14 lutego to powszechnie znany i niekiedy nawet lubiany dzień św. Walentego. Nad Wisłą jest to także dzień chorych na padaczkę. Dla mieszkańców Moenchengladbach jest to zaś moment początkowy kolejnej pięknej karty w historii Borussii. Dokładnie rok temu do klubu przybył Lucien Favre, a „ٹrebaki” w tym czasie zdążyły wygrzebać się z dna tabeli i pokłusować na jej szczyty.
Kilka miesięcy wcześniej szkoleniowiec z hukiem wyleciał z dramatycznie radzącej sobie Herthy. W sezonie 2008/09 był blisko wprowadzenia klubu do Ligi Mistrzów. Po odejściu trzonu tamtego zespołu (Woronin, Pantelić, Simunić) próbował bezbudżetowo łatać ubytki kadrowe, jednak okazało się to zadanie ponad siły. Po sześciu kolejnych porażkach czerwona latarnia Bundesligi żarzyła się w Berlinie blaskiem jaśniejszym niż efektowna iluminacja miejscowej Kolumny Zwycięstwa (tym bardziej, że wtedy w remoncie). Choć Niemcy to co do zasady rozsądny naród, tym razem skorzystali z polskiego wzorca i szybko rozstali się z Favre. Efekt? Jego następca, Friedhelm Funkel, z majestatycznym spokojem spuścił klub klasę rozgrywkową niżej, dzięki czemu stolica Niemiec mogła świętować derby, zaś zawodnicy z klubów takich jak Oberhausen czy Ingolstadt mieli okazję zwiedzenia stadionu Olimpijskiego bez konieczności uiszczania kilku euro za wejściówki.
Favre tymczasem czekał na swoją szansę dość długo. A kiedy już wypadnie się z karuzeli, nie sposób wybrzydzać. Po półtora roku w niebycie zdecydował się na manewr porównywalny do podjęcia zatrudnienia przez Ryszarda Tarasiewicza w ŁKS. Obaj mieli niezbyt dobrą passę, więc zmierzyli się z perspektywą dokonania cudu i zaprowadzenia porządku w klubach stojących nad przepaścią. I o ile Tarasiewicz nadal czeka na pierwsze od grudnia 2009 (1-0 z Polonią W.) zwycięstwo nad wyżej notowanym rywalem (a jak długo jeszcze poczeka nie wiedzą nawet azteckie kalendarze), karkołomna misja Favrego się powiodła. Szwajcar ugasił niewiele słabiej gorejącą niż swego czasu w Berlinie czerwoną latarnie i doprowadził Moenchengladbach do baraży, w których pokonał Bochum. Cud?
Faktycznie, patrząc na to z boku, podniesienie Borussii ze stanu w którym się znajdowała i doprowadzenie na podium tabeli, to wyczyn zbliżony do wskrzeszenia Łazarza i przygotowanie go do wyrównanego pojedynku z Lennoxem Lewisem. W działaniach Favre od początku widać było jednak pomysł na to, co chce osiągnąć. Zespół był w totalnej rozsypce, miał ogromne problemy z kreowaniem gry, o wykańczaniu sytuacji nie wspominając. Favre nie zajął się wszystkim naraz, swoje zmiany wprowadzał stopniowo, dzięki czemu różnicy w jakości nie było widać po pierwszym tygodniu, ale po roku zauważy ją nawet osoba dla której piłka nożna to głupi sport bo za dużo ludzi biega za jedną piłką. Wystarczy, że spojrzy w tabelę.
Swoje rządy Favre zaczął od wprowadzenia większej kompaktowości w grze. Dla tych, którzy taktyki się boją, wyjaśnienie: chodzi o to, żeby zawodnicy znaleźli się na tyle blisko siebie, żeby w razie kiedy jeden z nich zostanie minięty podaniem / dryblingiem, cała akcja zatrzymała się na trzech jego partnerach, stojących pół metra za nim. Prawda, że proste jak granica między Algerią i Mauretanią? Efektem tego było, że w ostatnich 14 spotkaniach zespół Favre stracił tylko 9 goli. Ile stracił, zanim przyszedł Szwajcar, wymaga dodawania na liczbach znacznie większych. W samym spotkaniu ze Stuttgartem z początku sezonu część graczy z Gladbach mogła sobie zadawać znane z mniej profesjonalnych rozgrywek pytanie „ile jest?”
Ten środek wystarczył do uciułania ilości punktów wystarczającej do utrzymania, zaś Favre mógł wdrażać dalsze elementy swojego planu. Borussia zaczęła grać dużo kreatywniej w ofensywie. Położono większy nacisk na tworzenie schematów w rozegraniu, zaś piłkarze zaczęli z biegiem czasu czuć się w nich coraz automatyczniej. Ku zaskoczeniu piłkarzy do rutyny treningowej wróciły ćwiczenia techniczne, w ilości niepamietanej od czasów juniorskich. W grze kombinacyjnej przynosiło to wymierne efekty, umożliwiając i swobodne operowanie piłką i wykonywanie prostszych elementów dokładniej przy presji czasu. Favre nie zanudzał przy tym na treningach, kładł raczej nacisk na intensywność ćwiczeń, a nie na ich długość. Podobnie jest z analizami taktycznymi. Na odprawach nie są pokazywane całe spotkania rywali (a oglądanie meczu Koeln – Kaiserslautern potrafi być niekiedy większą karą niż pełnometrażowy „Wiedźmin”), ale dwudziestominutowe skróty z uwzględnieniem najważniejszych elementów. Jak widać działa wystarczająco.
Ale i efektu nie byłoby bez piłkarzy. Wybuchowa mieszanka rutyny z młodością bardzo dobrze dopasowała się do założeń tworzonych przez Favre. Mike Hanke, skreślony przez wielu jako arcynieskuteczny stał się fantastycznym rozgrywającym, autorem wielu kluczowych podań, otwierających drogę do bramki. Zwolennikom bardziej wymiernej jakości pozostaje casus Reusa, który niezależnie na to, czy patrzy się na liczbę goli, czy na odstępne, za które odejdzie do Dortmundu, jest graczem niezwykle cennym. Favre nie bał się zaufać młodzianowi ter Stegenowi i w toku walki o utrzymanie dał mu duży kredyt zaufania. Tylko, czy na pewno był to kredyt? Szwajcar nie zagląda do metryki, zaś w odniesieniu do golkipera stwierdził, że „ten, kto nie widział, ile on potrafi, musiał być ślepy”.
Borussia jest na najlepszej drodze na wywalczenie awansu do przyszłorocznej Ligi Mistrzów. Nawet jeśli Favre będzie musiał się liczyć z osłabieniami, nie spotka go to, co w Berlinie. Tam, chociażby po ostatniej fenomenalnej in minus serii, pewnie plują sobie w brodę, że ze Szwajcarem się pożegnali. Być może i przyszły sezon nie będzie już tak udany dla „ٹrebaków”. Nawet jednak jeśli tak będzie, nie zmieni to tego, że Borussia wreszcie ma dane ku temu, żeby ustabilizować się jako ważny element Bundesligi. Tak samo jak nie zmieni to tego, że Favre wielkim trenerem jest.
ANDRZEJ GOMOŁYSEK
JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!
[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]