Legenda w drodze na ratunek. Czy to ma szansę powodzenia?

redakcja

Autor:redakcja

06 marca 2012, 10:50 • 5 min czytania

Trudno nie odnieść wrażenia, że w Anglii ostatnio powstała moda na tymczasowych trenerów. Najpierw obowiązki na tej zasadzie objął Stuart Pearce, teraz Andre-Villasa Boasa w Chelsea do końca sezonu zastąpi Roberto Di Matteo, jego asystent. Obydwaj znajdują się w podobnej sytuacji. Mają wykonać określoną pracę, dając swym zwierzchnikom czas na wybranie najodpowiedniejszego kandydata. Przed Di Matteo stoi jeszcze jedno zadanie. Uratowanie sezonu dla Chelsea, czyli zajęcie minimum czwartego miejsca w lidze. Czy fani „The Blues” mają jakiekolwiek podstawy, by móc uwierzyć w te zapewnienia?
Droga Włocha do miejsca, w którym znalazł się dzisiaj była długa i pokrętna. Gdy zakończył karierę w lutym 2002 roku wydawało się, że nie wróci już do piłki nożnej. Problemy zaczęły się w momencie, gdy złamał nogę w trzech miejscach. Przez 18 miesięcy nie zdołał przezwyciężyć problemów. Poddał się. Odszedł z Chelsea jako legenda, której pod koniec lat 90. pomógł zdobyć kilka trofeów, kończąc tym samym kilkunastoletni okres bez zwycięstw w ważniejszych rozgrywkach. Inna sprawa, że do Londynu trafił nieco przez przypadek. Jego karierę w Lazio zakończyła kłótnia ze Zdenkiem Zemanem, ówczesnym trenerem. Dzięki temu miał szansę zaistnieć na Stamford Bridge.

Reklama

Do piłki nożnej zdecydował się powrócić po sześciu latach. – Po zakończeniu kariery musiałem skupić się na innych rzeczach, takich jak praca w telewizji. Uzyskałem również stopień magistra w dziedzinie zarządzania przedsiębiorstwem w Europejskiej Szkole Ekonomicznej – tłumaczy Di Matteo. To był jego sposób na poradzenie sobie z depresją, jaka go dotknęła. „Nigdy wcześnie nie spotkałem się z czymś takim, musiałem sobie jakoś poradzić”.

Miłość do piłki, chęć poczucia adrenaliny jednak zwyciężyła. W 2008 roku trafił do MK Dons, klubu z League One. Zespół beniaminka doprowadził aż do baraży. Mimo, iż jego zespół nie awansował do Championship, sam w kolejnym sezonie regularnie bywał na tamtych stadionach. Zasiadał już na ławce trenerskiej West Bromwich Albion. Zespół z The Hawthorns awansował do Premier League, gdzie w kolejnym sezonie ulokował się w środku stawki. Sezon 2010/11 zaczął się jeszcze lepiej. Gdy fani zaczęli nawet układać pieśni o grze w Lidze Mistrzów, Di Matteo studził nastroje. Niewiele ponad rok temu został zwolniony po kilku słabszych wynikach. Padł ofiarą krytykowanej przez wielu polityki „hire and fire”, czyli „zatrudnij i zwolnij”. Włodarze WBA postąpili trochę zbyt pochopnie. W wypowiedziach Di Matteo wspominającego ten okres dominuje żal oraz chęć podziękowania za daną mu szansę.

Reklama

„Młody, inteligentny, w pełni poświęcony pracy, utalentowany, ambitny, głodny sukcesów”. Te określenia najczęściej występują w jednym zdaniu z nazwiskiem Di Matteo. Mimo tego, że jest Włochem piłkarsko został ukształtowany przez Szwajcarię. Tam się urodził, wychowywał, stawiał pierwsze piłkarskie kroki. Na szerokie wody wypłynął dopiero w wieku 23 lat gdy trafił do Italii. – Nie jestem typowo włoskim trenerem, ani angielskim. Zawsze staram się wybierać najlepsze cechy z danego stylu – twierdzi sam zainteresowany. – Bardzo ważny dla mojej kariery był Arrigo Sacchi. Zwracał uwagę na każdy szczegół, interesował się piłkarzami również jako ludźmi
.
W lecie został asystentem Andre Villasa-Boasa, gdyż nie miał zbyt wielu ofert pracy z Premier League ani Championship. Prezentuje podobną do Portugalczyka filozofię gry, jednak zgubiła ona AVB. Dlaczego Di Matteo ma szansę osiągnięcia chociażby szczątkowego sukcesu? Fani go uwielbiają, z pewnością odczuje ich wsparcie. Z piłkarzami posiada dobry kontakt, pełnił niejako funkcję pośrednika pomiędzy nimi a Villasem-Boasem.

Poprawne relacje z szatnią to podstawa do osiągnięcia sukcesu na Stamford Bridge. Rola trenera Chelsea to bardzo specyficzne stanowisko. AVB miał przeciwko sobie Franka Lamparda czy Didiera Drogbę. Oni wraz z Johnem Terrym trzęsą szatnią, nierzadko miejąc więcej do powiedzenia aniżeli sam trener. Jakikolwiek konflikt z nimi może być porównywany do próby samobójczej.

Pozytywnie na drużynę może wpłynąć fakt, że ciężar presji zostanie przeniesiony z osoby na trenera na wybór nowej miotły. Ciągłe spekulacje o kłótniach w szatni czy zmianie szkoleniowca nie działały dobrze. Di Matteo będzie mógł popracować w spokoju, piłkarze grać swoje. „To jego życiowa szansa, zasługuje na nią”, twierdzi Fabrizio Ravanelli.

Niewiele brakowało, by Włocha już dawno nie było na Stamford Bridge. – Różne kluby pytały o moją dostępność, jednak odmawiałem za każdym razem. Jestem szczęśliwy tutaj – mówi sam zainteresowany. Według mediów, był bliski poprowadzenia Leeds United. Niejednokrotnie zmuszony był do dementowania plotek. Na pytania jak długo zamierza być tylko asystentem zazwyczaj udzielał wymijających odpowiedzi, bądź je zbywał.

Na niekorzyść Di Matteo działa kilka czynników. Nie jest wystarczająco doświadczony, by prowadzić absolutnie topową drużynę. Można również się zastanawiać, w jakim stopniu jest odpowiedzialny za dotychczasowe wyniki, jak dużo z jego uwag stosował Villas-Boas. Relacje między panami według opisu Włocha są świetnie, a ich „przyjaźń będzie trwać wiecznie”.

Dlaczego to właśnie Di Matteo ma ratować awans do Ligi Mistrzów i czy nie lepiej byłoby zostawić to zadanie chociażby Villasowi-Boasowi? A nuż zespół obudziłby się, a Portugalczyk mógłby przejść drogę Macieja Skorży w Legii Warszawa? Jaki jest sens zwalniania menedżera, nie mając pod ręką wartościowego zastępcy? Co ciekawe, w internetowej ankiecie Guardiana aż 3/4 fanów uważa, że decyzja o zwolnieniu Villasa-Boasa była błędem. To bardzo symptomatyczne. Problemem nie jest osoba trenera, tylko piłkarze. Dokładniej ich umiejętności oraz trudne charaktery. W dodatku wraz z Portugalczykiem odchodzi większość sztabu szkoleniowego, co z pewnością spowoduje dezorganizację klubu w najbliższych dniach.

Z tej decyzji cieszyć się może Torres, który wyczerpał zaufanie u Villasa-Boasa. Di Matteo może mu dać ponownie szansę, jako iż to on najczęściej wspierał Hiszpana na łamach prasy. – Wierzymy w niego – Włoch powtarzał to zdanie jak mantrę. A jako osobisty cel może posłużyć wygranie FA Cup. Jako piłkarz dokonał tego dwukrotnie.

Faktem jest, że przed Włochem stoi trudne zadanie, najtrudniejsze w jego dotychczasowej karierze. Na jego miejscu poległo z kretesem już wielu bardziej renomowanych szkoleniowców. Już ruszyła machina spekulacji, wyrzucająca coraz to kolejne nazwiska jego następców. Na jej czele znajdują się Jose Mourinho oraz Rafa Benitez, gdzieś w tle przewijają się będą osoby Marcelo Bielsy, Martina O’Neilla, Fabio Capello czy chociażby Pepa Guardioli. Nie odmawiałbym jednak szansy Di Matteo na to, by pozostać trenerem Chelsea na dłużej. Włoch udowodnił jednak, iż czasem warto zrobić krok do tyłu, by za chwilę zrobić dwa do przodu. W innym wypadku, być może nigdy nie zasiadłby na Stamford Bridge w roli pierwszego trenera.

فUKASZ GODLEWSKI

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama