Chelsea i Real jako ostatnie uzupełniły grono ćwierćfinalistów Ligi Mistrzów, co oznacza między innymi, że… dobiega końca fatalny turystycznie miesiąc dla Włochów. Bo ilekroć ci pakowali się do samolotu na mecz wyjazdowy w 1/8, to za każdym razem dostawali w papę. Dzisiejszego wieczoru kilka ciosów na korpus przyjęło Napoli, by w dogrywce ostatecznie paść ofiarą nokautu ze strony Chelsea. Ale fakt, że Włosi w marcu powinni pozostać w domu, to tylko jeden z pięciu wniosków, które nasunęły nam się po minionej już rundzie Champions League.
1. W rosyjskiej piłce pieniądze szczęścia nie dają.
No dobra, leżenie na furze pieniędzy jest sympatyczne, ale wbrew myśleniu rosyjskich oligarchów – nie zmienia człowieka w boga. Bo innym sposobem Abramowicz dziś nie borykałby się z obsesją na punkcie triumfu w tych prestiżowych rozgrywkach i od finału z 2008 roku codziennie przeglądał swoje odbicie w trofeum. Rzeczywistość jest dosyć brutalna, bo jego zespół wciąż czeka na historyczny sukces, a dziś ograł Napoli po wyjątkowo morderczych zmaganiach i dogrywce. Podobnego szczęścia nie mieli rodacy Romana z Zenita Sankt Petersburg i CSKA Moskwa. I co gorsza, nie udało im się zapomnieć o klubowym koszmarze rosyjskich klubów, które zwykle o ćwierćfinale mogą tylko pomarzyć. Ostatni raz udało się to CSKA w sezonie 2009-2010, a wcześniej Spartakowi Moskwa w odległym 1996 roku. Tyle, że ten miał wtedy o tyle wygodnie, że na jeden kraj przypadał jeden uczestnik rozgrywek…
CSKA i Zenitowi nie pomogły wielomilionowe wzmocnienia (szczególnie w przypadku Zenita, który potrafił wyłożyć np. 22 miliony euro za Bruno Alvesa) czy atut własnego boiska i gra przy ujemnej temperaturze, bo ich rywale zdobywali kluczowe bramki właśnie na wyjeździe. Cóż, pozostaje tylko doczekać czasów, kiedy do LM awansuje Anży Machaczkała i to Sulejman Kierimow weźmie się za transfery. Problem w tym, że zespół Roberto Carlosa i Samuela Eto’o będzie miał na razie problemy nawet z awansem… do Ligi Europy.
2. Rzadko, bo rzadko, ale piłka bywa romantyczna.
Przez ostatnią dekadę przez LM przetoczyło się parę mniejszych lub większych sensacji. PSV, Monaco, Deportivo La Coruna. W każdej z tych ekip bez trudu moglibyśmy wymienić przynajmniej trzech doskonałych piłkarzy, takich o której biłoby się pół Europy. A z kim mamy do czynienia w APOEL-u Nikozja? Nadal z anonimami, choć nie brakuje tam na pewno piłkarzy z papierami na wielkie granie. Ale jak Trickovski ma się do wartości starych gwiazdorów Monaco: Rothena albo Giuly’ego? Nijak, więc tym bardziej miło jest stwierdzić, że piłka wciąż pozostaje dzika, nieprzewidywalna i momentami bez faworytów.
Przypadek Cypryjczyków jest szokujący, bo nie sądziliśmy, że do wniosków o romantyczności futbolu dojdziemy dwa razy w tak krótkim czasie. Za pierwszym razem po odpadnięciu Arsenalu z Milanem, teraz po karnych APOEL-u z Lyonem. Boimy się nawet myśleć, co będzie dalej, bo rozsądek od dawna podpowiadał, że teoretycznie na pucharowej drabince nie powinno być dla nich miejsca. Niesłusznie, bo „Kopciuszek” podejmie rękawice niezależnie od warunków. A jeśli zdołałby przejść także ćwierćfinał, przyćmiłby nawet słynne boje Dynama Kijów z Realem Madryt. Te, w których doszło do zderzenia zapomnianych postradzieckich piłkarzy z ich niedoścignionymi wzorami. A właściwie doścignionymi, bo Ukraińcy przeszli w 1999 roku do półfinału kosztem „Królewskich”.
3. Nowy rekord Ligi Mistrzów – zespoły z siedmiu krajów w ćwierćfinale.
Patrząc na przykład APOEL-u i odzyskane dumy Anglików, wpadaliśmy na pomysł, żeby chwilę pogrzebać w statystykach. Po paru minutach tego pożałowaliśmy, bo było trochę roboty i ostatecznie przeczesaliśmy piętnaście ostatnich edycji LM. Na szczęście udało nam się znaleźć coś ciekawego – awans Chelsea sprzed kilkunastu minut był na swój sposób historyczny. Po raz pierwszy w nowym formacie rozgrywek do ćwierćfinału awansowały drużyny z aż siedmiu krajów. I to w sytuacji, kiedy Premier League, Serie A i La Liga miała na starcie rozgrywek po kilku swoich reprezentantów. W następnej rundzie zobaczymy bowiem uczestników z:
– Anglii
– Cypru
– Francji
– Hiszpanii
– Niemiec
– Portugalii
– Włoch
4. Włosi nie powinni wyjeżdżać z domu.
Zakładamy, że przed losowaniem kolejnej rundy piłkarze Milanu będą nerwowo obgryzać paznokcie, a Latynosi z klubowej szatni nie będą rozstawać się z różańcami. Wszystko dlatego, żeby pierwszy mecz zagrać na wyjeździe, przebrnąć przez koszmar i odbębnić niechciany obowiązek. Bo jeśli Włochom przychodzi grać w odwrotnej kolejności i w rewanżu jechać na wyjazd – z góry można założyć, że wrócą na tarczy. Najpierw „Rossoneri” ośmieszyli się na Emirates, teraz na Stamford Bridge poległo Napoli. Ci drudzy mieli jednak pecha, że do dalszej gry nie wystarczyła im zaliczka z pierwszej potyczki. Interu tu nie wliczamy, bo ten grał pierwszy mecz na wyjeździe, ale w bieżącej formie to bez znaczenia. Gdyby wciąż występował tam Dennis Bergkamp, wyjątkowo zrozumielibyśmy jego strach przed lataniem.
5. Barcelona i Messi nadal kilometr przed resztą stawki.
Gołym okiem widać, że Pep Guardiola podmienił na liście priorytetów La Liga z Champions League. Na dowód podsuwamy ławkę Barcy z ostatniego meczu w lidze, na której zasiedli m.in. Sergi Roberto, Bartra, czy Tello. Goście, którzy niedzielnym kibicom nie mówią wiele. Ale – co najważniejsze – stanowią grono talentów na miarę pierwszego składu, które cenne doświadczenia w seniorach zbierze akurat w idealnym momencie, bo w swego rodzaju okresie przejściowym. Katalończycy wrócą do walki o prymat na własnym podwórku dopiero w przyszłym sezonie, a teraz cały apetyt skupią na czymś bardziej prestiżowym. Konkretnie na obronie trofeum, czego nie dokonał jeszcze żaden z zespołów od uformowania nowej formuły rozgrywek LM. A patrząc na popisy Dumy Katalonii w rewanżu z Leverkusen, mamy wreszcie idealnego kandydata do osiągnięcia czegoś unikalnego.
I choć najefektowniej dla kibiców gospodarzy w 1/8 wygląda tablica świetlna na Allianz Arena, gdzie Bayern ograł Bazyleę do zera, to trybuny Camp Nou zobaczyły najbardziej perfekcyjny, nienaganny występ. Występ, który zostanie zapamiętany w szczególności ze względu na pięć goli Leo Messiego, który za jednym zamachem pobił właściwie dwa rekordy. Już teraz jest najskuteczniejszym piłkarzem w jednym meczu Ligi Mistrzów, ale jednocześnie wyrównał rekord van Nistelrooya, który w edycji 2002-2003 zdobył 12 trafień. Coś nam się jednak wydaje, że Argentyńczyk już w kolejnym meczu bez trudu wykreśli Holendra z kolejnych statystyk.
Patrząc na motywację Blaugrany w europejskich pucharach… pozostaje mieć tylko nadzieję, że w losowaniu kolejnej rundy ktoś zadba o podgrzewanie kulek. Tak na wypadek, żeby Barca i Real nie mogły na siebie trafić wcześniej niż w finale. To jedyna nadzieja, że mecz o wszystko nie będzie jednostronny od pierwszej do ostatniej minuty…
FILIP KAPICA