Mariusz Rumak: – Nikogo nie naśladuję. Mam swoją filozofię futbolu…

redakcja

Autor:redakcja

09 marca 2012, 10:15 • 32 min czytania

Bohater jednej z najbardziej zaskakujących trenerskich nominacji ostatnich lat w polskiej piłce. Zastąpił na stanowisku szkoleniowca Lecha, słynnego Jose Mari Bakero choć sam był wcześniej nieznany szerszej publiczności i tak na dobrą sprawę niewiele było o nim wiadomo. Postanowiliśmy więc go odwiedzić podczas pierwszych dni pracy w nowej roli i po dłuższej rozmowie możemy stwierdzić, że znalazł się w niej zupełnie nieprzypadkowo. Jest pewny siebie, wie czego chce i nie boi się mówić o swoich marzeniach. Poznajcie Mariusza Rumaka i jego plan na odbudowę drużyny z Poznania…
Przełożenie meczu z Górnikiem, to dla pana dobra czy zła wiadomość? Z jednej strony pewnie chciałby pan mieć już debiut za sobą, a z drugiej, było więcej czasu na przygotowanie zespołu? Pewnie pan czekał niecierpliwie na ten mecz, miał zaplanowane, że wygracie 3:0, a tu…
– Po pierwsze, nigdy nie zakładam, że wygram 3:0, czy nie zakładam jaki będzie wynik. Robię wszystko, żeby wygrać, natomiast nigdy nie zakładam jaki będzie wynik. A czy to zakłóciło przygotowania? Trzeba być gotowym na to, co się dzieje. W momencie kiedy ta tragedia się wydarzyła, w mojej głowie już pojawiał się plan odnośnie decyzji, które mogą zostać podjęte przez prezydenta i zaczynałem przewidywać, co się może wydarzyć. Tak naprawdę, w niedzielę rano mieliśmy już plan ułożony w dwóch wersjach: gdy mecz z Górnikiem się nie odbędzie i gdy się odbędzie. Także byliśmy przygotowani na realizację obu planów i czekaliśmy na decyzję, do momentu ogłoszenia żałoby narodowej, przygotowując się tak, jakby ten mecz miał być rozegrany.

Mariusz Rumak: – Nikogo nie naśladuję. Mam swoją filozofię futbolu…
Reklama

– Czy to pokrzyżowało plany? Nie sądzę, bo należy być elastycznym. Kiedy jest się przygotowanym na różne warianty, można sobie wszystko zaplanować i optymalne poprowadzić. Z kolei, spotykamy się z sytuacją, że 7 meczów zagramy w marcu i będziemy grali co trzy dni, także to jest pewna niedogodność, ale w samym aspekcie przygotowań do pierwszego meczu, nie było problemu.

Mecz z Górnikiem mieliście grać u siebie, a teraz jedziecie do Krakowa na mecz z trudniejszym rywalem, Wisłą. Jej trenerem w międzyczasie został Michał Probierz, który nie jest panu obojętny i chyba to takie trochę zrządzenie losu, że zadebiutuje pan w meczu przeciwko jego drużynie?
– Ł»aden trener nie jest mi obojętny. Do każdego podchodzę z dużym szacunkiem i każdy jest bardziej doświadczonym trenerem w ekstraklasie ode mnie. I czy to będzie trener Probierz, czy jakiś inny, to będę się przygotowywał do tego meczu tak samo, czyli najlepiej jak potrafię. Oczywiście znam się z trenerem Probierzem, ale czy to mi coś ułatwia? Nie sądzę, bo każdy szkoleniowiec stara się odrabiać swoje lekcje przed meczem, przed egzaminem i myślę, że on będzie przygotowany w stu procentach, tak samo jak ja.

Reklama

Mówiło się, że to właśnie Michał Probierz ma zastąpić Jose Mari Bakero i w zasadzie, opinia publiczna była tego niemal pewna. Jak pan na to odbierał?
– Nie miało to dla mnie żadnego znaczenia, bo dopóki pewne rzeczy są tylko plotką, to nie przywiązuję do nich wagi.

A to nie było tak, że pan poszedł do zarządu i powiedział, że po co zatrudniać Probierza jak ja go znam, wiem jak on pracuje i mogę to robić jeszcze lepiej?
– Mam taką zasadę, że nie chodzę sam do zarządu. Spotykamy się tylko wtedy, kiedy zarząd ma potrzebę się ze mną spotkać i ja wtedy jestem do dyspozycji. Ale nigdy nie pójdę i nie powiem, że jestem lepszy czy gorszy, bo to są osoby odpowiedzialne za te decyzje i nigdy w ten sposób nie będę postępował. Tak naprawdę, to trener jest tak dobry jak jego ostatni mecz, więc nie można określić, czy jeden jest lepszy, czy drugi. To nie tak.

Został pan zaproszony na takie spotkanie i co pan na nim powiedział, że powierzono panu prowadzenie Lecha? Musiał pan pewnie przedstawić jakąś wizję tej pracy?
– To nie jest tak, że wszystko zależało od jednego spotkania. Jestem człowiekiem Lecha od dwunastu lat i osoby, które podejmowały tę decyzję, obserwowały mój rozwój. Nie musiałem w ciągu jednego spotkania ich do siebie przekonywać. Nawet nie zamierzałem tego robić. Oczywiście poproszono mnie o opinię, ale przez większość czasu rozmawialiśmy o meczu z Ruchem, m.in. o tym dlaczego ten mecz został tak rozegrany, dlaczego skończył się takim wynikiem i jaka jest moja ocena tego spotkania. I ja swoją ocenę przekazałem. Myślę, że decyzja poprzedzona była głębszą analizą, podjęto ją zanim wszedłem na spotkanie, a nie dopiero po nim. W Lechu pracują profesjonaliści i nie podejmują takich decyzji na podstawie dziesięciominutowej rozmowy.

I co pan przekazał? Jaka była pana ocena tej sytuacji?
– Moja ocena była taka, że aby wygrać kolejny mecz, to ta grupa bardzo dobrych piłkarzy jacy są w klubie, musi zbudować zespół. Muszą pracować jako jedna drużyna, a nie grać tylko na siebie. Tutaj widziałem największe pole do poprawy gry, czyli zbudowanie zespołu, a nie grupy indywidualności.

Dlaczego według pana, oni wcześniej nie tworzyli zespołu, tylko każdy sobie?
– To też nie było tak, że każdy grał dla siebie, Nie było przecież takich sytuacji, że nie chcieli
do siebie grać.

Ale może nie chcieli za siebie skakać w ogień?
– Nie było ducha zespołu. Tak jak w każdym sporcie: jeśli zbuduje się silny charakter i ducha drużyny, wszyscy będą realizowali ten sam cel i zrozumieją, że wspólny sukces zapewni osiąganięcie swoich celów indywidualnych. Wtedy drużyna zacznie właściwie funkcjonować.

– Tak to już jest w sporcie, że trener obejmuje zespół i nagle może zrobić wynik z tymi samymi zawodnikami, których miał jego poprzednik. To nie tak, że to był gorszy trener. Ważne jest dotarcie i zidentyfikowanie momentu, w którym ten zespół musi coś poprawić. Nie zawsze jest tak, że trzeba poprawić przygotowanie fizyczne czy taktyczne. Czasami polega to na rozmowach, na zbudowaniu zespołu, na wzmocnieniu motywacji, ale nie tej krótkoterminowej, a długotrwałej. Trener musi być liderem. Wskazuje kierunki, wyznacza pracę do wykonania, po to, żeby odnieść wyznaczony cel. Jeśli zawodnicy uwierzą trenerowi, że cel jest w ich zasięgu i zaakceptują sposób pracy, to wtedy stają się drużyna. Nie ma innej drogi.

Czemu nie wierzyli trenerowi Bakero? Bo to co z nimi robił, nie przynosiło takich rezultatów jak należy?
– Przynosiło takie rezultaty ja widzieliśmy, czyli dobrze grającego Lecha w pierwszej fazie rozgrywek, później drużynę mającą problemy ze strzelaniem bramek, a potem zespół, który widzieliśmy po okresie przygotowawczym. Ale to jest tak, że każdy trener ma swoje środki przekazu, dotarcia do zawodników i to nie jest tak, że nagle przyszedł Rumak i zrobił coś zupełnie inaczej. Jedno, to jest pięknie opowiadać o piłce, ale tak naprawdę, liczą się mecze, wyniki i gra. Czasami można mecz przegrać, ale jeżeli jest tendencja do podnoszenia jakości zespołu, to znaczy, że w pewnym okresie wyniki przyjdą.

Bakero do nich nie docierał? Piłkarze do końca nie rozumieli, co on ma im do przekazania? Choćby ze względu na barierę językową?
– Trener Bakero jest przedstawicielem hiszpańskiej myśli szkoleniowej. Być może ta hiszpańska filozofia, u polskich zawodników, czy takich, którzy są w Polsce grają od dłuższego czasu, nie będzie przynosiła wyników. Ale to tylko duże uproszczenie, bo może być tak, że następny trener z Hiszpanii, który podjąłby pracę w Polsce, odniesie sukces. Nie wiemy czy jak trener Bakero poprowadziłby inny zespół, to wynik nie byłby inny. Nie jesteśmy w stanie tego jasno określić. Na piłkę nożną nie można patrzeć przez pryzmat tylko białe – czarne. Nie możemy powiedzieć, że ten trener jest dobry, a ten jest zły. Na to składają się zawodnicy, których ma, organizacja klubu, to są pewne zbiegi okoliczności i dodatkowo szczęście na boisku. Mógł to być problem na poziomie komunikacji i reakcji zawodników w określonych momentach. On nie rozumiał mentalności polskich zawodników, choć oczywiście był długo w Polsce.

Języka się jednak nie nauczył… Widział pan to od środka, więc pan wie, że to pewnie było jakimś problemem. Wydaje mi się, że nawet rozmowa trenera z zawodnikami o takich sprawach codziennych jest ważna. Tak jak rozmowa indywidualna z piłkarzem, czasem trzeba wziąć go gdzieś na bok, coś wytłumaczyć, porozmawiać. Trener powinien być takim trochę ojcem, wujkiem czasem dziadkiem.
– Trener Bakero przeprowadzał wiele rozmów indywidualnych z zawodnikami, ale zawsze przy pomocy tłumacza. To nigdy nie była rozmowa w cztery oczy, a w sześć oczu. Nie jestem w stanie jednoznacznie dzisiaj określić, że to był podstawowy problem. Chociaż komunikacja była z pewnością utrudniona.

Co oprócz komunikacji zamierza pan poprawić? Coś z takich czysto piłkarskich rzeczy? Przygotowanie było zawalone? Widzieliśmy, że w niektórych fragmentach ostatnich meczów, piłkarze Lecha stali na boisku zamiast po nim biegać.
– Trzeba pamiętać, że przygotowanie zawodników, to z jednej strony jest ich ciało, a z drugiej, to ich psychika. Przygotowanie organizmu jesteśmy w stanie mierzyć na bieżąco. Miałem takie wrażenie, że zespół nie porusza się do końca tak jak byśmy chcieli, ale to było jedynie wrażenie, ale musieliśmy to sprawdzić. Wyniki okazały się dość dobre, ich organizmy są dobrze przygotowane do rundy, więc musiał to być problem głowy, bo to ona kieruje nogami, a nie odwrotnie. Jeśli zawodnik wolno reaguje, nie jest skoncentrowany, nie ma pozytywnej agresji w graniu, to wydaje się, że on wolniejszy, że pokonuje mniej kilometrów. Jednak po zmierzeniu tego wiemy, że organizmy są przygotowane. Zwiększyliśmy obciążenia i gracze to wytrzymali, a jeżeli byliby nieprzygotowani do sezonu, to by ich nie wytrzymali na pewno.

To co, nie chciało im się grać?
– To nie jest kwestia tego, że im się nie chciało. Problem leży w psychice podświadomej. Nie polega to na tym, że dzisiaj sobie kalkuluję i w związku z tym nie pobiegnę na maksa, tylko że moja głowa nie do końca jest w meczu.

Tylko, że właśnie tam powinna być głowa piłkarza. Powinien być zmobilizowany na mecz, powinien być w najlepszej formie w całym tygodniu, bo przecież to jest kulminacyjny moment mikrocyklu. Dlaczego oni w tym najważniejszym momencie siadali, kiedy powinni być najbardziej nabuzowani i pełni chęci do gry?
– Przygotowanie fizyczne w cyklu między meczami jest tak samo ważne jak to psychiczne. To nie tak, że gdy zawodnik widzi kibiców na trybunach, to już sam z siebie jest przygotowany do walki. Tak samo trzeba trenować formę fizyczną, taktykę czy technikę, jak siłę psychiczną. Szczyt jej formy ma właśnie nastąpić w momencie meczu. Piłkarz nie tylko ma się zaangażować, ale musi być pewny siebie i swoich umiejętności. Samo pobudzenie to nie wszystko. Nie może być za mocno pobudzony, żeby stres go nie zdołował, a jednocześnie nie może być za słabo, żeby wejść w mecz od pierwszej minuty. To wszystko się buduję w trakcie mikrocyklu, przygotowując odpowiednie ćwiczenia, przeprowadzając odpowiednie rozmowy, odpowiednie odprawy, czasem trzeba mocniej mentalnie uderzyć w zespół, czasami trzeba wyluzować i się pośmiać. I to jest sztuka trenerów.

Zimowe przygotowania były zawalone?
– Nie były zawalone, jednak zawodnicy nie byli optymalnie przygotowani do tych pierwszych spotkań. Gdybyśmy zanalizowali mecz z Bełchatowem, to dojdziemy do wniosku, że nie graliśmy nie wiadomo jakiej piłki, ale czy ktoś mi jest w stanie powiedzieć, że Lech był gorszy? Oczywiście wynikowo tak, bo przegrał mecz. Być może koncepcja gry ustawiona przez trenera Kieresia była bardziej trafiona, bo dała mu wynik. Ale pewnie przy odrobinie szczęścia, gdybyśmy strzelili bramkę, to ten mecz potoczyłby się inaczej. Jedno to przygotowanie do meczu, a drugie to rozegranie go. Moim zdaniem, pewne rzeczy obnażył dopiero mecz z Ruchem. Pokazał, że to bardzo dobrze przygotowana drużyna – bo Ruch jest świetnie przygotowany do sezonu i oglądając ich we wcześniejszych spotkaniach, byłem pod dużym wrażeniem pracy trenera Fornalika. Wiedziałem, że to będzie bardzo trudne spotkanie. Ruch był drużyną stanowiącą jedność grającą przeciwko indywidualnościom Lecha Poznań. I stąd wzięła się różnica trzech bramek.

Tylko od Lecha oczekuje się, żeby on dominował rywali w polskiej lidze. Nawet jakby szczęśliwie udało się wygrać te 1:0 z Bełchatowem, to chyba i tak nie do końca o to chodzi? Pana Lech ma być takim ciułaczem punktów, czy jednak drużyną, która ma swój styl i narzuca go przeciwnikom? Wydaje mi się, że wszyscy oczekują takiego Lecha, jakiego pamiętamy sprzed roku czy dwóch, który nie kalkuluje w meczach z ligowymi średniakami, tylko ich dominuje. Pan chce budować taki zespół, czy na teraz najważniejsze są punkty?
– Każdego dnia od momentu otrzymania tego stanowiska, pracuję tak, jakbym miał tu pracować przez kolejne dziesięć lat. Nie patrzę tylko na kolejny mecz. Jeśli patrzyłbym krótkowzrocznie, to nie jestem trenerem dla Lecha Poznań. Trener w Lechu musi tak pracować, żeby zrealizować cele klubu, a jest on jasny – co najmniej gra w europejskich pucharach. I to mają nam zapewnić wyniki. Dzisiaj jednak mamy mało czasu, bo gdybym prowadził drużynę w okresie przygotowawczym, to wypracowałbym kilka koncepcji grania i mógłbym je sprawdzić w grach kontrolnych i wcielić później w życie. Teraz nie ma takiej możliwości, mamy mecze co trzy dni. Ten proces się rozpoczął i zmierza do jednego, że Lech będzie dominował i będzie tym Lechem, który pamiętamy z europejskich pucharów, który wygrywał z Manchesterem, który zdobywał punkty z Juventusem, który wcześniej grał w Europie w latach 80′ i 90′. Czyli ten Lech z charakterem, który ma ogromny szacunek dla rywali, ale potrafi ich zdominować i nie pozwoli sobie, żeby ktoś narzucał mu swój styl. To jest Lech, który powstanie krok po kroku. Największy dyskomfort trenera to przejęcie drużyny w trakcie rozgrywek, gdy nie może wprowadzić swoich idei a musi wygrać następny mecz. W piłce profesjonalnej najważniejszy jest wynik. Możemy pięknie opowiadać o naszej grze, że wspaniale gramy, że statystki są cudowne itd. Liczy się czy wygrasz mecz. Zwycięstwo jest najważniejsze, ale zwycięstwa cykliczne przychodzą dopiero gdy pojawia się styl i silny charakter zespołu, powodujący, że przeciwnicy będą się podporządkowywali naszej taktyce.

Rozumiem, że to tak docelowo, za jakiś czas?
– Praca z zespołem jest procesem, to nie jest coś, w co można zrobić z dnia na dzień.

A jakie są pierwsze rzeczy, które pan postanowił zmienić na teraz i będziemy mogli to dostrzec już w meczu w Krakowie? Jakieś dziury, które postanowił pan załatać, bo bez tego to dalej ani rusz?
– Przede wszystkim zespół. Kibice zobaczą grupę ludzi, która RAZEM wychodzi na boisko, RAZEM gra o wynik i RAZEM walczy o każdą piłkę, o każdy centymetr. To jest najważniejsze.

To się wiąże z jakimiś większymi zmianami personalnymi w pierwszym składzie, w porównaniu do tego, jaki obserwowaliśmy ostatnio?
– Mam taki komfort, że mam dwudziestoosobową kadrę i każdy z tych zawodników zasługuje na to, żeby wyjść w pierwszym składzie. Każdy jest na tyle przygotowany, żeby wejść i podnieść jakość gry. Nie będzie to na płaszczyźnie nie wiadomo jakiej ilości zmian, tylko będzie to wybór tych zawodników, którzy w tym jednym dniu będą mieli według mnie optymalną formę, bo za trzy dni będzie kolejny mecz. Cała kadra to jest zespół, a nie jedenastka wychodząca na boisko.

– Dla mnie nie ma czegoś takiego jak pierwszy skład. Nie ma takiego pojęcia. Dla mnie jest pojęcie zespołu. Dzisiaj pierwszy skład, to są tacy zawodnicy, a za chwilę mogą być zupełnie inni. Cel zrealizuje zarówno ten, który zagra wszystkie spotkania, jak i ten, który zagra pięć minut, bo on także jest potrzebny drużynie. Tak będę pracował, z wszystkimi zawodnikami. Ktoś za chwilę powie, że to system rotacji – nie, rotacja to jest coś zupełnie innego. Zawodnicy mają zrozumieć jedno: każdy jest potrzebny, a to że dzisiaj gra akurat ten człowiek a nie inny, pozwala mi zrealizować mój cel. Jeżeli skończy się sezon, to każdy z nas powinien powiedzieć: – Jestem zdobywcą Pucharu Polski. Mam medal za ligę. Ja też to osiągnąłem. W taki sposób musi funkcjonować ten zespół. Razem ze sztabem, bo zespół to nie są tylko piłkarze i każdy ma swój odcinek do wykonania. Jeżeli jeden gracz ma odcinek do wykonania w meczu z Wisłą, a kolejny będzie miał w meczu z Górnikiem, a inny z Koroną, to tak naprawdę, wszyscy osiągną ten sam cel.

Jakim sposobem chce ich pan tak scalić i zjednoczyć. Tylko poprzez rozmowę, czy może ma pan jakieś niekonwencjonalne metody, typu wspólny skok w przepaść czy coś?
– Nie mówimy tu u wychowaniu spartańskim, nie będziemy nikogo rzucać w przepaść (śmiech).

To nie wiem, może wycieczka do kina czy muzeum? Mnóstwo jest sposobów, na pewno ma pan jakieś metody, żeby ich połączyć?
– Pewnie, że mam. Jeżeli bym nie miał, nie mógłbym być trenerem.

Może pan je zdradzić?
– Oczywiście, że mogę. To nie jest wcale wielka tajemnica. I to nie są jakieś wyszukane metody. Zawodnik jest tylko wtedy zmotywowany, kiedy ciężko pracuje i jest świadom swojej pracy. Jeżeli ktoś w tygodniu pracuje na to, żeby wygrać mecz i od pierwszego do ostatniego dnia mówimy, że przygotowujemy się do meczu z Wisłą, będziemy grali w określony sposób i on jest świadomy jak będziemy grali i dlaczego chcemy wygrać, to jemu będzie bardzo zależało na tym, żeby ten tydzień pracy, dzień po dniu, pokazać właśnie w meczu. Jeżeli zaczniemy mówić o Wiśle dwa dni przed meczem, to przez te trzy dni on nie będzie się na tym koncentrował, nie będzie przygotowywał swojej psychiki. Jeżeli nie będzie świadomy swojej pracy, nie będzie wiedział po co pracuje, nie będzie do końca mu na tym zależało, żeby zrealizować cel. Porównałbym to do takiej sytuacji. Jeżeli ktoś daje mi do przepisania jakąś kartkę tylko dlatego, że jestem na jakimś stanowisku i ja nie wiem po co ja to robię, to automatycznie przepisuję, oddaję i to się dla mnie absolutnie nie liczy. Ale jeżeli wiem, że to przepisuję, bo jest to część wielkiego projektu, w którym ja też biorę udział i jestem jego częścią, to jestem zmotywowany do tego, żeby tę kartkę przepisać najlepiej jak potrafię.

Czyli chce pan ich przekonać, że każdy jest ważną częścią dużej maszyny i musi odpowiednio pracować, żeby ona ruszyła i zaczęła działać?
– Dokładnie mnie pan teraz zrozumiał. A jedynym sposobem dojścia do realizacji celu jest praca. Nie filmy motywacyjne, nie wyjścia do teatru, nie paintball. Oczywiście, to można zrobić, bo to jest budowanie relacji między nimi, ale nie ma lepszej motywacji do odniesienia sukcesu, niż praca. Nie ma lepszej motywacji na świecie. Przynajmniej ja takiej nie znam.

Każdy jest jednak inny i może znaleźć się zaraz grupa zawodników, która powie, że ten trener to nas zajedzie i nie ma co z nim współpracować.
– Dla zawodników, którzy nie lubią ciężkiej pracy, nie będzie miejsca w tym zespole. I to im już powiedziałem.

Dużo jest takich?
– Nie zauważyłem ani jednego, od kiedy zostałem pierwszym trenerem.

Właśnie też chciałem o to zapytać, co pan widział wcześniej. Czy jakby pana spostrzeżenia, wnioski z okresu, kiedy był pan asystentem Bakero mają wpływ na teraźniejszość, wyciąga pan konsekwencje ze zdarzeń z tamtego czasu, czy oddzielił pan to grubą kreską i puścił w niepamięć? A może teraz zamierza się pan odegrać na zawodnikach, którzy wtedy zaszli panu za skórę?
– To nie jest tak, że wszystko jest od nowa, bo mamy też zdobycz punktową z tamtego okresu. Natomiast ja nigdy, jako drugi trener się z niczym takim nie spotkałem. To są bardzo dobrzy zawodnicy, którzy profesjonalnie podchodzą do obowiązków. Nie spotkałem się z sytuacją, w której ktoś powiedział, że jest za ciężko, że źle mu się pracuje. Nikt do mnie, jako do drugiego trenera nie odniósł się w sposób nieprofesjonalny. Nie było takich sytuacji, w związku z czym nie mam takich problemów, żebym na jakiegoś zawodnika mógł spojrzeć, że on wtedy był nieprofesjonalny i teraz nagle sytuacja się zmieniła i on jest już profesjonalny. Oni byli profesjonalistami i są nimi dzisiaj, więc mnie ten problem nie dotyczy.

Proszę mi powiedzieć, jak pan zareagował na wieść, że zostanie pan pierwszym trenerem? W jakich to było okolicznościach?
– Okoliczności były takie, że zostałem poproszony przez zarząd i zaczęliśmy rozmawiać o meczu z Ruchem i została mi przekazana taka informacja. Jak zareagowałem? No ucieszyłem się, a co miałem zrobić. Po to pracuję… całe swoje zawodowe życie, szesnaście lat, podporządkowałem jednemu celowi i to mówiłem od wielu lat. Niektórzy mieli mi to za złe, bo kiedy zdobywałem z młodzieżą medal Mistrzostw Polski i stwierdziłem, że kiedyś będę trenerem w ekstraklasie, to ludzie mówili, że mi się w głowie poprzewracało. Były takie głosy. Ale ja zawsze mówiłem jasno do czego dążę. Szesnaście lat się uczyłem po to, żeby ten dzień nastał i w końcu ten dzień nadszedł. Teraz jestem święcie przekonany, że te szesnaście lat pracy, przygotowywania się do tego momentu, było optymalnym czasem, żeby się do tego odpowiednio przygotować.

Tak pan sobie wyobrażał ten moment?
– Nigdy sobie tego momentu nie wyobrażałem.

Ale do niego pan dążył…
– Tak, ale nie jestem człowiekiem, który ma wizje. Nie siadam w fotelu wieczorem i nie marzę, że zadzwonią do mnie prezes klubu lub menedżer i zaproponują pracę. Nie. Ja tylko – nawet będąc drugim trenerem – myślałem co bym zrobił innego, jakie decyzje bym podjął. Będąc drugim trenerem, zawsze byłem lojalny. Ale też pozwalałem sobie na to, żeby pójść do trenera Bakero i powiedzieć, że według mnie, powinno to być zrobione tak albo inaczej. Ale jeśli trener powiedział, że nie, to zawsze ta ostateczna jego wizja, była również moją wizją. Bo to była wizja sztabu kierowanego przez trenera Bakero. W momencie kiedy ja się stałem pierwszym trenerem, to chciałbym, żeby wizja mojego sztabu była taka jaką ja mam. I takich ludzi sobie dobrałem do pracy.

Będzie pan ten sztab jeszcze jakoś poszerzał?
– Do czerwca na pewno nie. Natomiast jestem zwolennikiem pracy zespołowej i nie wykluczam, że może ktoś dołączyć, jeśli będzie taka potrzeba.

Mówił pan o szesnastu latach przygotowania do zawodu. Jak wyglądał u pana ten proces kształcenia? To były tylko polskie szkoły? Tak brzydko powiem, otrzymujemy teraz do ekstraklasy trenera wyszkolonego w Polsce i możemy na pana przykładzie oceniać jak u nas się szkoli trenerów, bo pan chyba uważa się za „produkt” polskiej szkoły trenerów?
– Nigdy nie zgodzę się na to, że ktoś określał mnie jakimkolwiek produktem, bo jestem człowiekiem…

Dlatego zaznaczyłem, że brzydko się wyrażę, ale chodzi mi bardziej w znaczeniu przenośnym, o „produkt” – pisany w cudzysłowie.
– Zawsze broniłem polskiej szkoły trenerów i jeżeli ktoś mi mówił, że nie ma polskiej szkoły trenerów, to się wdawałem w polemikę.

No to ja mówię, że nie ma i słucham pana argumentów.
– To chciałbym się też zapytać, czy jest polska szkoła dziennikarstwa?

Nie ma.
– Nie ma, tak?

Wie pan, są w Polsce szkoły dziennikarskie, ale „polska szkoła dziennikarstwa” raczej nie istnieje, bo musiałaby się za tym kryć jakaś szersza, filozofia nauczania tego zawodu, jakiś styl, a tego nie ma.
– Czyli proszę mi odpowiedzieć: pan jest przedstawicielem jakiej szkoły?

Jestem samoukiem, sporo czerpię od bardziej doświadczonych kolegów.
– No to ja nie mogę tego o sobie powiedzieć, że jestem samoukiem. Bo ja się kształciłem w polskich szkołach. Skończyłem Akademię Wychowania Fizycznego, która dała mi potężne podstawy z każdej dziedziny. Pedagogiki, psychologii, fizjologii, socjologii i wielu innych. Teraz mogę szerzej spojrzeć na zespół, to nie jest tylko szkoła trenerów. Później skończyłem szkołę trenerów Polskiego Związku Piłki Nożnej, która była kolejnym krokiem. Odbywając różnego rodzaju kursy i kursokonferencję w Polsce też wybierałem dla mnie najważniejsze rzeczy. Czyli po części też jestem samoukiem, bo z każdej z tych szkół, starałem się wybrać najważniejsze dla mnie rzeczy, które moim zdaniem sprawią, że będę dobrym trenerem. Ale wiedziałem, że chcąc być najlepszym trenerem w Polsce, muszę się rozwijać na zewnątrz, bo jeżeli zrealizuję swoje cele życiowe, to za chwilę będę też musiał rywalizować na arenie międzynarodowej. Czyli nie mogę się zamykać tylko na to, żeby być w Polsce. I w tym momencie, zaczynałem podróżować po Europie i tam zaczynałem odbywać staże, kursy i różne tego typu historie. Spotykać się z trenerami z innych krajów po to, żeby się rozwinąć i skonfrontować wiedzę, którą mam z polskiej szkoły trenerów z tą, która jest na zachodzie.

I jak się miała ta wiedza wyniesiona z Polski do tej, którą tam stosowano? Często pojawiają się głosy, że ta polska szkoła jest zacofana i ma się nijak do tego, co się robi w najlepszych ligach zagranicą.
– Jeśli ktoś tak mówi, że tam jest coś innego niż tutaj, to po pierwsze, nie bywał w tych miejscach. Ja wiem jak trenuje Arsene Wenger czy Mourinho. Nie byłem u nich, ale do tego można dotrzeć. Dzisiaj na bazie książek, internetu i wielu różnych mediów, można dotrzeć do treningów najlepszych zespołów na świecie i jeśli ktoś to przeanalizuje, to się okaże, że w Polsce trenują bardzo podobnie. Będąc w wielu klubach na zachodzie, niczego się nie wstydziłem, a często miałem różne zastrzeżenia do organizacji, że nie jest tak płynna, że pewne zasady teorii treningu mogłyby być lepsze. Natomiast zawsze jednego zazdrościłem: warunków w jakich oni pracowali. W Polsce, niestety trener ma bardzo trudne warunki pracy. Na poziomie ekstraklasy jest lepiej, ale jeśli będziemy schodzili coraz niżej, to jest bardzo trudno. U dzieci jest jeszcze trudniej.

– I teraz ten zawodnik, który jest szkolony w Polsce, trafia do ekstraklasy i mówimy, że on nie potrafi tego, on się nie potrafi zachować itd. I wina idzie na polską szkołę trenerów, ale czy ta szkoła jest winna temu, że nie ma boisk? Ł»e nie ma systemu rywalizacji dla dzieci, w którym najlepsi będą się spotykali z najlepszymi. Bo to jest bardzo trudny moment. Jeżeli chcielibyśmy aby akademia piłkarska Lecha rywalizowała z rówieśnikami z Legii czy Wisły, to proszę mi powiedzieć, jak długo trwa podróż do Krakowa. Jak to zorganizujemy? Dziecko musi wyjechać dzień wcześniej, zagrać mecz i wrócić. A co ze szkołą? Nie każdy zostanie piłkarzem i my musimy im zapewnić też naukę, bo za chwilę muszą wejść w społeczeństwo i zostać prawnikiem, lekarzem czy dziennikarzem. Po prostu człowiekiem, więc kluby mają nie tylko wyszkolić sportowca, ale też ukształtować człowieka. W Niemczech można to zrobić, bo są autostrady i kluby Bundesligi rywalizują między sobą na poziomie nastolatków, a w Polsce niestety nie.

Według pana głównym problemem jest infrastruktura?
– To jest szeroko rozumiany problem społeczny. Uproszczeniem jest twierdzenie, że nie mamy szkoły trenerów, że trenerzy nie potrafią szkolić.

Może brakuje systemu szkolenia młodzieży dostosowanego do naszych realiów?
– Uważam, że właśnie często jest od tych realiów oderwany. Często są to warunki finansowania organizacji, którym nie możemy podołać. Nie tyle na poziomie ekstraklasy, ale niżej. Te wszystkie kluby, które są niżej, pracują na to, żeby te które są u góry, miały zawodników. Jeśli w tych mniejszych miejscowościach nie ma dobrych warunków, no to później ten zawodnik jest nie do końca dobrze wyszkolony i widzimy to później na bazie meczów międzynarodowych. A druga sprawa, to są kluby profesjonalne, których budżety są o wiele mniejsze od tych, z którymi chcielibyśmy, żeby rywalizowały. To tak jakby się samochodem niższej klasy, ścigać z autem z dużo wyższej klasy. Mamy bardzo dobrego kierowcę Formuły 1, Roberta Kubicę, ale jakbyśmy go wrzucili do samochodu, który nie jest w stanie dogonić innych to nikt by dziś nie mówił o Kubicy. Wówczas narzekalibyśmy, że nie mamy kierowców. A prawda jest taka, że my nie mamy samochodów, żeby dogonić Manchester United. To jest liga mistrzów, ale za chwilę będziemy mówili o FC Basel, o Sparcie Praga i się okazuje, że my też jeszcze niestety jesteśmy od nich daleko.

Problemem też jest chyba fakt, że trenerzy szkolący młodzież zarabiają małe pieniądze i nie mogą się temu poświęcić do reszty, bo muszą gdzieś indziej pracować i ta młodzież schodzi na dalszy plan? Czy nie mamy utalentowanej młodzieży?
– Mamy. Uważam, że mamy tak samo utalentowaną młodzież jak jest w Niemczech, Szwajcarii, Czechach czy innych miejscach, gdzie te zespoły się liczą.

Jaki wiek jest kluczowy w szkoleniu młodego zawodnika? Który okres jest najważniejszy?
– Kluczowy moment jest już na początku, kiedy uzna on, że chciałby być piłkarzem. Jeden ma sześć lat, drugi siedem, trzeci osiem. I aż do samego końca. Każdy moment jest ważny. Złoty wiek w nauczaniu jest między 10 i 12 rokiem życia. Wtedy trzeba pewnych rzeczy nauczyć, ale później wchodzimy w wiek 12-15, gdzie trzeba trochę inaczej trenować, ale każdy moment jest ważny, ponieważ jedno nakłada się na drugie i później dopiero wchodzi przygotowanie fizyczne. Jeżeli będziemy budowali dom bez fundamentów, to ten dom będzie się bujał i nie będziemy mieli dobrego domu, więc każdy okres jest ważny. Jak ma sześć lat, jak ma siedem, jak ma dwanaście, piętnaście, osiemnaście i dwadzieścia jeden. Każdy jest ważny i nie ma czegoś takiego, że jakiś moment jest ważniejszy od innego. Tak jak mówię, to jest jak budowa domu. Musi być solidny fundament, muszą być ściany, musi być dobry dach i musi być to wszystko ocieplone, żeby można było tam zamieszkać.

A propos szkolenia młodzieży, pan trenował bohaterów tego nagrania z internatu. Takie zachowanie nie ma żadnego wpływu na to, co oni prezentowali na treningach? Pan nic nie zauważył? Aż ciężko uwierzyć, że oni robią coś takiego, a rano normalnie funkcjonują i po nich nie widać, że jeszcze wczoraj zachowywali się jak zwierzęta?
– To na pewno ma wpływ. Natomiast nie na tyle, że to potem widać.

Nie było widać, że z tymi chłopakami jest coś nie tak? Chyba trzeba to tak nazwać, bo to przecież nie było normalne?
– Tak, to nie było normalne zachowanie i na takie rzeczy trzeba szybko reagować. Natomiast pamiętajmy też, że cały proces wychowywania młodych ludzi, nie polega na tym, że my wprowadzimy zakazy i oni będą ich przestrzegać. Trzeba z nimi rozmawiać i wyprzedzać to, co oni mogą wymyśleć.

Dlaczego według pana do czegoś takiego doszło? Z nudy? Mają za dużo pieniędzy i za dużo wolnego czasu?
– Nie ma prostej odpowiedzi na to pytanie. Nie jestem w stanie panu odpowiedzieć, bo już ich nie trenowałem w tym momencie i nie wiem jak ten zespół funkcjonował. Natomiast jest to problem złożony i znów wracamy do tego, co mówiłem na początku. Jeżeli ktoś ciężko pracuje, ma jasno określony cel, to sobie nie pozwoli na takie rzeczy. Moim zawodnikiem od najmłodszych lat był Marcin Kamiński i on od małego chciał być piłkarzem i wszystko robił, żeby zostać piłkarzem i z nim nie było problemów.

Tylko on w czasie wolnym idzie odwiedzić mamę, która strajkuje w szpitalu, a nie ściąga majtki przed kamerą. To jest zupełnie inny człowiek.
– To nie jest inny człowiek, ale szybciej zrozumiał co trzeba zrobić, żeby być profesjonalnym piłkarzem. W szatni jest ponad dwadzieścia osób, każdy jest inny i my – jako trenerzy – musimy do każdego młodego umysłu dotrzeć i mu uzmysłowić, jak musi się poświęcić, żeby zostać piłkarzem. W stosunku do każdego trzeba być jednak uczciwym i powiedzieć, że nawet jeśli to wszystko wykona, to i tak nie ma żadnej gwarancji, że mu się uda. Trzeba być uczciwym. Nie może być tak, że chłopak w wieku czternastu lat będzie myślał, że trener mu powiedział, że jak to i to zrobi, to na pewno będzie piłkarzem, bo ma talent. Nie, jest jeszcze wiele różnych rzeczy, które po drodze mogą się wydarzyć. Trzeba z nimi rozmawiać w uczciwy sposób. Nakreślić im drogę do realizacji określonego celu. Powiedzieć, jakie będą trudności, z którymi mogą się spotkać i co muszą zrobić i jak pracować, żeby to zrealizować. Czyli znowu: praca i cel są najważniejsze.

Te chłopaki z internatu nie widzieli swojego celu?
– W tym momencie nie widzieli.

Dobra, zostawmy to. Skąd pan czerpie wzorce? Jest jakaś liga, jakiś trener lub klub, który się panu szczególnie podoba i na nim się pan wzoruje, podpatruje go i chce robić podobnie? Czy raczej ma pan swoją wizję i na nikogo się pan nie patrzy?
– Tak jak pan powiedział: mam swoją wizję i ją realizuję. Natomiast jedynym sposobem rozwoju tej wizji jest podglądanie tych, którzy robią to najlepiej i są dziś na topie. I przewidywanie jak piłka będzie ewoluowała przez następne lata. Nie możemy dążyć do tego, żeby grać tak jak dzisiaj ten zespół, który jest najlepszy. Tylko tak, jak on będzie grał za rok, za dwa, za trzy. Czyli chodzi o wyprzedzanie tendencji i to jest bardzo ważne. A z każdej ligi można coś wziąć dla siebie. Jeżeli mówimy o przygotowaniu fizycznym, to na pewno Anglia. Jeśli mówimy o przygotowaniu taktycznym, to Włochy. Jeśli mówimy o technice, to pewnie kraje południowe, czyli będziemy zaglądać do Hiszpanii. Jeśli mówimy o psychice, to szukamy kraju bliżej nas, czyli Niemcy czy Czechy, bo przecież nie możemy czerpać od Hiszpanów czy Greków, którzy mają inny tok myślenia. Staram się wyciągnąć to co najlepsze od każdego trenera, z każdej ligi, od każdego klubu. Od każdej filozofii treningu. Oczywiście to, co można zaadaptować do polskich warunków, tutejszego sposobu pracy i zawodników, którzy tu są. Nie można powiedzieć przecież, że trenujemy jak Milan, bo nie mamy takich możliwości, takich zawodników, takiego materiału.

Czasami jednak trenerzy są tak zapatrzeni w jakąś strategię innego trenera lub klubu, że starają się to na ślepo stosować u siebie. Rozumiem, że pan nie ma takiej piłkarskiej filozofii, w którą wierzyłby pan w ciemno?
– Kształtuję swoją filozofię poprzez to, że staram się zdobywać jak najwięcej informacji z całego świata, o których uważam, że warto je przyjąć do siebie. Czyli mogę czytać biografię trenerów i to nie tylko piłkarskich, bo w pewnym momencie życia, dla mnie był bardzo inspirujący trener Vince Lombardi, który zajmował się futbolem, ale amerykańskim. Jednak to był tylko krótki okres i nie można powiedzieć, że trener Rumak czerpie z trenera Lombardiego. Nie, to nie tak. Po prostu sprawdziłem, że on wszedł i stworzył zespół, który wygrywał, który był niepokonany i silny. Zacząłem studiować w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie „co zrobił?”, ale za chwilę był następny moment i następny trener. Za chwilę był trener Sacchi, który nie grał na najwyższym poziomie w piłkę, a stworzył wielki Milan. Dlaczego ten Milan był wielki? Szukam sobie takich odpowiedzi, ale nie dlatego, żeby trenować tak jak on. Patrzę jakie miał zasady, ale uznaję, że akurat nie wszystkie są dla mnie, ale być może jedną czy dwie z nich mogę zastosować i w tym momencie buduje się coś, co się nazywa filozofią treningu u określonego trenera. Dzisiaj nie mam takich wzorców. Nie powiem, że chcę być jak ten albo tamten, czy, że mój zespół ma grać jak ten czy inny zespół. Tylko powiem, że ja mam już zbudowaną swoją filozofię i teraz tylko ją rozwijam. Ona już jest, a teraz ją wzbogacam, będąc otwartym także na inne sporty.

Co jeszcze pana tak mocno zainspirowało? Jakaś historia, która najmocniej panu utkwiła w pamięci? Coś co pana urzekło?
– Nie ma takiej rzeczy.

Nie ma?
– Nie ma jednej takiej rzeczy, o której mógłbym teraz powiedzieć.

Wiemy już, że czyta pan biografie trenerów, a oprócz tego, coś jeszcze?
– Chociażby teraz czytam „Niezłomnego” Laury Hillenbrand i to też jest fajna historia. Jestem na początku, myślę co będzie dalej, choć przyznaję, że teraz nie bardzo mam na to czas i chwilowo odłożyłem ją na bok, ale też jest to fajna historia i to oderwana od futbolu. Za chwilę pewnie wrócę i po raz któryś przeczytam o pierwszym roku Mourinho w Chelsea. W wolnej chwili w autobusie pewnie znowu obejrzę jak Bill Shankly pracował w Liverpoolu. Każdy z tych ludzi wnosił coś od siebie. Odrobinę. Ale za chwilę pojadę ze swoim siedmioletnim synem na jego trening i tam trener zrobi jakieś ćwiczenie, usiądę i powiem ok, to jest dobre i od tego trenera też coś wezmę. Będę jechał samochodem, zobaczę mecz B-klasowego zespołu, zatrzymam się i tam też coś podpatrzę.

Czyli pana głównym przewodnikiem jest otwarta głowa, skoro chce pan się uczyć nawet od trenerów z B-klasy?
– Tak, każdy trener, który pracuje w zawodzie ma swoje przemyślenia. Ma swoje motywy, którymi się kieruje w organizacji zajęć i rozmowach z zawodnikami i od każdego można coś wynieść. Ale nie tylko trener, a w ogóle każdy człowiek. W tym klubie jest wielu wspaniałych pracowników i każdy ma swoje przemyślenia. Nie muszę nagle każdego zaczepiać i wypytywać na korytarzu ludzi, co myślą o meczu, ale np. pani piorąca sprzęt jest w klubie dłużej ode mnie. I obserwuje zawodników i ciągle ich widzi, patrzy na wszystko z boku, ale też tak kocha ten klub, że może powiedzieć coś inspirującego. „Trenerze, ale to i to.” I to jest takie ziarenko, które kiełkuje. Być może za tydzień ta myśl gdzieś wróci. Czasami prowadzę jakieś zajęcia z młodszymi trenerami i ktoś przychodzi i zadaje mi trudne pytanie i znowu to kiełkuje, znów zaczyna rosnąć. Później to wprowadzasz i wcielasz w życie, a te najważniejsze zasady, którymi się kieruję, są moje, są spisane. I one się nie zmieniają, ale do nich może dojść coś nowego, można je wzbogacać, lekko modyfikować. Ale to jest filozofia trenera Rumaka.

Jakie są te główne zasady pana filozofii?
– Zespół jest najważniejszy. Nie ma gwiazdy, która jest ponad zespołem. Nie ma. Nie ma gwiazdy trenera, nie ma gwiazdy zawodnika i nikt, absolutnie nikt, nie jest ważniejszy niż zespół. Druga zasada jest taka, że tylko ciężka praca zaprowadzi cię do sukcesu. Zasad mojej filozofii jest wiele, ale te dwie są najważniejsze. Zespół i praca. I oczywiście marzenia, bo marzenia są od tego, żeby je realizować. Marzeniem zawodnika jest wygrać ligę, grać w Lidze Mistrzów lub Europejskiej. Dzisiaj nagle przestało się w Polsce mówić o Lidze Mistrzów. Dlaczego już się o tym nie mówi? Kiedyś były oczekiwania, mówiło się, żeby powtórzyć sukces Janasa czy Smudy, a dzisiaj już tak nieśmiało, że może się uda. Ale ja nie widzę stanowczości, żeby ktoś powiedział, że dzisiaj, w tym dniu, my awansujemy. Nikt tak nie mówi.

Nie ma pan wrażenia, że ludzie w Polsce się boją swoich marzeń? Boją się o nich mówić, a co dopiero je spełniać? Tak samo w piłce, wypowiedzi piłkarzy i trenerów są bardzo asekuracyjne, bez wiary w powodzenie. Pan podchodzi do tego inaczej?
– Gdybym był asekurantem, nie wziąłbym tej pracy w obecnym momencie. Gramy przeciwko zespołowi mistrza Polski. Przeciwko klubowi, który ma ogromne doświadczenie i wielką historię i mam zadebiutować, grając trzy mecze pod rząd, w tym dwa na wyjeździe. Jeżeli miałbym się czegokolwiek obawiać, to nie wziąłbym tej pracy i zacząłbym się asekurować, że być może później, że może coś tam. Nie, nie…

– Zawsze byłem i jestem człowiekiem, który mówi to, co myśli. Mówię o swoich przekonaniach, staram się je artykułować. Nigdy nie powiem, że wygram mecz, bo tego nie jestem pewien. Ale jeśli mówię, że będzie ciężka praca, to jestem pewien tego, że będzie ciężka praca. Jeżeli mówię, że jak ktoś nie będzie ciężko pracował, to nie będzie dla niego miejsca w zespole, to jestem pewien tego, bo mam na to wpływ. Tak naprawdę, to trener nie do końca ma wpływ na wynik. Trener może zrobić wszystko, żeby ten wynik był po jego myśli, ale nigdy w stu procentach, żaden trener nie ma 100% wpływu na wynik. Wpływ na wynik mają tylko pewne zdarzenia, które się dzieją, ale trzeba być na nie optymalnie przygotowanym. Mieć dopracowane wszystkie detale, szczególiki i niuanse muszą być tak poprowadzone, żeby zespół był optymalnie przygotowany. Wtedy nabierasz pewności siebie, bo kiedy trener traci pewność siebie? Wtedy, kiedy nie jest pewien pracy, którą wykonał. Nie będę miał nigdy obawy przed tym, żeby powiedzieć jakie są moje marzenia. I jeśli ktoś się zapyta, czy marzeniem trenera Rumaka jest gra jego zespołu w Lidze Mistrzów, to powiem, że tak. A nie, że zobaczymy czy się uda. Ale do tego są cele pośrednie: trzeba zostać mistrzem Polski, żeby zagrać w Lidze Mistrzów. Ł»eby zostać mistrzem, trzeba wygrać trzydzieści kolejny spotkań.

No to jakie pan ma jeszcze marzenia? Nie tylko sportowe.
– O osobistych marzeniach nie będę mówił, bo to nie jest na to czas. Natomiast marzenia sportowe mam. Moim największym marzeniem jest pracować w miejscu zamieszkania, tam gdzie mieszka moja rodzina. Jestem poznaniakiem od wielu lat, od szesnastu lat mieszkam w Poznaniu. Tutaj mieszkają moje dzieci, tutaj mieszka moja cała rodzina i chciałbym pracować tutaj, właśnie w Lechu. Ale jedynym warunkiem pracy w Lechu do końca jest zwyciężanie, realizowanie wizji i tworzenie czegoś wielkiego. Bo Lech to jest wielki klub i tutaj nie ma czegoś takiego, że może się uda, a może się nie uda. To jest mój cel życiowy, ale żeby go realizować, muszę wypełniać cele pośrednie. Muszę zbudować zespół, który będzie wygrywał.

A jak nie wypali? Ma pan jakiś plan B?
– Plan B pojawi się dopiero w momencie, kiedy plan A nie wypali. Wychodzę z założenia, że jak coś planuję, to ma wypalić. Jak ktoś się mnie pyta, jaki jest mój największy sukces trenerski, to ja panu powiem: nikt mnie jeszcze nie zwolnił. To jest mój największy sukces. Przez dwanaście lat pracy, ani razu. Zawsze jak dochodziłem do momentu, w którym czułem, że muszę zrobić następny krok i widziałem, że w tym zespole już go nie zrobię, to sam odchodziłem. I dawano mi taką szansę, choćby w Jagiellonii, gdzie mimo tego, że byłem związany kontraktem, to prezesi byli tam na tyle profesjonalni, że pozwolili mi odejść z tego klubu, a wcale nie musieli. Jeżeli byłbym trenerem, który gdzieś z nimi wojował i nie wkładał serca w tę pracę, to pewnie te rozmowy wyglądałyby inaczej i trudniej.

Rozmawiał TOMASZ KWAŚNIAK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama