Grzebień da ekonomiczny awans, ale tradycja legnie w gruzach

redakcja

Autor:redakcja

13 marca 2012, 14:21 • 5 min czytania

Grudniowa prezentacja projektu nowego stadionu Atletico została zorganizowana z wielkim rozmachem. Stojący na czerwonym dywanie goście mogli podziwiać wystawę klubowych trofeów i zajadać się ostrygami, które popijali szampanem. Trudno się dziwić, działacze „Rojiblancos” uparcie twierdzą, że przenosiny z Vicente Calderon na La Peineta są największą inwestycją w przyszłość. – To jeden z najważniejszych dni w klubie – mówił prezydent Enrique Cerezo. Szkoda, że zupełnie inne zdanie ma znaczna część madryckich kibiców.
Nowy stadion, nie będzie tworzony od podstaw. Atletico przebuduje powoli umierającą arenę olimpijską, która powstała w 1994 roku. Co i rusz planowane są na niej wielkie imprezy, ale od samego początku jest niemalże niewykorzystywana. Trzeba przyznać, że nie wygląda zbyt okazale. Pomijając walory estetyczne, może pomieścić ledwie 20 tysięcy kibiców. Z pomocą dwójki architektów, Emilio Cruza i Antonio Ortiza, brzydkie kaczątko przerodzi się w kosmicznego łabędzia. Ilość miejsc wzrośnie do 73 tysięcy, a obecny poziom murawy zostanie obniżony o 10 metrów. Do tego parking mieszczący 3000 samochodów, robiące oszałamiające wrażenie oświetlenie i niezwykły dach. La Peinta, czyli „grzebień”. To właśnie od niego zaczerpnięta jest nazwa stadionu.

Grzebień da ekonomiczny awans, ale tradycja legnie w gruzach
Reklama

Image and video hosting by TinyPic

Pierwszym etapem rozbiórki olimpijskiego był demontaż skomplikowanego systemu oświetlenia. Później przyszedł czas na trybuny, wywiercenie kolejnych otworów w miejscu murawy i częściowe wyburzenie ścian zewnętrznych. Jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem. Na budowie znajduje się zegar, który zatrzyma się po zakończeniu prac. Problem w tym, że może pomieścić 9999 dni, czyli aż 27 lat. W Madrycie nie planują sprawdzania, czy zegar rzeczywiście jest w stanie tyle wytrzymać. Budowa ma zakończyć się w 2014 roku, a Atletico liczy na przeprowadzkę w sezonie 2015/2016. Warto jednak przyznać, że dotychczasowe wcielenie projektu w życie szło jak po grudzie.

Reklama

W rzeczywistości jego pierwsza wersja powstała już w 2004 roku, gdy Madryt bił się o organizację tegorocznych igrzysk. Jak wiemy rywalizację wygrał Londyn, a kilka dni przed ogłoszeniem werdyktu, Baskowie z ETA wysadzili w pobliżu stadionu samochód – pułapkę. Kastylijczycy nie poddali się i walczyli o IO 2016. Po raz kolejny musieli obejść się smakiem. Ostatecznie MKOl wybrał kandydaturę Rio de Janeiro. W międzyczasie, w 2008 roku projekt przejęło Atletico, które na samym początku planowało przenosiny w 2012 roku. Pomysł okazał się nie do zrealizowania. Od tego czasu plany budowy prawie się nie zmieniły. W zasadzie jedyną kwestią sporną była biegnąca wokół murawy bieżnia. Klub nie chciał się na nią zgodzić i dopiął swego. Dzięki temu stadion będzie posiadał o siedem tysięcy miejsc więcej niż planowano na początku.

Jeśli chodzi o bieżnie, to bez problemu będzie można ją zainstalować. W końcu Madryt będzie walczył o organizację Igrzysk Olimpijskich w 2020 roku. La Peineta ma być główną areną lekkoatletyczną.

„Grzebień” będzie większy od Estadio Vicente Calderon o blisko 20 tysięcy miejsc. W sumie trzy poziomy trybun, a przez dwa z nich ciągnąć się będą luksusowe loże VIP. Prócz wpływów z biletów i karnetów, dojdą niemałe pieniądze z powierzchni komercyjnej. Będzie dużo większa niż poprzednia, wszystko zajmuje łącznie 85 tysięcy metrów kwadratowych. Obliczono, że do budżetu będzie wpływać około 20 milionów euro w skali roku.

Pieniądze niczego sobie, ale na pewno nieporażające. Ale nie o to Kastylijczykom chodziło. Przenosząc się znad Manzanares do San Blas klubowi zależy przede wszystkim na zwiększeniu wydajności i unowocześnieniu swojego obiektu. Działacze mają po dziurki w nosie nazywania ich stadionu (nie tylko pod względem frekwencji) mianem trzeciej areny w Hiszpanii. Co z tego, że posiada pięć gwiazdek, skoro nikt nie próbuje porównywać go do Camp Nou i Santiago Bernabeu. Brak miejsc parkingowych, odpowiedniej infrastruktury… Po przeprowadzce ma się to zmienić.

Nie były to jednak jedyne powody przenosin. Użytkowanie obecnego stadionu jest problematyczne nie tylko dla Atletico, ale całego miasta. Z jednej strony czego chcieć więcej – boisko znajduje się w samym środku miasta. W dniu spotkań atut zmienia się w znaczną wadę. Cała dzielnica jest zablokowana. Poza tym, Estadio Vicente Calderon uniemożliwia zmianę biegu rzeki Monzanares, nad którą się znajduję. W zniknięciu stadionu palce macza też browar Mahou – sponsor klubu, którego siedziba znajduje się w jego najbliższym otoczeniu.

Z racji kapitalnego położenia pieniądze za ziemię będą olbrzymie. Trudno w to uwierzyć, ale według „AS’a”, Atletico otrzyma za nią nawet 350 milionów euro. Budowa nowego stadionu to koszt 240-270 milionów dolarów. Jeśli liczby są prawdziwe, to interes wydaje się być kapitalny. Tradycja? Działaczy mało obchodzi to, że na miejscu historycznego stadionu, który pamięta mundial z 1982 roku, powstaną nowe osiedla, biurowce oraz park rzeczny.

– Zawsze gdy Atletico zmieniało swoje miejsce, przybywało członków klubu i tytułów. Mamy nadzieję, że tak będzie i tym razem – tłumaczy dyrektor generalny, Gil Marin. – Madryt będzie miał jeden z najlepszych i najnowocześniejszych stadionów na świecie. Będzie się tu odbywało dosłownie wszystko – stwierdził prezydent Cerezo. Najnowocześniejszy i zarazem najbardziej niewygodny… Wszystko za sprawa – w odróżnieniu od Estadio Vicente Calderon – fatalnego położenia. Nowy stadion oddalony jest o 20 kilometrów, co w skali niezwykle zatłoczonego miasta jest dystansem niemałym.

Kibice żartują, że przydomek „wytwórcy materacy” powinien zostać zmieniony na „samolotowi sprzątacze”, ponieważ arena znajduje się o rzut beretem od lotniska. Inni na pytanie gdzie dokładniej jest położony, odpowiadają: „gdzieś na pustkowiu”. Lokalizacja to jedno – drugą sprawą jest odcięcie od historii. Większość fanów Atletico nieprzychylnie patrzy na przeprowadzkę i argumentuje to tożsamością z Vicente Calderon. Tym bardziej, że obecna arena wcale nie jest stadionowym potworkiem.

Nie dość darzą ją sympatią gospodarze, to jeszcze wzbudza prawdziwy respekt wśród fanów innych drużyn. Estadio Vicente Calderon ma swój, całkowicie odmienny klimat. Problemem jest tylko to, że od zawsze wymieniany jest za plecami wielkiej dwójki. Ludziom z klubu zależy, by stać w jednym szeregu z Realem i Barceloną. Kibiców niekoniecznie to interesuje.

Hasło projektu przenosin na nowy stadion brzmi „Nasze miejsce w świecie”. Wygląda na to, że w niedalekiej przyszłości tym miejscem dla czerwono-białych fanów będzie „grzebień”. Kibicom na samą myśl o opuszczeniu Vicente Calderon kręci się łezka w oku, ale zapewne po jakimś czasie zmienią zdanie i przekonają się do nowej areny. Stanie się tak szybciej, niż myślą. Przykre, ale musimy pogodzić się, że ekonomia w całości pożera tradycję.

MATEUSZ MICHAفEK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama