Suarez, topola i Pepe – złota mieszanka wybuchowa

redakcja

Autor:redakcja

20 lutego 2012, 16:36 • 8 min czytania

Luis Aragones zmienił hiszpańska kadrę w drużynę, która potrafi wygrać z każdym. Polot, fantazja i podparta niewyobrażalną ilością podań dominacja, sprawiły, że Hiszpanom w końcu udało się dojść na sam szczyt. Zresztą upiekli oni dwie pieczenie na jednym ogniu i w jednym momencie stworzyli dwie wręcz idealne drużyny. W końcu to Barcelona była i jest fundamentem La Furia Roja. Dzieło Aragonesa przejął Vicente del Bosque, któremu również, choć już z większym trudem, udało się przywieźć do kraju złoty medal z wielkiej imprezy. Trzeci w historii. Pierwszy pochodził z 1964 roku i jeszcze do niedawna uważany był za największy skarb narodowy. Drużynę poprowadził do niego Pepe. Z Realu…
Szyszki kontra kamienie

Suarez, topola i Pepe – złota mieszanka wybuchowa
Reklama

To znaczy kiedyś z Realu i Pepe tylko z pozoru, bo szerszemu gronu znany jest jako Jose Villalonga. Kilka lat przed przejściem do reprezentacji, jako pierwszy w historii zdobył z „Królewskimi” Puchar Europy. Później, jak gdyby nigdy nic, odszedł do Atletico. Zmarł dość wcześnie, bo w wieku 54 lat. Sukces jego reprezentacji był tym większy, bo naprawdę nikt się go nie spodziewał. W kadrze zabrakło kilku doświadczonych i uznanych piłkarzy, z Alfredo Di Stefano na czele. Pepe nie potrafił się z nimi dogadać. Tymczasem młodsi zawodnicy, bez większej presji zdobyli złoto i trafili do historii europejskiego futbolu. W drodze do wiktorii, mistrzowie rozprawili się kolejno z Rumunią, Irlandią Północną (wygrała wcześniej z Polakami) i Izraelem. W samej Hiszpanii, która była gospodarzem Pucharu Narodów Europy rozgrywał się tylko turniej finałowy, a więc spotkania najlepszej czwórki. W półfinale na chłopców Pepe czekali Węgrzy. Do rozstrzygnięcia potrzebna była dogrywka, a bramkę na wagę awansu strzelił Amancio.

Reklama

W finale naprzeciw gospodarzom stanęła reprezentacja ZSRR. Przedmeczowe, taktyczne szczegóły, Villalonga przedstawiał swoim zawodnikom na piasku. Oni byli ciężkimi kamieniami, zaś radzieccy piłkarze – leciutkimi szyszkami. A przecież wiatr o wiele łatwiej przesuwa szyszunie. Cztery lata wcześniej Hiszpanie nie zgodzili się na rozegranie meczu ćwierćfinałowego, który miał odbyć się właśnie w ZSRR. Maczał w tym palce generał Franco. Dyktator był obecny podczas wielkiego finału na Santiago Bernabeu. Sprawiło to, że sytuacja była jeszcze bardziej napięta. Na trybunach gościło około 80 tysięcy ludzi. Oczywiście większość z nich trzymała kciuki za gospodarzy. Radość wybuchła już po sześciu minutach. To było takie typowo hiszpańskie… – exageraciones defensivas, czyli szybko strzelony gol, jeszcze szybsza utrata prowadzenia, a później długo, długo nic.

Bramka Jesusa Maríi Peredy jest do tej pory najszybciej strzelonym golem w finale europejskiego czempionatu. Rywale doprowadzili do remisu jeszcze w trakcie fetowania przez Hiszpanów wyjścia na prowadzenie. Ostatecznie skończyło się na 2-1, a kilka minut przed końcem spotkania, najważniejszą bramkę w swojej karierze zdobył Marcelino. Do 2008 roku był to najważniejszy gol w historii hiszpańskiej piłki, a ówcześni medaliście stali się bohaterami całego kraju. W najlepszej jedenastce turnieju znalazło się ich aż sześciu. Wspomniany Marcelino, cztery dni później strzelił decydującą o zwycięstwie Saragossy bramkę w finale Pucharu Miast Targowych. W krótkim odstępie czasu zagwarantował swoim drużynom dwa wielkie trofea.

Galicyjski architekt i konsultant do spraw obuwia

Najlepszym zawodnikiem finału był bez wątpienia Luis Suarez. Grał cofniętego napastnika. Kilka tygodni wcześniej, w głównej mierze dzięki niemu, Inter pokonał madrycki Real w finale Pucharu Europy. – Byliśmy dobrym zespołem. Prawdopodobnie nie najlepszym, jaki miała Hiszpania, ale naszą siłą była gra zespołowa. Byliśmy bardzo zgrani, rozumieliśmy się i wspieraliśmy się wzajemnie. Był jeden piłkarz z dużym doświadczeniem międzynarodowym – ja! Byłem najstarszy i na co dzień występowałem za granicą. Do zdobycia mistrzostwa wystarczyło właśnie to, plus wsparcie, jakie otrzymaliśmy od hiszpańskich kibiców – wspominał turniej Suarez.

Rzeczywiście, laureat Złotej Piłki był jednym z najstarszych piłkarzy w reprezentacji. To on dyrygował i zarazem pomagał młodszym, nieopierzonym kolegom. Nie bez powodu nazywany był „architektem”. Do Mediolanu trafił na polecenie Helenio Herrery, z którym pracował wcześniej w Barcelonie. Argentyńczyk był dla niego mentorem. Suarez momentalnie stał się najdroższym piłkarzem na świecie – kosztował Włochów 250 milionów lirów. Był piłkarzem kompletnym i pierwszym Hiszpanem, który porwał się na włoską Serie A. Z Interem i jeszcze wcześniej z Barceloną zdobył wszystko. Zawsze bardzo miło wspominał triumfy w Klubowych Mistrzostwach Świata. – Mam niezapomniane wspomnienia z tamtych chwil. Z wielkiej bitwy, przeciwko Independiente. To były bardzo trudne imprezy.

Wielu kibiców zastanawiało się czy przenosiny do Włoch będą dla niego dobre, ale teraz już nikt nie ma żadnych wątpliwości, że zmysł go nie zawiódł. Galicyjski geniusz ma ogromną satysfakcję z tego, że osiągnął we Włoszech tak wiele. Niestety los był dla niego łaskawy tylko do czasu zawieszeniu butów na kołku. Na ławce trenerskiej już mu nie szło. Bez większych sukcesów prowadził Inter, Sampdorię, Deportivo, a nawet reprezentację Hiszpanii. Z tą ostatnią doszedł do 1/8 finału MŚ 1990. Po jakimś czasie zrozumiał, że nie jest stworzony do bycia dobrym szkoleniowcem. Osiadł w Mediolanie, gdzie był skautem i osobistym doradcą Massimo Morattiego. Jeśli już mowa o pracy wykonywanej po zakończeniu kariery, to swego czasu bardzo ciekawej podjął się strzelec bramki w półfinale z Węgrami, Amancio, który zatrudnił się w firmie obuwniczej Kelme.

Gdyby Suarez miał w drużynie pozycję pierwszego snajpera, pewnie byłby najskuteczniejszym strzelcem turnieju. A tak, bramki z Węgrami i ZSRR strzelał Jesus Pereda. Napastnik zaliczył piorunujący powrót na Santiago Bernabeu – oprócz trafienia w spotkaniu ze Związkiem Radzieckim zanotował asystę. Zawodnik reprezentował wtedy barwy Barcelony. Kibice „Królewskich” jednak nie zapomnieli, że kiedyś grał w ich koszulce. Po zakończeniu kariery prowadził wszystkie możliwe hiszpańskie reprezentacje młodzieżowe. We wrześniu zeszłego roku zmarł na raka. Publicznie do choroby przyznał się kilka minut po tym, gdy jego Barcelona w finale Ligi Mistrzów, na Wembley pokonała Manchester United. Miał 73 lata.

Bramkarz po prostu… zajebisty

W jedenastce turnieju zabrakło miejsca dla Jose Angela Iribara – dla wszystkich Hiszpanów jednego z najlepszych golkiperów w historii. Dla ludzi z Bilbao – boga. Niestety trafił na okres kapitalnej gry Lwa Jaszyna. „Czarna pantera” w trakcie mistrzostw miała już 34 lata na karku. Hiszpan był jak młody uczeń – w czasie imprezy miał raptem 21 lat i dopiero wchodził na piłkarskie salony. Zresztą Bask był wielkim fanem starszego kolegi, naśladował go grając na czarno.

Iribar zadebiutował w kadrze kilka miesięcy wcześniej. Przed mistrzostwami rozegrał dwa sezony w barwach Athletiku, a po nich jeszcze… szesnaście. Nikt nie może poszczycić się podobną ilością występów w barwach „czerwono-białych”. Golkiper miał możliwość odejścia do lepszych zespołów, zarówno w trakcie jak i na początku kariery. Gdy był juniorem i grał w filialnych klubach Althletiku, interesowały się nim o wiele lepsze firmy. Baskowie nie dali za wygraną i zapłacili za niego milion peset. Iribar był wierny barwom klubowym i przez to jego gablota z trofeami nie jest zbyt imponująca. Dwukrotnie udało się mu zdobyć Copa del Rey (w końcu grał w Bilbao) dojść do finału Pucharu UEFA. Tam jednak dzięki bramce strzelonej na wyjeździe lepszy okazał się Juventus. Ponadto Iribar raz sięgnął po Trofeo Zamora.

„Iribar es cojonudo! Como Iribar no hay ninguno!” , co w wolnym tłumaczeniu brzmi „Iribar jest zajebisty, nie da się znaleźć kogoś lepszego”. To była jedna z ulubionych przyśpiewek baskijskich kibiców. Piłkarz doczekał się nawet ulicy własnego imienia. „El Chopo”, czyli „topola”, po zakończeniu gry w piłkę, bawił się trochę w trenerkę. Prowadził nawet pierwszy zespół swojego ukochanego klubu i jest z nim związany do dzisiaj.

Mówiąc o genialnym bramkarzu, nie można nie wspomnieć o wspierających go graczach linii defensywnej. Wliczając rundę eliminacyjną, we wszystkich ośmiu spotkaniach w pierwszym składzie wychodził Feliciano Rivilla. Prawy obrońca, pochodzący z miasta, które swego czasu najechał niejaki król Alfons VI, występował w madryckim Atletico. Udało się mu tam wygrać nieco więcej niż zabezpieczającemu go z tyłu Iribarowi. Z „Los Colchoneros” zdobył mistrzostwo i trzykrotnie puchar kraju oraz Puchar Zdobywców Pucharów. Za młodu na jego talencie nie poznali się na Santiago Bernabeu. Rivilla uznawany jest za jednego z pierwszych bocznych obrońców, który przez pełne 90 minut włączał się w grę ofensywną swojej drużyny. Podczas turnieju finałowego Hiszpania strzeliła cztery gole i wszystkie akcje bramkowe przeprowadzane były właśnie na prawym skrzydle. Po przygodzie z piłką założył własną firmę.

Wrogowie czy przyjaciele?

Prócz Rivilly w obronie brylowała jeszcze dwójka zawodników. Na co dzień wrogowie – Ferran Olivella i Ignacio Zoco. Pierwszy był wieloletnim kapitanem Barcelony i stworzonej przez Villalongę kadry, drugi – mocnym punktem defensywy „Królewskich”. Obaj mogli grać rteż w linii pomocy. Olivella trafił do pierwszej drużyny „Dumy Katalonii” w wieku 20 lat i już w pierwszym sezonie zanotował w jej barwach 42 spotkania! W sumie wychodził na boisko w jej koszulce ponad 500 razy. Dla kolegów był prawdziwym autorytetem, a dla rywali ścianą nie do przejścia. Starsi kibice nigdy nie zapomną jego pojedynków z Francisco Gento, które były ozdobą każdego Gran Derbi. To między innymi dzięki niemu, Barcelonie udało się wyeliminować „Królewskich” z szóstej edycji Pucharu Europy i tym samym uniemożliwić im kolejny (szósty) triumf w tych rozgrywkach. Kibice Realu do dziś mają pretensję o sposób sędziowania w tym spotkaniu Anglika Rega Leafe’a. – Musimy pamiętać, że w momencie gdy sędzia gwiżdże, gra się kończy. Wtedy nie wolno strzelać, bo dostanie się żółtą kartkę. Barca zagrała dobrze i nie ma co doszukiwać się wymówek – skomentował ten mecz Oivella.

Podczas wspomnianego spotkania, Zoco nie było jeszcze w Madrycie. Przyszedł tam dwa lata później, ale i tak zdołał zdobyć z „Królewskimi” Puchar Europy i mistrzostwo kraju. To drugie siedmiokrotnie. Lojalność, uczciwość, poświęcenie i miłość do barw Realu Madryt – te cechy jego charakteru najbardziej rzucały się w oczy W klubie przebywa cały czas, choć przez moment strasznie pochłaniała go Unia Demokratycznego Centrum, w której był sportowym delegatem. Później zajmował się m.in. prowadzeniem klubowego archiwum oraz był wiceprezesem stowarzyszenia byłych zawodników Realu.

Image and video hosting by TinyPic

Dwa lata po mistrzostwach w Hiszpanii odbył się mundial na Wyspach. Hiszpanie wystąpili niemal w identycznym składzie, ale impreza zakończyła się dla nich klapą. Nie wyszli z grupy, choć trzeba przyznać, że ta nie należała ona do najłatwiejszych. Byli Niemcy, Argentyńczycy i Szwajcarzy. Wszystkie trzy spotkania Hiszpanów kończyły się wynikiem 2-1, ale tylko w jednym spotkaniu, z Helwetami, dwójka była po ich stronie.

MATEUSZ MICHAفEK

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama