayStation. Jak kiedyś rozwaliłem sobie brodę, grając na betonie, to byłem cały zadowolony, bo przynajmniej mogłem grać.

Dlaczego wróciłeś do Polski? Skoro w tej Anglii było tak dobrze, to czemu było tak źle?
Było i dobrze, i źle. Wróciłem, żeby się ogrywać w seniorskiej piłce. Dziś ktoś może spojrzeć w moje CV i pomyśleć: byłeś w Anglii, fajnie, ale ile tam zagrałeś? W pierwszym zespole, gdybym nawet dostał szansę, to nie wiem, jak znakomicie musiałbym wypaść w debiucie, żeby wystąpić po raz drugi. Zależało mi na tym, żeby zejść trochę niżej, zrobić krok w tył, żeby potem zrobić dwa wprzód.

A propos CV, wpisałeś sobie: siedziałem przy stoliku z Terrym?
Nie… Chelsea to fajne wspomnienie. Była szansa, żebym po testach podpisał z nimi kontrakt, ale wyszło inaczej. Nie żałuję, tam byłoby mi jeszcze trudniej o występy w pierwszym zespole. W niektórych klubach, nie tylko w pierwszym zespole, musisz być dziesięć razy lepszy od Anglika. W Chelsea jest taki właściciel, który jak stwierdzi, że potrzebuje piłkarza za 40 milionów euro, to go kupi. Mój menedżer zwracał uwagę, że West Ham wypuścił wielu świetnych wychowanków, ale wszyscy to Anglicy. Lekceważyłem jego słowa, bo wierzyłem, że mogę być następny.

Najlepszy byłby Arsenal, który też się tobą interesował.
Były propozycje testów i w Arsenalu, i Liverpoolu. Takie zainteresowanie mi schlebiało, byłem po naprawdę udanym turnieju juniorskim.

Kiedyś w ostrzejszych słowach wypowiadałeś się o Avramie Grancie, trenerze West Ham.
Nie, w ostrzejszych to nie. Powiedziałem tylko, że to dość dziwna osoba, trochę trudna w kontaktach. Małomówny, choć kiedyś do mnie podszedł i zagadał po polsku. Nie chodzi o to, że nie gadał ze mną, ale starsi koledzy mówili, że jest problem z komunikacją.

Gianfranco Zola?
Rewelacja. Jak włączał się do gierek, to ten 40-latek co chwila wiązał nam nogi, obrońcy na treningi powinni zakładać kaski. Kiedy mieliśmy gierki treningowe i ja byłem w niebieskich, to modliłem się, żeby Zola był z nami. To, co robił z piłką, było niesamowite. Ogromny luz. Stworzył w klubie świetną atmosferę, miał doskonałe podejście do drużyny i zawodników.

Ostatnio w jednym z polskich klubów trener podczas gierki spóźnił się z interwencją, trafił w piłkarza i wysłał go na kilkutygodniowy urlop.
W West Ham jeśli ktoś się spóźniał, to prędzej piłkarz, niż trener. Jeśli coś się mogło złego stać, to czołowe zderzenie obrońców, którzy nie mogli za Zolą nadążyć.

Kojarzysz jakieś historie z nimi związane?
Avram z wyglądu jest dość specyficzny, niektórzy po cichu się uśmiechali na jego widok. Trener bramkarzy, straszny jajcarz, miał go namalować. Narysował żółwia ninja i dokleił po prostu twarz Avrama. On sam podszedł do tego z dystansem, uśmiechnął się, ale na końcu i tak kazał go zdjąć. Za długo tam nie powisiał, choć wszyscy i tak zdążyli zobaczyć. U Zoli też były niezłe jaja, ciągle coś się działo.

Długo trenowałeś z pierwszym zespołem?
Niecałe dwa lata.

To wtedy złapałeś tę poważną kontuzję?
Nie, wcześniej. W styczniu zerwałem więzadła krzyżowe, miałem operację i po raz pierwszy zagrałem pod koniec września. Dziewięć miesięcy.

Oberwałeś w meczu?
Nie, przesadziłem na treningu… Wszyscy się śmiali, że przywiozłem do Anglii śnieg, bo akurat strasznie sypało, więc mieliśmy zajęcia na sztucznej murawie na hali. Była gierka trzy na trzy. Tony krzyknął, że nie doskoczyłem do jednego chłopaka, wkurwiłem się, pomyślałem: teraz to ci kurwa pokażę, poszedłem na ambicji i tak poszedłem, że zostawiłem kolano z tyłu. Chwilę później znosili mnie na noszach. Zdecydowanie za ambitnie do tego podszedłem.

Carr to widział?
Widział. Rozmawialiśmy potem, powiedział, że może niepotrzebnie tak do mnie krzyknął, ale to przecież jego praca. Nie miałem pretensji. Zagrzała mi się głowa, chciałem pójść na wślizgu. W gierce można było zdobyć jakiś punkt, a wszyscy są tak zdeterminowani, jak tutaj w lidze. Jak w Anglii na treningu odstawiłeś raz nogę, to zaraz cię jebali w szatni.

Mówisz, że się zagrzewałeś na boisku, poza też? Coś w stylu: jestem w Anglii, jest zajebiście, mam świat u stóp?
Niee. Jeśli już to w drugą stronę – trenuję, trenuję, a ciągle jestem w czarnej dupie. Jak ćwiczyłem przez dłuższy czas z pierwszym zespołem, wyglądałem lepiej od innych, to ja i tak nie dostawałem szansy. To mnie cholernie irytowało.

Byłeś choć raz w kadrze meczowej?
Nie, parę razy siedziałem na trybunach. W Anglii jest taka filozofia, że zawsze bierze się dwóch czy trzech piłkarzy więcej, żeby mogli popatrzeć z góry.

Czyli czułeś, że debiut w Premier League był na wyciągnięcie ręki?
Bo był. Dobry miałem okres za kadencji Zoli, grałem w wielu sparingach, a on mnie dodatkowo „pompował”. Mówił mi, że jest ze mnie zadowolony, że powoli zasługuję na swoją szansę. Ale zespół akurat bronił się o utrzymanie i trzeba było stawiać na doświadczonych zawodników, którzy mogą to jakoś pociągnąć.

Nie lepiej było zostać?
Zolę zwolnili, przyszedł Grant, u którego tak blisko gry nie byłem. Avram miał asystenta, który często rozmawiał z młodymi zawodnikami, włączał się do gierek, co chwila poprawiał nasze błędy, mówił, nad czym pracować. Często zostawałem więc po treningach, żeby dodatkowo poćwiczyć. Nawet, jak w sobotę mieliśmy mecz, to w piątek zostawałem, żeby poprawić elementy techniczne. W Polsce młodzi zawodnicy nie czują takiego wsparcia.

Inna sprawa, że w Bełchatowie trener Kiereś nie pozwala wam zostawać po treningach.
Trener uważa, że praca, którą wykonujemy na co dzień, wystarcza. Czasem chciałbym zostać trochę dłużej, więc podchodzę i pytam. Nie jest tak, że trener zawsze nam zabrania.

Dodatkowa praca, dodatkowy kwadrans po co drugim treningu może dać bardzo dużo.
Zgadzam się, ale pod warunkiem, że zostaje się po coś. A nie tak, jak niektórzy, zostają, kopną kilka piłek na odpierdol i myślą, że skoro chwilę zostali, to są lepszymi zawodnikami.

Dobra, ale nie chciałeś nawet spróbować jeszcze powalczyć w tej Anglii?
Klub spadł z Premier League, była bardzo duża presja na awans. Trener nie miał stawiać na młodych, ale wejść ligę wyżej. Za wszelką cenę. Myślałem o wypożyczeniu do jakiegoś słabszego klubu, ale kto by mnie wziął, skoro byłem anonimem, nie znali mnie z angielskich boisk? To byłoby ryzykowne. Znam przypadki, że któryś z chłopaków poszedł na wypożyczenie do League One czy League Two, zagrał dwa mecze i kolejne dwa i pół miesiąca przesiedział na ławie. Nie chciałem w coś takiego się bawić. Nie będę jednak ukrywał, chciałbym wrócić do Anglii.

Przeszedłbyś taką drogę, jak Jarek Fojut – w młodym wieku Anglia, powrót do Polski i znów Wyspy Brytyjskie. Tylko, że on trafił do będącej w kryzysie ligi szkockiej.
Celtic to klub z wielkimi tradycjami, duża marka. Jakbym dostał propozycję powrotu do Anglii, to poszedłbym nawet pieszo.

Dostałeś obuchem w głowę, polskie realia sprowadziły cię na ziemię.
Nie, to nie tak. Przyjechałem do Polski po coś, chciałem grać, ale moim celem jest powrót do Anglii. Ktoś powie: Model, idź podpisać tam kontrakt, to założę wygodne buty i pójdę.

Pewnie miałeś w szatni West Ham jakiegoś wariata.
W każdej szatni trafi się takich dwóch, a przynajmniej jeden. W physioroomie mieliśmy specjalny regulamin – nie wchodzić w butach, nie wchodzić z telefonem. Fizjoterapeuci ciągle się wkurzali, bo i tak wszyscy łamali zakazy. Ktoś przyszedł z gazetą, miał zapłacić dwieście funtów, ale co to jest dla gościa, który zarabia 100 tysięcy tygodniowo. Musieli coś zmienić, to zrobili duży plakat z czerwoną kartką i przygotowali specjalną kostkę z różnymi zadaniami. Jeżeli ktoś złamie zakaz, rzuca kostką i musi coś zrobić. Raz zostałem dłużej na siłowni, wszyscy już właściwie wyszli, myślałem, że fizjoterapeuci też, a akurat dzwoni kolega. Odebrałem. Gość wyskoczył zza pleców i musiałem rzucać. Następnego dnia przy połowie drużyny musiałem zanurzyć się na piętnaście sekund w zimnej wodzie. Najpierw wszedłem do ciepłej, a potem do zimnej. Różne były zadania – trzeba było chodzić przez cały dzień w koszulce z napisem „I’m cunt” [Jestem pipką] czy dookoła boiska z hantlami dziesięciokilogramowymi. Przyjechał akurat dziennikarz SkySports i patrzył, jak jeden chłopak chodził z hantlami jak debil.

Miałeś jeszcze jakieś kary?
Kojarzę jedną sytuację. Swego czasu miałem fioła na punkcie Barcelony, oglądałem każde spotkanie, tego dnia graliśmy też sparing. Ja byłem bardzo zmęczony, ale chłopaki, jak to po meczu, mówią: panowie, ruszamy! Odpuściłem i ja, i jeden kolega. Impreza ułożyła się tak, że chłopaki trochę przesadzili z alkoholem. Nie dało się nie wyczuć i tego ukryć. Oni byli pełnoletni, następny dzień był wolny, więc na jednego, dwa drinki mogli sobie pozwolić, ale na pewno nie na tyle. Przyjechał na rozmowę trener rezerw, to jeszcze najebani z nim gadali. Okazał się mega luzakiem, nie poszedł z tym wyżej, a wlepił im po pięćset funtów kary. Połowa poszła na imprezy.

Jakie imprezy?
Trener rezerw zawsze zabierał nas gdzieś po sezonie, czasem wypada coś z okazji świąt. Siadaliśmy sobie wszyscy w restauracji, a potem piłkarze lecieli na miasto. Na takich wypadach musiał być każdy z drużyny, nie było wyjątków. Wiem, że o gustach się nie dyskutuje, ale mieliśmy gościa, który ubierał się fatalnie. Jak na spotkania wszyscy przychodzili elegancko, oficjalnie ubrani, on wyglądał tak, jakby właśnie zasadził ziemniaki w ogródku. Idziemy do nocnego klubu, VIP room załatwili nam starsi sławniejsi koledzy, selekcji dla nas właściwie nie było. Jednego, tego śmiesznie ubranego, zatrzymali: a ty czego tutaj szukasz? Nie był zbyt rozrywkowy, to powiedział, że wraca do domu. Trener się wkurwił – jak ktoś wychodzi, to wychodzimy wszyscy. Ochroniarz spasował, wpuścił go, ale powiedział: pilnujcie go, niech on siedzi w tej loży, ale nie wychodzi na parkiet. Ludzie jak to zobaczyli, to od razu się zagotowali. Oni podjeżdżali najnowszymi furami i nie wchodzili, a tu wpuścili takiego typa.

Jak sezon kończył się w Legii, to Błażej Augustyn podszedł do Jana Urbana, wyjął mu papierosa z ust i dodał, że za palenie to będzie. Chwilę później zapytał trenera: a trener już do domu, czy jeszcze na miasto z krzyża spuścić?
Niezłe, ale takich numerów to u nas chyba nie było.

Opowiedz więcej o tym, co działo się w szatni.
W pierwszym zespole to był kabaret. Pamiętam, jak przyszedł do klubu Alessandro Diamanti, świetny technik, i rozmawiał z Carltonem Colem. Mówi: jak trafisz z woleja z zamkniętymi oczami w tamten kosz, to dam ci dziesięć tysięcy funtów. Trafił. Diamanti złapał się za głowę – żebyś ty strzelał tak w lidze. A ty jak masz za długi jęzor, to płać. Wiadomo, oni zarabiają tyle, że mogą sobie pozwolić na taki luz.

Zawsze podobał mi się charakter Craiga Bellamy’ego, bardzo pewny siebie, to w nim zawsze lubiłem. Kiedyś jak przyjechał do klubu, to na parkingu zablokował kit mana, który miał jechać po dresy. Bellamy nie mógł iść przestawić samochodu o dwa metry, mówił, że tamten może go w dupę pocałować, niech czeka. I czekał. Od godziny 9 do 15, aż Craig pojedzie do domu. Kiedyś, słyszałem tę historię z kilku źródeł, ścinał się w meczu z jakimś gościem, więc po meczu zdjął koszulkę i napisał na niej: od największego piłkarza Premier League dla pipki. Dał ją kit manowi i kazał zanieść do szatni rywali. Wyobraź sobie coś takiego w Polsce… Craig zawsze trzymał się z Kieronem Dyerem, wielcy przyjaciele. Kieron wziął mnie kiedyś na rozmowę i mówi: „Masz myśleć, że ty to, kurwa, jesteś najlepszy. Jak źle podasz, to albo kolega źle wyszedł, albo cię nie zrozumiał. Ty błędu nie zrobiłeś. Jak będziesz tak myślał, to będziesz grał tak, jak ja.

Jesteś jak Dyer i Bellamy?
Nie, nie, ale zdarza mi się, że za bardzo się nagrzeję. Niedawno graliśmy w dziadka, w środku złapali mnie i Grześka Barana, ale robili nas w chuja. Krzyczą, że zagrałem piłkę ręką, ja mówię, że nie, a oni klepią piłką dalej. No i lecę na wślizgu, szedłem, żeby tylko się komuś wpierdolić… Musiałem ochłonąć przez jakiś kwadrans, bo trzy razy zakręcili nas tak, jak jakiś słoik na zimę.

Ostro.
Gram agresywnie, lubię taki styl, ale staram się nie przesadzić. W Anglii, jak ktoś podczas gierki wjebał ci się w nogi, to nie miałeś pretensji, bo wiedziałeś, że za chwilę możesz tak zachować się ty. Jak przetrzymujesz piłkę, to musisz liczyć się z tym, że ktoś wiedzie ci sankami od tyłu. Tego na Wyspach się nauczyłem, ale w Polsce uważam.

فatwo o kontuzję.
Można komuś bezsensownie krzywdę zrobić, po co?

Trafiłbyś lekko Dawida Nowaka i tragedia gotowa.
Miałem kilka stykówek z Dawidem i wiem, że nie lubi jak się go lekko trafi na zajęciach, tak samo Marcin Ł»ewłakow. Ostatnio była sytuacja, jak Dawid mówił, że dzień przed meczem woli grać przeciwko chłopakom z rezerwowego składu. Na gierce do jednego z chłopaków krzyczy: co mnie tak skrobiesz, jak jutro i tak nie wyjdziesz w pierwszym? A tamten: nie dość, że nie gram, to jeszcze mam, kurwa, na treningu odstawiać nogę?

Jak wracałeś latem do polskiej ligi, to nie za wiele o niej wiedziałeś.
Nie oglądałem meczów w Anglii, nie śledziłem wiadomości. Czasem jak wpadłem do Polski, to rzuciłem okiem na jakieś spotkanie, ale nie wymieniłbym pewnie pierwszego składu Legii. Zawsze starałem się za to oglądać Derby Pomorza.

Arkowiec?
Jestem wychowankiem, czuję do Arki duży sentyment.

Chodziłeś na mecze?
Tak, chodziłem podawać piłki, ale na trybuny raczej nie. Jak graliśmy w juniorach i niedługo późnej był mecz pierwszego zespołu, to zostawaliśmy popatrzeć. Nikt nie marzył wtedy o Lidze Mistrzów, celem była gra z Arką w ekstraklasie. Każdy z nas do tego dążył.

Latem mogłeś wrócić do Arki.
Przyjechałem do Polski, chciałem być w treningu, więc zwróciłem się z prośbą do byłego klubu. Powstał temat podpisania kontraktu, ale byłem zdecydowany na Bełchatów.

A Korona?
Nie ma do czego wracać.

Po pół roku byłeś już w kadrze trenera Smudy. Jak było?
Miałem pewną wizję, jak to może wyglądać. Byłem wcześniej w młodzieżowych reprezentacjach, ale nie wiedziałem, czego się spodziewać.

Jaka ta wizja była?
W klubie mnie trochę nastraszyli. Podpytałem bardziej doświadczonych kolegów, czego się spodziewać, bo nie zamierzam wyłożyć się już na pierwszym zakręcie. Powiedzieli mi, że trener Smuda to człowiek stanowczy, dużą wagę przykłada do dyscypliny, ale jak coś ci nie wyjdzie na treningu, to potrafi cię zjebać. I to ostro. Dostaliśmy chyba taryfę ulgową, bo nikomu zjebka się nie trafiła.

To pewnie Kamil Kosowski ci opowiadał.
No, „Kosa” i Dawid Nowak. Ł»e taką suszarę zrobić może…

I po takich meczach połowa ligowców to reprezentanci kraju.
Ja tego nie ustalałem, ja sobie powołania nie wysłałem. Jeżeli PZPN uznaje ten mecz za oficjalny, to ja również. Ale też bez przesady – nie spocznę na laurach, nie będę gwiazdorzył, nie krzyknę do gazet, że jestem reprezentantem kraju. Ci, co komentowali to spotkanie w zły sposób, zapewne nie zastanawialiby się, po co i dlaczego taki mecz.

Wcześniej był temat twojej gry dla reprezentacji Anglii.
Wróciłem akurat po kontuzji, graliśmy w U18 mecz z Chelsea. Na takich spotkaniach często pojawiają się trenerzy reprezentacji, ludzie z federacji, którzy akurat nie mieli protokołu meczowego. Nie znali mnie w ogóle, więc podeszli po meczu.
– Spodobała nam się twoja gra. Skąd się tutaj wziąłeś?
– Z Polski.
– Z Polski? Urodziłeś się tutaj, masz stamtąd rodziców czy jak?
Słyszałem, że potem dzwonili do mojego angielskiego menedżera i dopytywali, czy mam angielskie korzenie.

Ostatnio przedłużyłeś swój kontrakt z Bełchatowem.
Przedłużył się sam, po rozegraniu pewnej ilości minut.

Chcąc, nie chcąc…
Bez przesady. Jestem zadowolony ze swojej sytuacji w klubie, podoba mi się w Bełchatowie.

W ciekawych okolicznościach dostałeś niedawno mandat. Opowiedz.
W szatni były cały czas jaja na temat „Top Model”, że jedna dziewczyna powiedziała to, a druga zrobiła tamto. Każdy to ogląda jednego dnia, żeby następnego komentować zachowania. Zresztą, koledzy się ze mnie śmieją, bo ja dla nich, od nazwiska, jestem Model. Zaczepiają mnie: piękny, jak tam Top Model? Byłem akurat w Łodzi, za pół godziny zaczynał się program. Dobra, zdążę, muszę obejrzeć. Wyjeżdżałem z Łodzi, na liczniku była stówka, a tu czerwony lizak. Dzwonię do taty i mówię: gościu przede mną zapierdalał jak debil, jego chcieli zatrzymać, ale chyba nie zdążyli… W Anglii, jak przez pierwsze dwa lata dostaniesz sześć punktów, zabierają prawo jazdy. Podchodzi teraz policjant – pięć stów, osiem punktów. Szok. Strasznie się zestresowałem, ale okazało się, że niepotrzebnie, że to tak się nie liczy. Zaczynam rozmowę z policjantem:
– Wie pan, ta beemka to na tatę jest zarejestrowana, jadę właśnie do Katowic, a biedny student jestem.
– Biedny student? Ale żeby zalać takie auto, to trochę siana potrzeba.
– Babcia dała na paliwo.
Trochę się wkurzył, że próbowałem z niego zrobić debila, ale przynajmniej zszedł z punktów. Przez całą drogę jechałem pięćdziesiątkę, w dupie miałem, że nie zdążę i zamiast na 21:30, to byłem 22:45. Wszedłem do domu i dowiedziałem się, że odcinki są też do obejrzenia w internecie…

W Anglii złapałeś jakieś punkty?
Nie. Ale jak przyjeżdżałem do Polski na wakacje, nie mając tutejszej legitymacji studenckiej, to zgrywałem Anglika, żeby wejść do klubu. Więcej można ugrać w ten sposób. Ł»ebym nie wyszedł na takiego imprezowicza – balangi OK., ale tylko po sezonie… Aha, to ty robiłeś wywiad z Marcinem Ł»ewłakowem?

Tak.
Był tam tytuł: Prawdziwego piłkarza poznaje się po garbach na piszczelu. Kilka dni po wywiadzie mieliśmy zajęcia na siłowni, a ja upuściłem sztangę na głowę. Chłopaki krzyczą: Model, po garbach na piszczelu, a nie głowie! Albo czytasz ze zrozumieniem, albo nie czytasz wcale.

Rozmawiał: PIOTR TOMASIK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama