Czy Peter Dubovský miałby szanse pojechać na mistrzostwa? – nad takimi rzeczami przed dwoma laty zastanawiali się słowaccy kibice i dziennikarze. Głowili się nad niemożliwym w praktyce rozwiązaniem i zadawali setki pytań. Czy 38 lat to już nie za dużo? – Może przy odpowiednim trybie życia jeszcze dałby radę – rozmyślał ojciec zawodnika. W tym roku Słowak skończyłby czterdzieści lat. Skończyłby, bo od 2000 roku nie żyje. I zdaje się, że tylko na Słowacji ktoś jeszcze o nim pamięta.
Polska ma dwóch znanych Rafałów Wolskich i Maciejów Iwańskich. Ciężko powiedzieć, by Słowacy odpowiedzieli nam Dubovskými, skoro swoją dwójkę mieli znacznie wcześniej. Słowacki biskup miał 57 lat gdy urodził się jego piłkarski imiennik, a i tak zdołał go przeżyć. Zmarł dopiero w 2008 roku, podczas gdy zdecydowanie bardziej znany piłkarz od ośmiu lat pozostawał tylko wspomnieniem. Wspomnieniem, które nieustannie żyje w słowackim futbolu. Jego imieniem opatrzone są nagrody, turnieje, czy stadiony. Na razie tylko te wirtualne, w grach menedżerskich, ale i tak prędzej czy później jego nazwisko zawiśnie na czole któregoś z betonowych kolosów. Zresztą już nawet nowa maskotka Slovana Bratysława jest z nim ściśle powiązana. – Dlaczego Bobo? Bobo to pseudonim jednego z najbardziej znanych i największych talentów naszego kraju. Peter to ikona naszego klubu i wszyscy kibice będą z tego wyboru zadowoleni – przekonywali na łamach klubowej strony pomysłodawcy, którym wtórowali działacze. Inaczej być nie może, skoro rzecz tyczy się piłkarskiego pomnika.
Najlepszego piłkarza minionego roku Słowacy wybierali dopiero pod koniec lutego. Trzeci raz w karierze tytuł ten zgarnął Martin Ł krtel, którego nazwisko widnieje w jednym zestawieniu z Dubovský’m – najlepszym piłkarzem 1993 roku, pierwszym w historii Słowacji. Oprócz tego wyróżnienia, przyznawana jest również „Cena Petra Dubovského”. Cena, czyli nagroda. Dla najlepszego piłkarza U-21. Tym razem wygrał Róbert Mak z FC Nürnberg, przerywając tym samym dwuletnią dominację Miroslava Stocha. Inna sprawa, że piłkarz Fenerbahçe automatycznie przestał liczyć się w tej konkurencji, bo w ubiegłym roku skończył 22 lata. Słowacy wciąż intensywnie szukają nowej gwiazdy. Takiej pełną gębą. Najlepiej jeszcze, gdyby miała na nazwisko Dubovský.
Niemożliwe, by taka otoczka wytworzyła się wokół kogoś z przypadku. Musiał umieć grać w piłkę i fakty pokazują, że rzeczywiście potrafił. Spędził nawet dwa lata w Realu Madryt, a tym, który na dobre zakończył jego karierę w stolicy Hiszpanii był nikt inny jak 17-letni Raúl González. Wstyd? Na pewno nie w tym przypadku. Taki urok klubu – w pierwszym sezonie aklimatyzacja nie szła mu najlepiej, bo na boisku pojawił się ponad dwadzieścia razy, a tylko raz potrafił strzelić gola. W drugim sezonie zaprezentował lepszą skuteczność tylko dlatego, że coraz rzadziej wychodził na boisko. Też strzelił jedną bramkę, ale jego gra nie była częstym widokiem. Murawę powąchał ledwie pięciokrotnie. Wszystko dlatego, że w 1994 roku nowym trenerem Realu został Jorge Valdano, a ten nie bał się wyciągnąć z rezerw młodego Raúla, który w swoim pierwszym sezonie strzelił dziesięć goli, kolejne dwadzieścia (w dziesięciu meczach) dokładając w trzeciej drużynie. Wybór stawał się więc prosty, a dla ambitnego Dubovský’ego ławka i trybuny nie stanowiły większego wyzwania. I choć zdążył załapać się jeszcze na mistrzostwo i symboliczne zdjęcie, to kilka miesięcy później przeszedł do Realu Oviedo. Wtedy nie wiedział, że przeprowadza się po raz ostatni.
Dubovský dorastał grając dla Slovana Bratysława. Część brała go za zwykłego chłopaczka z kędzierzawą czupryną, ale to były tylko pozory. Niektórzy już wtedy widzieli w nim przyszłą gwiazdę słowackiej piłki. Przynajmniej tak twierdzą: – Kiedy zobaczyłem go jako juniora, mogłem cały czas patrzyć na jego grę. Wiedziałem, że to wielki skarb. Później był zdecydowanie naszym najlepszym graczem, a jego atutem był na przykład strzał z obu nóg – przekonuje DuŁ¡an Galis, który współpracował z Dubovský’m w stolicy Słowacji. Z początkiem jego kariery nie wiąże się żadna szokująca historia. Po prostu lubił grać w piłkę. – Wielu chłopców lubi futbol, Peter nie był w tej kwestii inny. Zaczął treningi w Slovanie, gdzie zwrócił na siebie uwagę trenerów, więc zaczęliśmy utwierdzać się w przekonaniu, że nasz syn może zostać piłkarzem – opowiadał jego ojciec.
„Dubák” taki był. Spokojny, cichy i ułożony. Nie w głowie były mu szaleństwa, balangi, czy nawet udzielanie wywiadów. Pierwszy raz dziennikarzowi „Marki” udało się z nim porozmawiać dopiero kilka miesięcy po transferze do Realu. Wówczas musiał przekonywać, że nie jest gburem, a po prostu woli skupić się na grze aniżeli rozmawiać z mediami. – Od początku było wiadomo, że Real Madryt to jest inny świat. Peter od razu cieszył się zainteresowaniem tamtejszych mediów, które za wszelką cenę starały się być tymi pierwszymi, które go sfotografują lub przeprowadzą wywiad. On przez pierwsze miesiące właściwie ich unikał i nienawidził, gdy podchodzili do niego z kamerami. Dziennikarze byli przyzwyczajeni do gwiazd i nie rozumieli, że chłopak miał 21 lat, przyjechał z Bratysławy i nie chciał się popisywać. Był po prostu zwykłym chłopakiem ze Słowacji… – wspomina jeden ze słowackich dziennikarzy w swojej korespondencji z Madrytu, dodając: – Po każdej konferencji prasowej tłumaczyłem Hiszpanom, że Peter wcale nie jest zarozumiały, tylko skromny. Oni za to ciągle mnie namawiali, bym załatwił im rozmowę…
W końcu przemówił. W listopadzie.
Był najdroższym transferem Realu podczas okienka transferowego w 1993 roku. Ówczesny prezes Ramon Mendoza wyłożył za niego ponad 400 milionów peset, zachwalając wyszkolenie techniczne, wiek i osiągnięte już sukcesy. Nic dziwnego, skoro przychodził jako dwukrotny król strzelców, w jednym z sezonów strzelając 27 goli. Działaczom „Królewskich” wpadł w oko także w inny sposób – bezpośredni. Po jego strzale legendarny Paco Buyo musiał wyjmować piłkę z siatki, a Slovan był bliski sprawienia nie lada niespodzianki. Chętnych na Dubovský’ego przybywało z każdym miesiącem, a ten ostatecznie wylądował w Madrycie, choć wcale tak być nie musiało. Jego usługami poważne zainteresowanie przejawiał Ajax Amsterdam, a jednym z orędowników takiego rozwiązania byłâ€¦ Jari Litmanen – ewentualny konkurent do gry.
Jozef VengloŁ¡ w latach 1988-1993 pełnił rolę selekcjonera reprezentacji Czechosłowacji, a po jej rozpadzie objął kadrę Słowaków. W swojej karierze trenerskiej liznął poważnej piłki i nie ma wątpliwości: Dubovský był wybitny. Określa go mianem „Słowaka, który grał jak Brazylijczyk”. W Realu mu nie wyszło, ale nie przez brak umiejętności. – Przestało mu iść i zaczęły się blokady psychiczne. Ufał coraz mniejszej liczbie osób, choć w głębi duszy był szczęśliwy z gry w Realu – twierdzi słowacki dziennikarz. I jeżeli mu wierzyć, to usługami Dubovský’ego zainteresowany był Radomir AntiÄ, wówczas trener Atletico. – Były jakieś telefony, ale nie wyszło. Nie wiem do końca dlaczego – ucina. Ale przyznaje, że szczęśliwszy był w Oviedo, gdzie robił za gwiazdę. Nie był już jednym z elementów kosmicznej układanki, a cieszył się ogromnym poważaniem i szacunkiem. Największym. Nawet mimo świadomości, że trzy trofea zdobyte z Realem to raczej wszystko, co osiągnie w Hiszpanii.
– Chciałbym, by – gdy już skończę z piłką – ludzie powiedzieli o mnie: „o, to był wielki piłkarz” – wyznał w jednym z nielicznych wywiadów. Dziś takich głosów nie brakuje, ale cegiełkę do jego legendy w dużej mierze przyłożył feralny 22 czerwca 2000 roku. W autobiografii Wojciecha Kowalczyka możemy wyczytać, iż „skoczył tak nieszczęśliwie do wody, że chyba złamał kręgosłup”. Nie do końca tak było – ani nie skoczył, ani nie złamał kręgosłupa. Wprost przeciwnie – przekonał się, że życiowy parkiet bywa śliski. Dosłownie. Podczas wakacji w Tajlandii poślizgnął się na kamieniu, zaliczając wodospad. Z drugiej strony, początkowo faktycznie mówiono o skoku do wody. – Nie, nie, wersja jest tylko jedna. Byliśmy na spacerze i to był wypadek. Peter poślizgnął się na kamieniu – prostuje jego partnerka. Beznadziejności dopełnia fakt, że początkowo mieli inne plany: – Mieliśmy iść na plażę, ale nie było słońca, to poszliśmy na te nieszczęsne wodospady – opowiada. Oprócz jego dziewczyny, na miejscu był też brat piłkarza, Ivan, którego wspomnienia mogą wywoływać ciarki na plecach: – On kochał naturę, a my byliśmy zmęczeni bo szliśmy trudnym szlakiem. Mój brat na chwilę odszedł, mówiąc że zaraz wróci. Nagle, gdzieś w oddali, usłyszałem wołanie jakiegoś turysty, że ktoś zleciał. Początkowo ignorowałem to, ale spojrzałem na skały, a na nich których leżał mój brat. Od razu pobiegłem do niego i zapytałem czy coś go boli. Stwierdził, że nogi. A ostatnimi słowami, jakie od niego usłyszałem, było „bracie, zabierz mnie do domu…”
Jedno z ostatnich zdjęć w życiu „Duba”
Dzień później dyrektor szpitala w Ko Samui powiadomił o zgonie, który nastąpił z powodu obrażeń mózgu i utraty dużej ilości krwi. – Pomoc medyczna przyjechała trochę późno, ale tam naprawdę ciężko jest się dostać – mówi ze zdrowym rozsądkiem niedoszła żona Dubovský’ego. Niedoszła, bo właśnie w Tajlandii miała otrzymać pierścionek zaręczynowy. – Znaliśmy się już dwanaście lat i to prawda, że miał mi się wtedy oświadczyć. Miał pierścionek, który później dostałam i mam go do dziś – wyznaje.
Teraz co roku rozgrywane są turnieje dziecięce jego imienia. Organizatorzy liczą, że znajdą godnego następcę. – Dubovský na to zasługuje, to był świetny piłkarz i bardzo skromny człowiek. Czułem obowiązek zrobienia czegoś, co upamiętni jego przedwczesne odejście. Chcę, by każda edycja była lepsza od poprzedniej – twierdzi organizator. Impreza trwa kilka dni i przypomina turnieje im. Marka Wielgusa, z tym że na Słowacji nie grają tylko dzieci przed jedenastym rokiem życia.
Czy znaleźli się już godni następcy? Wśród młodych Słowaków można wyłowić coraz więcej zdolnej młodzieży. Ojciec legendarnego piłkarza zwraca uwagę na VladimÃra Weissa, dziś piłkarza Espanyolu. I choć sam nie wiedział, czy jego syn mógłby pojechać do RPA, to jego młodsi koledzy postarali się o to, by godnie zastąpić swojego protoplastę. Dzień po dziesiątej rocznicy śmierci piłkarskiego bohatera Słowacji, jego rodacy pokonali Włochów 3:2 i zapewnili sobie wyjście z grupy…
KRYSTIAN GRADOWSKI
