Ani słowa o piłce: pudelkowa hipokryzja w walce z ACTA

redakcja

Autor:redakcja

12 lutego 2012, 19:37 • 9 min czytania

Słynny „Pudelek” zabrał głos na temat ACTA i podobno – jak mi doniesiono – jest to pierwszy głos pokolenia na temat ostatnich wydarzeń. Rzekomo ktoś w końcu napisał prawdę, bez owijania w bawełnę, wreszcie ktoś wziął się tzw. elity, które zupełnie nie rozumieją, o co chodzi młodym ludziom. Ja czuję się jeszcze osobą młodą, ale tekst z Pudelka nadaje się – moim zdaniem – jedynie na jakiś manifest dla ociemniałych. Jeśli argumentacja anty-ACTA miałaby być na takim właśnie poziomie i jeśli takie teksty zbierają tak dużo pozytywnych opinii, to dopada mnie przerażenie i zwątpienie.
O dziwo, w rozgorzałym konflikcie na linii Pudelek – Gazeta Wyborcza, zdrowy rozsądek każe mi się tym razem ustawić po stronie „GW”, z czym nie czuję się specjalnie komfortowo.

Ani słowa o piłce: pudelkowa hipokryzja w walce z ACTA
Reklama

Być może nie wszyscy wiedzą, o czym mowa. Pudelek napisał „całą prawdę o ACTA” i o tym, jak „celebryci oblali egzamin”, ponieważ nie poparli ulicznych protestów w sposób dostatecznie otwarty. Sam tekst to zbiór haseł, z jakimi do władzy wraz z bolszewikami mógłby iść Lenin – gdyby tylko żył w XXI wieku. Oto próbka…


Marcin Meller zarabia jakieś 40 albo i z 60 tysięcy złotych miesięcznie. Nie chodzi o to, żeby go dokładnie liczyć, ale pokazać skalę jego oderwania od ludzi, do których się zwraca. Kazik jest multimilionerem, na pewno bogatszym od Wojewódzkiego, mógłby pewnie co 2 lata zmieniać ferrari (zresztą zasłużenie). Meller jest też na pewno solidnie zabezpieczony finansowo i mieszkaniowo nawet bez swojej wielkiej pensji. I na poważnie zestawia znany sobie i swoim znajomym świat i rzeczywistość ze światem młodych ludzi, z których pewnie 80% (tych którzy w ogóle mają pracę) zarabia dokładnie tyle, żeby się w miarę ładnie ubrać, najeść, (być może) wynająć malutkie mieszkanie czy pokój i ewentualnie pójść dwa czy trzy razy w miesiącu na imprezę.

Reklama

Czy jego rada skierowana jest do nich? Jak myślicie, ile obejrzą filmów, gdy uda się już zdusić Internet? Czy powinni jego zdaniem czuć się wykluczeni z tej rzeczywistości już nie tylko finansowo ale i kulturalnie? Bo to pytanie sprowadza się właśnie do tego: Na ile filmów i płyt byłoby ich legalnie stać? A może powinni słuchać radia, w którym nasze elity puszczają im świetną muzykę? I czekać na filmy w telewizji przerywane godziną reklam.

Jeżeli ktoś tego nie rozumie, to nie rozumie, w jak biednym kraju wciąż żyje. I nie rozumie, jak oderwani od tej biedy są ludzie o znanych twarzach. Nie rozumie, kto go tak naprawdę ogląda w telewizji, w jakim bloku i pokoju mieszka. Ł»ycie wygląda pięknie z modnej winiarni w Konstancinie, albo znad sałatki za 45 złotych na placu Trzech Krzyży. A jak wygląda z okien bloków w mniejszych polskich miastach? Czy nawet w Łodzi? Dlaczego nikt o tym nie mówi? Dlaczego woli przepytywać na wizji o plany showbiznesowe tak bliskie naszym problemom „Grycanki”?

Napiszmy więc to, o czym nikt nie mówi głośno – co jest prawdziwym powodem protestów i wkurwienia, które wszystkich tak nagle dziwi: Internetowe „piractwo” na własny użytek to dziś jedyny sposób dla milionów młodych Polaków, żeby żyć choć w przybliżeniu podobnie jak ich znajomi z zachodniej Europy. Ł»eby mieć dostęp do kultury, do rozrywki, żeby móc obejrzeć z dziewczyną film na komputerze. To zresztą problem nie tylko Polaków. To problem całej młodej populacji w Europie, która nie ma szans zrobić takich karier jak ich rodzice i kupić tych samych mieszkań.

(…)

Oczywiście, najlepsi, najlepiej urodzeni i ci, którym się poszczęści zawsze dadzą sobie radę. Ale co to zmienia dla większości? A przecież ta większość też musi żyć i założyć rodziny, choćby po to, żeby ktoś mógł wozić tych, którym się udało taksówką, albo przywieźć im sushi na telefon. Albo kupować kremy, które reklamują zarabiając po milion złotych za kampanię. Jak trzeba być oderwanym od świata w modnych winiarniach i stadninach koni, żeby nie rozumieć, że młodzi ludzie nie mają już żadnych wolnych środków, żeby wycisnąć z nich jeszcze trochę? Można tego nie widzieć? Można nie mieć żadnych znajomych pracujących za 2000 zł?

Cóż to w ogóle za argumentacja? Nie mamy pieniędzy, a coś od życia nam się należy? Zarabiamy zbyt mało, by jeszcze płacić za filmy czy muzykę? My mamy mało, a wy jesteście bogaci, więc po co wam jeszcze więcej? Nam brakuje, a wam nie, więc tak jest sprawiedliwie? Cóż to za bełkot? Powrót dla „sprawiedliwości społecznej”? Proletariusze internetu, łączcie się? „Na ile filmów i płyt byłoby ich legalnie stać?”. Być może na ani jeden i co z tego? Wiecie, na ile jachtów mnie stać? Na ani jeden. Mimo to, nie dokonuję aktów abordażu. Inna skala? Oczywiście. Ale przecież gdy mówimy o zasadach, skala nie ma znaczenia. Poza tym – czy mi od życia nie należy się pływanie jachtem? Kto zdecydował, że nie? Dlaczego Abramowicz ma mieć kilka jachtów, a ja ani jednego? Czuję się sfrustrowany, dlatego żądam swobodnego dostępu do żeglugi. Powiecie, że jacht mi się nie należy, bo jestem za biedny, a Abramowicz bogaty? A przecież on jest bogaty tylko dlatego, że biedni mu płacą za przeróżne towary i usługi. Czyli tak naprawdę te jachty do nich należą!

Czym się różni ta – absurdalna argumentacja z jachtem od tej „pudełkowej”? Czym się różni „oglądanie filmu z dziewczyną na komputerze” od „pływania z dziewczyną jachtem”?

Opinię o ACTA wypracowałem sobie na podstawie poglądów osób, którym ufam i które zdają mi się w tym zakresie kompetentne, sposób przyjęcia tego dokumentu nie pasuje mi i mówiąc najkrócej jak się da – jestem przeciwko. Oczywiście, nie jestem też święty w kwestii piractwa, ściągałem przez internet całą masę seriali, głównie dlatego, że nie były one dostępne w Polsce, a niecierpliwie wyczekiwałem kolejnych odcinków. Za ściąganie płaciłem haracz – pośrednikom, gromadzącym u siebie pliki i oferującym „abonamenty” – ale w sumie wolałbym zapłacić bezpośrednio twórcom. Niestety, takiej technicznej możliwości nie stworzono. W związku z tym, tak – stałem się piratem. Stałem się nim zresztą znacznie wcześniej – kiedy jako dzieciak jeździłem na giełdę komputerową na Grzybowską w Warszawie, gdzie nowe gry nagrywano na dyskietki, ale rynek oryginałów praktycznie jeszcze wtedy nie funkcjonował.

Mam więc swoje za uszami i jeśli ktoś mnie nazwie złodziejem, nie będę się nawet bronił – dowody świadczą przeciwko mnie. Mam swój rozum – nie będę udawał niewiniątka. Własne grzechy nie przeszkadzają mi jednak odróżniać „dobra i zła”, że się tam górnolotnie wyrażę. I trudno mi zgodzić się na tak swobodne podejście do własności artystów i na argumentację rodem z Pudelka. Jeśli ktoś produkuje buty, ma prawo zażądać za nie takiej ceny, jaka mu się zamarzy, tak jak producent muzyki ma prawo oczekiwać zapłaty zgodnej z własnym cennikiem. Jak świat światem, zawsze ludzie kupowali tylko to, na co było ich stać, a ludzi szukających obejścia tej reguły nazywano złodziejami. Jeśli Pudelek chce utwierdzić młode pokolenie, że chociaż darmowe filmy i darmowa muzyka mu się należą w tym pieprzonym kraju, to odczuwam zażenowanie. To twórca – cokolwiek stworzy – ma prawo zażądać dowolnej zapłaty – czy to za piosenkę, czy za dwie frytki, które po skrzyżowaniu posłużyły za dzieło sztuki w monachijskiej galerii (za ich zniszczenie galeria musi wypłacić 22 tysiące euro odszkodowania). Jednocześnie to twórca ma prawo decydować, jaką część swojej pracy udostępnia za darmo, a za jaką trzeba płacić. Jeśli chce cały swój album wrzucić do internetu, a zarabiać podczas koncertów – jego sprawa. Jeśli jednak koncertów grać nie chce, a jedynie żyć ze sprzedaży piosenek – ma do tego prawo. I gówno go obchodzi, czy kogoś na to stać, czy nie. Świat jest pełen sklepów spożywczych i pełen głodujących ludzi, ale jakoś nie doczekaliśmy się czasów, kiedy biedni wchodzą do spożywczaka i biorą, co chcą – a w sumie miałoby to znacznie większe uzasadnienie niż swobodny dostęp do pirackich filmów czy muzyki. Bo filmy i muzyka, w przeciwieństwie do jedzenia, nie są produktami pierwszej potrzeby.

Kiedy słyszę, jak młodociani biznesmeni układają artystom biznes na nowo i sugerują, jak cała struktura przychodów powinna wyglądać, by została zaakceptowana przez nich i przez kolegów ze szkoły – nóż mi się w kieszeni otwiera. Jeśli ja napiszę tekst i zażądam 10 tysięcy złotych za jego każdorazowe przeczytanie – to jest tylko i wyłącznie moja sprawa. I jeśli tego tekstu nikt nie przeczyta – jest to tak naprawdę mój wybór. Z piractwem nigdy się do końca nie wygra, ale oczywistym jest, że prawa autorskie należy chronić. Jeśli za moment ktoś puści książkę Andrzeja Iwana w internecie i będzie zachęcał do tego, by ją czytano za darmo i by Andrzej nie dostał ani złotówki – będę pierwszy, który zacznie zachęcać, by taką osobę ścigano. I gówno mnie będzie obchodzić, że kogoś na książkę nie stać. Jak nie stać, to niech skręca długopisy, aż zarobi wystarczająco dużo.

Pudelek twierdzi, że jeden czy drugi człowiek stracił kontakt z rzeczywistością, co jest być może prawdą. Pytanie, kto ma więcej pieniędzy – Meller, Kazik, Wojewódzki, czy może jednak twórca portalu? Jeśli Pudelek gra na emocjach młodych ludzi, mówiąc – biedoto, idziemy z wami ramię w ramię – to potem dziwnie czuję się widząc taki cytat: „Wśród najlepiej ubranego męskiego grona nie zabrakło też Rafała Werczyńskiego, który po raz kolejny w tym miesiącu zadał szyku w marynarce Rodrigo de la Garza, lakierkach Church’s (ulubionej marki James’a Bonda), koszuli Ermenegildo Zegna i spodniach D&G. W sumie czego innego mogliśmy się spodziewać po szefie komunikacji Pudelek.pl?”. A jeszcze dziwniej czuję się, słysząc, że właściciel Pudelka ma portal przeklej.pl, będący w praktyce zbiorem pirackich treści. Czy to walka o dobro młodego pokolenia, czy może cynizm? Walka o dobro młodego pokolenia czy o swój własny biznes? Pudelek niestety sprowadził całą walkę z ACTA do walki z prawami autorskimi, czyli ośmieszył całą inicjatywę.

Ja wiem, że ten kraj nie daje młodym ludziom zbyt wielu możliwości i rozumiem związaną z tym frustrację. Jednak walczyć trzeba z systemem, ze złym zarządzaniem, z biurokracją, z ZUS-em, pewnie także z ACTA, jak i z każdym innym bublem prawnym. A tu co? Zamiast walki o lepsze jutro, walka o darmowe filmy i płyty? To jest ta recepta Pudelka? Ukradnijcie sobie coś bogaczom, to poczujecie się lepiej? Zabijcie tęsknotę za luksusami ściągając sześć piosenek (najlepiej z przeklej.pl)? Milionerzy nie mają prawa głosu, bo już dość się nachapali? Świat już przerabiał idee argumentowane w tym stylu i niestety nie skończyło się to zbyt dobrze.

Jest jedno wyjście dla młodych ludzi – jeśli was nie stać na filmy albo muzykę, to znajdźcie na siebie pomysł, by zarobić. Jeśli ten kraj nie oferuje wam żadnej przyszłości – buntujcie się. Walczcie. Ale nie o prawo do grabienia bogatych, tylko o prawo do godnej zapłaty za wykonywaną pracę.

stan

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama