Sławomir Chałaśkiewicz: – Gram mecz o życie. Na razie wygrywam…

redakcja

Autor:redakcja

12 lutego 2012, 13:50 • 7 min czytania

Bardziej był znany w Niemczech, niż w Polsce. To tam spędził więcej czasu profesjonalnej kariery, choć wyjechał dopiero, gdy zbliżył się do trzydziestki. To tam pozwolili mu grać, jak długo miał na to ochotę. To tam pomogli mu, gdy pomocy potrzebował, wychodząc na swój najważniejszy mecz. Mecz życia. Sławomir Chałaśkiewicz, były piłkarz m.in. Śląska, Widzewa i Hansy Rostock, opowiada o przeszłości, problemach dzisiejszego futbolu i walce z chorobą, którą rozpoczął ponad sześć lat temu.
Miałem złośliwego raka skóry, trzeba było go wyciąć i żyć dalej. Nie było żadnych przerzutów, żadnych skutków ubocznych, czyli na razie wygrywam. I liczę, że wygram. Mam nadzieję, że mam to już za sobą, że najgorsze za mną. Ważne było, aby w porę tego raka dostrzec, szybko zacząć działać i czekać. Bo albo w odpowiednim czasie się go usunie, albo…

Sławomir Chałaśkiewicz: – Gram mecz o życie. Na razie wygrywam…
Reklama

Skąd to się wzięło? Tego nie wie nikt. Czytałem, że często bierze się to od słońca. Nie wiem, są pewne rzeczy, na które człowiek nie ma żadnego wpływu. Rok był dla mnie bardzo męczący – ciągłe badania, kontrole, kolejne powstające zmiany na skórze, więc i kolejne zabiegi. Nieciekawa sprawa. Leczenie było bardzo kosztowne, zwłaszcza, że wszystko najlepiej załatwiać prywatnie, gdzie za wszystko trzeba płacić. Takie czasy. Ale to nie o pieniądze tutaj przecież chodzi – gdy w grę wchodzi walka o życie, nie da się tego przeliczyć na banknoty. Mój ostatni klub, czwartoligowy Kassel, bardzo mi pomógł, zorganizował zbiórkę pieniędzy. To było bardzo miłe. Niemcy znali mnie i lubili, dla nich byłem „Chala”. Zresztą, tam moja popularność była znacznie większa, niż w Polsce. Bo w kraju, jak mnie nie było przez ponad dziesięć lat, to wiele osób zapomniało o moim istnieniu.

Do Kassel przyjeżdżałem jako 40-letni zawodnik. Wszyscy się dziwili: po co komu taki dziadek? Pewnie przyjeżdża tylko po to, żeby swoje skasować, a grał to w ogóle nie będzie, bo przecież za stary. A Niemcy byli mną zachwyceni, mimo takiego wieku, utrzymywałem dobrą formę. Zdobyłem bodaj 23 bramki, wypracowałem też ponad 20. I to wtedy, jak już byłem po „czterdziestce”! Mało komu się to udaje. Nikt mi recepty na długowieczność nie podarował. Fitness, to wszystko. Swoje wybiegać musiałem na boisku, nie stałem przecież cały czas w miejscu, nikt mi czego za darmo nie dał. To, że przyszedł zawodnik, który wcześniej grał w Bundeslidze, nikogo nie interesowało. Przeszłość już się nie liczyła. Było, minęło, jechałem od zera.

Reklama

Ponad pięć lat wcześniej w Polsce postawiono na mnie krzyżyk. 35 lat? Ha, to już do niczego się nie nadaje. W ten sposób odstrzelono mnie z Widzewa. Trener powiedział wprost, że co najwyżej może mi pomóc w wyjeździe za granicę, bo u niego to będą grali albo reprezentanci, albo młodzi. Ja mu w ogóle nie pasowałem. Wkurzyłem się, bo taka rola kompletnie mi nie odpowiadała. Mam wrażenie, że dziś nie wszystkich by to ruszyło. Gram, nie gram – nieważne, byleby płacili na czas. Zresztą, teraz w klubach mało kto potrafi zachować odpowiednie proporcje. Młodzież nie ma się od kogo uczyć, kogo obserwować i naśladować. Zbieranie doświadczenia w meczach to jedno, a treningi ze starszymi – drugie.

Do Niemiec, do Hansy Rostock przechodziłem kilka lat wcześniej, też prosto z Widzewa. Część transferowej kwoty klub, według umowy, miał odpalić dla Śląska Wrocław, ale zaczęło się kombinowanie, żeby Śląsk dostał mniej. Zobaczyli w Łodzi uchyloną furtkę, to spróbowali się przez nią przecisnąć. Hansa obejrzała mnie dwa razy, byli zdecydowani na mnie, a przy okazji okazało się, że jedzie też ze mną Witek Kubala, za którego zapłacono znacznie większą kwotę, niż za mnie. Ale o szczegółach zbyt wiele nie wiedziałem, to się odbywało za moimi plecami. Ja rozmawiałem tylko o swoim indywidualnym kontrakcie – trzy razy większe zarobki, niż w Łodzi. Nieźle.

Z Hansą zrobiliśmy awans do Bundesligi, poczułem przez chwilę wielką piłkę. Inny świat – i sportowy, i organizacyjny. Wszystko zawsze było podopinane na ostatni guzik. Jak pojechałem na urlop i miałem dołączyć na zgrupowanie, to wysłali po mnie kierowcę. Miałem tłumacza do swojej dyspozycji, spełniali wszystkie moje zachcianki. Nie musiałem łazić, prosić, zawracać głowy. O co bym nie poprosił, to na drugi dzień miałem. Daliśmy jednak z Witkiem na samym początku plamę. Nie powiedzieli nam – no, albo my nie zrozumieliśmy po niemiecku – że przed śniadaniem mamy jeszcze rozruch. Oni z boiska szli do jadalni, a my już tam dawno czekaliśmy. Zaraz zaczęły się komentarze, że jak przyjechali Polacy, to pierwsi do jedzenia, a ostatni do treningu…

Niektórzy kojarzą mnie jako wytatuowanego gościa na motorze. Motor kupiłem w Niemczech, niedługo po przyjeździe do Hansy. Dla mnie to zawsze była odskocznia, oderwanie od szarej rzeczywistości. W ten sposób mogę się wyluzować. Korci mnie, żeby skoczyć gdzieś dalej na jakiś zjazd, ale to trwa tydzień. Za długo, nie mam tyle wolnego czasu. A tatuaże? Niby zaczęło się od przypadku, ale jak cię wciągnie, to już nie możesz wyjść. Najpierw jeden mały, potem następny większy i jeszcze większy. Zobaczyłem, że kolega ma jeden, spodobał mi się pomysł i ruszyła cała seria.

Mogłem wyjechać za granicę już w wieku 25 lat. Byliśmy na obozie w Belgii, akurat bardzo mocno interesował się mną Anderlecht. Był pomysł, żebym odłączył się od grupy i został z nimi. To było niezwykle ryzykowne – ktoś mógłby mocniej zainteresować się moją rodziną, wyciągnąć wobec niej konsekwencje. A jakbym został już za granicą, to nie mógłbym wrócić. Nie byłoby odwrotu. Andrzej Rudy tak zrobił. Musiałbym Belgom zaufać – ludziom, których przecież w ogóle nie znałem. Przestraszyłem się.

Od sześciu lat pracuję w Widzewie, najpierw z młodzieżą, teraz asystuję przy Młodej Ekstraklasie. Z byłych piłkarzy Widzewa, w klubie jest jeszcze Andrzej Kretek. Dwójka to niewiele, bo przecież na pewno mogłoby być nas więcej. Zjawisko zatrudniania byłych zawodników jest w Polsce dość rzadkie, ale to nie tylko problem samych klubów. Często jest tak, że piłkarze po zakończeniu kariery nie chcą być trenerami. To ciężki kawałek chleba. To, że byłeś dobrym piłkarzem, nie oznacza, że będziesz dobrym trenerem. W żaden sposób się to nie łączy.

Odpowiedzialność za młodych chłopaków jest bardzo wysoka, a zarobki – bardzo niskie. Jedno nie idzie w parze z drugim. Ja, żeby jakoś wiązać koniec z końcem, komentuję też mecze w „n-ce”. Wstydu chyba nie przynoszę, pracuję tam już kilka lat.

W niższych ligach, gdzie budżety klubów są niewielkie i na podstawowe rzeczy brakuje kasy, szkolenie młodzieży wygląda szczególnie źle. Trenerką zajmują się więc ludzie z przypadku i to szkolenie podupada. Tym zająć się powinien PZPN – jeżeli organizuje kursy trenerskie dla wielu osób, w dodatku wcale nie takie tanie, to niech zadba, aby byli oni odpowiednio wynagradzani. PZPN podpisuje wielkie kontrakty ze sponsorami, więc niech zacznie przekazywać część tych funduszy na młodzież. Jak nie będziemy szkolili młodych zawodników, to skąd ich później weźmiemy? Już dziś jest problem. Z czego klub o malutkim budżecie ma opłacić dobrego trenera od grup młodzieżowych? Może warto chociaż stworzyć w takich miejscach skromną grupę chłopaków – powiedzmy siedmioosobową – odpowiednio w nich zainwestować i wypromować przynajmniej jednego? To już byłby sukces.

Jest problem z młodzieżą. Młodzi przechodzą okres fascynacji, chcą być jak Messi, ale jak dochodzi ciężka praca, duża liczba wyrzeczeń, to wielu przestaje to pasować. Okazuje się, że młodzi nie garną się dziś do piłki. Kwestia wielu rozrywek czy komputera i nie jest to przesadne uproszczenie. Dzieciaki przychodzą na trening i rozmawiają, jak to grali na komputerze. To bardziej ich pochłania, niż prawdziwa gra. Wszyscy chcieliby grać, ale nikt nie chce trenować i pracować. Ja, jako chłopiec, miałem dwie możliwości – albo się włóczyć z kolegami, albo iść na trening. Nie było innych opcji.

Talent można mieć, ale całe życie trzeba nad nim pracować. Bóg dał talent, ale temu talentowi trzeba też pomóc. Samo się nie zrobi.

Wysłuchał PIOTR TOMASIK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama