Tuchel i Mainz – duet doskonały, ale nie w tym sezonie

redakcja

Autor:redakcja

15 marca 2012, 09:20 • 8 min czytania

– Oni są z Niemiec? Chyba tylko z nazwy! No, rzeczywiście są dobrzy, w końcu odpadli z Rumunami – kpinom na początku sierpnia nie było końca. Jeszcze niespełna kilka miesięcy wcześniej zachwycało się nimi pół Europy i całe Niemcy, aby po odpadnięciu z Ligi Europejskiej przystąpić do linczu. Jakby zupełnie zapominając, że jeszcze całkiem niedawno ta sama drużyna olśniła wszystkich, wygrywając pierwsze siedem ligowych meczów, co w historii uczyniły wcześniej tylko dwa zespoły – Kaiserslautern i Bayern Monachium.
FSV Mainz. W tym sezonie zaledwie ligowy średniak zupełnie nie przypomina drużyny, która półtora roku temu rzuciła na kolana naszych zachodnich sąsiadów. Najlepszy przykład na to, że wbrew pozorom los drużyn, zwanymi też „niespodziankami sezonu”, nie jest taki łatwy i kolorowy. Wprawdzie z początku wszystko idzie prosto i przyjemnie – kibice klaszczą, media mają ochotę zagłaskać, a piłkarze dochodzą do wniosku, że jednak coś potrafią i walka o nic nie będzie jedyną, którą większość z nich stoczy w swojej karierze. Przeżywają doprawdy wspaniałe uczucie – wstają rano i uzmysławiają sobie, że nie, wcale nie będą walczyć o środek tabeli. Ł»e czas atakować puchary, a potem wyfrunąć gdzieś, gdzie są one normą.

Tuchel i Mainz – duet doskonały, ale nie w tym sezonie
Reklama

Przeważnie to jest początek końca, sezon, góra – dwa, i bolesny spadek w dół. Powrót do przeszłości. Spore przewietrzenie szatni i wprowadzanie kolejnego planu, który zagwarantować ma podobne efekty. Nie inaczej było w Moguncji, gdzie dziś po podbojach z zeszłego sezonu niemal nie widać śladów. Czasami biega sobie Adam Szalai, gola wbije Andreas Ivanschitz, cieszynkę pokaże Sami Allagui, ale to wszystko. Architekci sukcesu z ubiegłych rozgrywek grają już w innych klubach, lepiej zarabiają i dopingują ich inni kibice. Koledzy, którzy zostali w „Die Nullfünfer” ich wysiłek zniweczyli dość szybko i niemal tak niespodziewanie, jak go osiągnęli. Mainz odpadło z niezbyt znanym i jeszcze mniej poważanym zespołem Gaz Metan MediaŁŸ, wówczas ostatnią drużyną ligi rumuńskiej. Nic dziwnego, że się z nich śmiano. Zaczęli najgorzej jak mogli, a trener Thomas Tuchel zdecydowanie nie sprostał zadaniu przygotowania swoich piłkarzy na europejskie rozgrywki. Dał ciała. Pierwszy raz.

MOGLIBYŚMY GRAĆ W PREMIER LEAGUE

Reklama

To właśnie Tuchel jest jednym z głównych ojców sukcesu, którzy do dziś pracują na Coface Arena. Udało mu się z przeciętnych – jak na warunki Bundesligi – piłkarzy zrobić zespół, który potrafił walczyć z każdym rywalem. Zresztą walka nie była jedyną zaletą jego zawodników, którzy punkty zdobywali też dzięki innym sposobom. Na przykład stylem. Bo gra Mainz naprawdę mogła się podobać – nie dość, że dla oka wyglądała całkiem przyjemnie, to jeszcze szła w parze ze skutecznością. Młody trener został doceniony do tego stopnia, że to on, a nie Jürgen Klopp został twarzą EA Sports’owego „Fussball Managera 12”.

Image and video hosting by TinyPic

Jego kariera piłkarska nie powala, choć mogła przebiegać znacznie lepiej. Zapowiadał się nieźle, nawet w pewnym momencie przewinął się przez jedną z reprezentacji młodzieżowych. W piłkę przestał grać już w wieku 25 lat przez uraz kolana, choć wcześniej udało mu się zaliczyć kilka występów w Bundeslidze. W 1997 roku czasy Bundesligi mógł już tylko wspominać, bo walczył o awans, kierując obroną w zespole prowadzonym przez Ralfa Rangnicka. Niewykluczone, że to tam spodobało mu się ustawianie kolegów, podpowiadanie i wymachiwanie rękami. Po rozegraniu swojego ostatniego meczu jednak zupełnie przepadł i odnalazł się w Stuttgarcie, na początku już nie jako piłkarz, ani nawet jako trener młodzieży. Zmienił branżę i pracował jako barman, bo musiał mieć za co opłacać studia. Dopiero dwa lata po zakończeniu kariery podjął się pracy z młodzieżą w VfB. Pokonywanie kolejnych szczebli zajęło mu aż, a może tylko, dziewięć lat. Konsekwentnie wskakiwał coraz wyżej i pracował z coraz starszymi zawodnikami. U-15, U-19, znów U-19 ale już w Augsburgu, U-23, aż w końcu ściągnięto go do Mainz. Tam też na swoją szansę musiał poczekać, choć i tak dostał ją szybciej niż ktokolwiek przypuszczał. Z drużyną U-19 pracował tylko przez jeden sezon i jedną z jego istotniejszych decyzji, już w roli szkoleniowca pierwszej drużyny, było włączenie do niej młodego André Schürrlego, o którym szerzej można przeczytać TUTAJ.

W swoim premierowym sezonie może nie poszedł w ślady Guardioli, ale skutecznie wylewał fundamenty pod rozgrywki 2010/2011, szybko zapewniając kibicom ich przedsmak. Mainz jako beniaminek po ostatniej kolejce zameldowało się na dziewiątej pozycji, zdobywając rekordową w historii klubu ilość punktów. – Wszyscy w zespole są zgodni – Thomas Tuchel i Mainz 05 to zestawienie, które po prostu do siebie pasuje. Razem prezentują wspólną filozofię – zachwycał się dyrektor sportowy Christian Heidel. Te słowa oznaczały jedno – nowy kontrakt dla Tuchela, który z tej propozycji nie mógł nie skorzystać. – Oferta w tym momencie pokazuje mi, że moja praca jest ceniona, a Mainz ma do mnie zaufanie. Mamy jeszcze dużo zapasu w naszym sportowym rozwoju. Praca w tej drużynie, w tym sztabie trenerskim i z tą ekipą sprawia dużą frajdę – odpowiadał równie serdecznie na pochwały ze strony zarządu.

Okazało się, że dobrze wiedział co mówi. Nie były to tylko pobożne życzenia, ani na siłę wystawiane laurki. Tuchel odrzucił zakusy innych klubów i dość szybko przystąpił do pracy – najpierw załatwił transfer definitywny wypożyczonego pół roku wcześniej z rezerw Realu Madryt Adama Szalaia, a potem sprawił, że na roczne wypożyczenie przyszedł reprezentant niemieckiej młodzieżówki Lewis Holtby. Efekty jego pracy były piorunujące – siedem meczów, 21 punktów. Historyczny bilans. Wtedy jedyną przeszkodą do niespodziewanego zapisania się na kartach Bundesligi zostało HSV. Musieli z nimi wygrać.

Tego byłoby już za wiele, nie udało się. Magicznych zdolności wystarczyło na siedem meczów. Mainz na własnym boisku przegrało 0:1, pechowo tracąc gola w ostatniej minucie. Ale czy ktoś się tym martwił? Pewnie niespecjalnie. Pewnie wśród piłkarzy i kibiców panował lekki niedosyt, ale nie mogło to ich wyprowadzić z sielankowego nastroju i zamazać wyczynu, którego dokonali. W końcu przebywali w elitarnym gronie trzech drużyn. Oni już swoje zrobili.

Wiadomo było, że sezon nie pójdzie na straty. W końcu Thomasa Tuchela charakteryzuje się krótko: dokładny, szczegółowy, wymagający błyskawicznego przejścia z obrony do ataku i na odwrót. Dzięki temu raczej nie był odpowiednim kandydatem na jeźdźca bez głowy, choć i jemu w pewnym momencie zdarzyło się odpłynąć. – Mainz gra niczym romantycy Premier League – pisał wówczas „Süddeutsche Zeitung”. Tuchel szedł dalej, nie doszukując się żadnych romantyków, a mówiąc wprost: – Nasz sposób gry i jej jakość sprawiają, że moglibyśmy grać Premier League. To najlepsza gra odkąd tu przybyłem.

TRZEJ MUSZKIETEROWIE I PARTNERZY

Zachwytom nie było końca, ale zdobywanie punktów to nie tylko trener, ustalanie składu i taktyka. Za strzelanie goli odpowiedzialne było zabójcze trio Schürrle-Holtby-Szalai. Mijali rywali jak tyczki, na wiele sposobów, i dogrywali do kolegi. Ten już wiedział co z tym fantem zrobić. W pewnym momencie o Szalaiu przypomnieli sobie nawet w Madrycie, szczególnie w obliczu kontuzji Gonzalo Higuaina. „As” i „Marca” prześcigały się w proponowaniu nowych napastników, nie zapominając o reprezentancie Węgier, który – między Bogiem a prawdą – pasował tam najmniej z całej trójki. Ostatecznie Ádám Szalai sezon zakończył jako pierwszy, pod koniec stycznia zrywając więzadła. Integracja wyżej wymienionych panów nie skończyła się na graniu w piłkę i cieszynkach z wyimaginowanym sprzętem, ale na występie w telewizji. Nie byłoby w tym dziwnego, gdyby nie to, że nie byli ubrani w krótkie spodenki, a sprzęt dostali naprawdę…

Ale Mainz to nie tylko boysband wspomnianej trójki. Oprócz Holtby’ego, którego gra sprawiła, że o jego korzeniach przypomnieli sobie Anglicy, byli także inni bohaterowie, tylko że bardziej cisi, jak można wywnioskować na podstawie filmiku, dosłownie. W zasadzie wszyscy zasłużyli na wyróżnienie, bo i wszyscy harowali jak woły nie tylko podczas świetnego wejścia w sezon, kiedy to ograli m.in. Stuttgart, Wolfsburg, czy Bayern i to na Allianz Arena, ale w przeciągu całego sezonu. Sami Allagui, Bo Svensson, Nikolče Noveski, Niko Bungert, Eugen Polanski, Andreas Ivanschitz. Można tak wymieniać do wyczerpania zapasów, bo nikt specjalnie nie zawiódł, a każdy dołożył cegiełkę do końcowego sukcesu. Choćby jedną, najmniejszą, tak minimalną, że niemal niezauważalną, ale dołożył. Bo nikt do nikogo nie miał pretensji, a atmosfera w zespole była do pozazdroszczenia nawet po delikatnym obniżeniu lotów.

NAJŚREDNIEJSI

Ostatecznie Mainz skończyło sezon na piątym miejscu. Do trzeciego Bayernu stracili siedem punktów, jednak o puchary byli spokojni już na długo przed zakończeniem ligi, bo szósty FC Nuremberg zdobył „zaledwie” 47 „oczek” – o jedenaście mniej niż Tuchel i jego ludzie. Po sezonie filary drużyny rozjechały się po Niemczech, Holtby natychmiastowo wrócił do Schalke, a Schürrle podpisał kontrakt z Bayerem Leverkusen.

Teraz już niewiele przypomina tamte rozgrywki. Maxim Choupo-Moting nie gra jak gitarzysta, od perkusisty Szalaia skuteczniejszy jest Polanski, a pozyskany na początku 2012 roku Mohamed Zidan jest ex-aequo najskuteczniejszym strzelcem drużyny, w sześciu meczach strzelając sześć goli.

Obecnie Mainz jest typowym średniakiem. Gra bez rewelacji, a wręcz momentami zawodzi, tak jak w dwumeczu z Rumunami. Jest najśredniejszym ze średniaków, choć jedenaste miejsce dość szybko może zmienić się w czternaste, co patrząc na wcześniejsze rozgrywki, dla nikogo w Moguncji nie byłoby szczytem marzeń. Być może w przyszłym sezonie będzie lepiej, bo podczas wakacji Tuchel dostanie kolejną porcję materiału szkoleniowego. W końcu podczas mistrzostw świata analizował wybrane drużyny i uczył swoich piłkarzy grać w podobny sposób. Rozgrywać jak Meksyk, Niemcy, czy Chile, albo jak przechodzić z 4-2-3-1 na 3-3-3-1…

KRYSTIAN GRADOWSKI

Najnowsze

Inne sporty

Ratajski w drugiej rundzie MŚ. Łatwe zwycięstwo i rzucony Big Fish

redakcja
0
Ratajski w drugiej rundzie MŚ. Łatwe zwycięstwo i rzucony Big Fish
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama