Jedna z najbardziej barwnych postaci w Bundeslidze. Człowiek z wielką charyzmą i wielkim charakterem. Macho niemieckiego futbolu, jak nazywają go media. Rudi Assauer, bo o nim mowa, obecnie rozgrywa swój najważniejszy mecz w życiu. Mecz, w którym skazany jest na porażkę. Ale dopóki ma siłę, to walczy do samego końca, zupełnie jak na boisku.
Alzheimer. Brzmi jak wyrok. Niemcy stawiają go na równi z rakiem, boi się go 60 procent społeczeństwa. To bardzo dużo. Ale czy powinno to kogokolwiek dziwić? Jeśli rzucić okiem na statystyki, na informację, że co najmniej milion Niemców dziś walczy z Alzheimerem – to nie. Jedną z najnowszych ofiar w świecie sportu jest właśnie Assauer, który stanął przed telewizyjnymi kamerami i wyznał prawdę. Wszyscy są w szoku.
– Kiedy mam zaniki pamięci, nie zdaję sobie sprawy z rangi problemu – opowiada. – Jak nie pomyślę od razu o konkretnym słowie, to nie jestem w stanie dokończyć zdania. Wstydzę się sam za siebie. Czasami wolę po prostu siedzieć cicho, niż zacząć mówić i uciąć w połowie. Wystarczy, że i tak robię i mówię rzeczy, o których chwilę później już nie pamiętam. Jednego dnia rodzina mówi mi, że dzień wcześniej zrobiłem to czy tamto. Pukam się w czoło: co wy, zwariowaliście? Po cholerę miałbym to robić?! Przecież wiem, że tego nie zrobiłem! Denerwuję się, że wmawiają mi jakieś rzeczy, że mnie okłamują. Ale po pewnym czasie nachodzi mnie refleksja, że coś takiego naprawdę mogło się wydarzyć. Ł»e to jednak mogła być prawda. Czasami czuję się tak, jakbym żył na innej planecie…
Assauer o chorobie dowiedział się niespełna dwa lata temu. Początkowo sytuacja zła nie była, niedługo potem zaczęło być coraz gorzej. Przestał jeździć samochodem, odstawił alkohol, sprzedał swoją willę i przeprowadził się do córki. Regularnie odwiedza go pielęgniarka, ale wkrótce będzie musiała się do nich wprowadzić. Coraz częściej jest taki, że wymaga stałej uwagi i opieki. – Nie można go zostawiać samego. Jeśli już, to tylko na chwilę. Zaraz potem zaczyna się rozglądać i mnie szukać – przyznaje córka Bettina. – Zdarza się, że bez celu biega od pokoju do pokoju, a w nocy chce dzwonić do różnych ludzi albo chociaż iść do pracy.
Sophia Tomalla, córka z drugiego małżeństwa, dodaje: – Alzheimer to gówno. Przepraszam za wyrażenie, ale taka jest prawda. Ta choroba zdecydowanie zbyt wiele zabiera człowiekowi.
W materiale, wyemitowanym przez ZDF, ukazana jest scenka, jak Assauer przegląda dawne zdjęcia. Na jednym z nich rzuca się w euforii na Lincolna i go całuje. Dziś spogląda na fotografię i zastanawia się, kim jest ten gość obok. Niestety, nie pamięta. – Mój umysł jest już w kiepskim stanie – przyznaje. W innej rozmowie mówi: – Jest ze mną coraz gorzej. Muszę się z tym pogodzić, że lepiej już nie będzie. Ł»e nigdy nie będzie już tak, jak dawniej. Codziennie zadaję sobie wiele pytań. Co dalej? Co będzie teraz? Czy choroba będzie pogłębiała się krok po kroku? Ile zostało mi jeszcze czasu na wspólne dzielenie chwil z najbliższymi? A potem co, szpital czy dom opieki? Przecież wiem, że nadejdzie moment, kiedy córka nie będzie już w stanie mi pomóc.
Ale dom opieki to jest to, przed czym Assauer zamierza się bronić z całych sił. Wszystko, tylko nie to. – Mój starszy brat jest w takim miejscu. Wiem, jak to wygląda… Spójrzcie na tych biednych ludzi. Jedyne, co tam jest, to nuda i puste spojrzenie w ścianę. Co to za życie? Niektórzy z nich nie pamiętają ani jednego dobrego dnia w swoim życiu.
Rudi zdaje sobie sprawę, że choroba wymknęła się już spod jego kontroli. Ł»e na to, co się dzieje, nie ma już żadnego wpływu. I takich sytuacji, jak ta ze zdjęciem Lincolna, ma o wiele więcej… – Coraz trudniej rozpoznaję ludzi, średnio odnajduję się na większych imprezach. A przecież kiedyś było tego mnóstwo. Czerwony dywan, kamery, reflektory – to był mój świat, mój żywioł. Dziś nie ruszam się bez córki czy sekretarki. One pomagają mi się odnaleźć w takich miejscach – przyznaje. W tej chwili jedyne, co mu w życiu zostało, to rodzina, przyjaciele i kilka osób, które go otaczają. Przyjemności? Tu zaczyna się zastanawiać. Z czytaniem ma problemy, krzyżówek nie jest w stanie rozwiązać, zostaje więc telewizja. I cygaro. Tak, to cygara towarzyszyły mu przez całe życie. Palił zawsze i wszędzie. Podczas imprez i meczów, w pracy i w domu, w saunie i na stacji benzynowej (!). Pali do dzisiaj, po trzy dziennie. Grand Cru No. 3 Davidoff – to od zawsze był jego znak rozpoznawczy.
Piłkarzem był ponadprzeciętnym, w Bundeslidze rozegrał ponad trzysta spotkań. Przez sześć lat grał dla Borussii Dortmund, przez kolejne sześć dla Werderu Brema. W tym drugim zakończył też karierę. Jak w sobotę rozegrał swój ostatni mecz, to w poniedziałek już siedział za biurkiem. Jako menedżer. W wieku 32 lat… Przez niespełna dwie kadencje budował potęgę Schalke. Czy zbudował? Sporo na pewno osiągnął. Jeden Puchar UEFA, dwa Puchary Niemiec. Zabrakło tylko mistrzostwa, a właściwie czterech minut do mistrzostwa w pamiętnym 2001 roku. Assauer płakał wtedy razem z piłkarzami.
Wielu Niemców, co nieliczni publicznie przyznawali, chcieli wieść życie takie, jak on. Bo z życia czerpał garściami – wielkie powodzenie miał u kobiet i gdy tylko (przyjmijmy tę wersję) miał przerwę między jednym małżeństwem a drugim, nie odmawiał sobie przyjemności. Człowiek, który wzbudzał respekt i szacunek wśród innych ludzi, nie tylko tych ze swojej branży. Człowiek, obok którego na pewno nie przechodziło się obojętnie. Potrafił śmiać się ze swojego piłkarza, że nie strzela goli, bo nie lubi przytulać się z kolegami. Jak przedstawiał w Schalke nowego trenera, to pomylił jego imię i tłumaczył, że w dzisiejszej piłce jest zbyt wielu szkoleniowców i zapamiętać wszystkich nie sposób. Siedem lat temu dziennikarz DSF na antenie posądzał go problemy z alkoholizmem, przez co o mały włos nie stracił pracy. A na jednym ze ślubów, który akurat był bardzo kameralny, jedynymi gości były dwa psy panny młodej.
Assauer wyjątkowo nie lubi gejów. Na szczęście dla nich, z żadnym szatni nie dzielił (ani pokoju na zgrupowaniu!), żadnego w klubie nie zatrudnił. Kiedyś, jeszcze jako zawodnik, dowiedział się za to o homoseksualnych upodobaniach klubowego masażysty. Podszedł do niego i powiedział wprost: Gościu, zrób mi przysługę. Poszukaj sobie nowej roboty.
A propos pracy, to kasę zaczął zarabiać bardzo szybko. W wieku 14 lat rzucił szkołę, a uczyć się przestał i tak już wcześniej, i poszedł do pracy. Kształcił się na ślusarza. Pewnie to kwestia tego, że jego dzieciństwo do łatwych nie należało. – Dorastałem w czasach, kiedy ludziom żyło się naprawdę źle. Dla mnie nie istniało akurat nic innego, niż futbol. Graliśmy na ruinach, piłkę robiliśmy, zgniatając ubrania – wspominał w jednym z wywiadów.
Dziś, żeby na takie wspomnienia się zebrać, miałby ogromne problemy. Jozef Wagner, dziennikarz Bildu, puentuje: – Rudi, wciąż widzisz swój obrazek, patrzysz na niego, ale on zaczyna być coraz bardziej zamazany. Twój obrazek życia był naprawdę piękny. Byłeś świetnym piłkarzem, świetnym menedżerem, miałeś jedną kobietę na każdy dzień, uwielbiałeś cygara Davidoffa i miałeś świetne poczucie humoru. (…) W końcowej fazie choroby nie będziesz już wiedział, czym jest piłka nożna. Ile znaczy dla Ciebie wygrana Schalke. Z każdym krokiem zmierzasz ku ciemności. Ale to naprawdę wspaniałe, że potrafisz otwarcie opowiadać o swojej chorobie. Na zawsze pozostaniesz wielkim człowiekiem.
PIOTR TOMASIK

