– Parę osób do mnie napisało, dlaczego chciałem, żeby Legia przegrała. Bo pracuję w Polsacie? I dlatego, że niby jestem za Śląskiem. Ja z Legią to jestem nawet zaprzyjaźniony, znam dobrze kilku piłkarzy. Nie miałem takiego odczucia, że się nie cieszyłem. Siedziałem w zamkniętym pomieszczeniu i nie miałem tzw. IFL-u, czyli odgłosu stadionu na słuchawkach. Słyszałem tylko swój głos. To najgorsze komentowanie, bo człowiek czuje się jak w niemym kinie. Może w tym meczu nie pociąłem sobie żył z radości, nie skakałem do góry, ale nie wiem, czemu zostało tak to odebrane – opowiada w rozmowie z Weszło komentator Polsatu, Bożydar Iwanow.
Znajomi z telewizji twierdzą, że dobrym sposobem na wprowadzanie nowych materiałów jest podglądanie zagranicznych kolegów po fachu. Jak to wygląda w twoim przypadku? Albo w przypadku Polsatu ogólnie?
Oglądam dużo niemieckiej telewizji, bo Niemcy kojarzą mi się z ładem i przywiązaniem do estetyki. Podoba mi się scenografia, która jest dopieszczona, kadrowanie każdego programu, wszystko jest przemyślane. Każdy wie, kogo ma w którym momencie pokazać. Nawet oświetlenie.
Â
Drobiazgi, których widz na pierwszy rzut oka nie dostrzega.
Taka prozaiczna historia. Nigdy w niemieckim programie – a staram się oglądać tylko te dobre – nie widzę, że człowiek jest upudrowany i ma makijaż. W niektórych polskich stacjach przy przy dużym zbliżeniu widać ten puder. A w makijażu telewizyjnym chodzi o to, żeby właśnie nie było go widać. W holenderskiej telewizji podoba mi się luz. Nie wyobrażam sobie, żeby u nas pani prowadząca informacje mogła sobie pozwolić na taki ubiór, jak tam. Wystrój studia – u nas wszystko jest sztywne, poważne, a tam kanapy, fotele, zwykłe barowe stoliki i krzesełka, dużo pastelowych barw i odważnych kolorów. Zieleń, pomarańcz, brąz, róż. To dla mnie rzeczy ważne, bo zawsze powtarzam, że telewizja jest po to, żeby ją oglądać, a nie tylko po to, żeby słuchać mądrych rzeczy. Treść oczywiście jest najistotniejsza, ale cały ten entourage też jest szalenie ważny. Imponują mi też Anglicy, choć akurat studio Ligi Mistrzów w Sky specjalnie mi się nie podoba, bo jest dość surowe. Ale bronią je nazwiska – Graeme Souness, Gary Neville, Ruud Gullit. Inna sprawa, że angielski język jest do piłki znakomity.
Â
One touch, thank you very much.
Sprzedałem to kiedyś w meczu Celtiku, jak Kenny Miller zdobył bramkę. Czekałem na to długo i było ciężko, bo jak człowiek komentuje, to nie ma zakodowanego, co zrobi w danym momencie. Wracając jeszcze do piłki niemieckiej, pamiętam, jak w latach 80. chodziłem do szkoły średniej i był taki program „Ran”. Trwał godzinę lub trochę dłużej i były tam skróty meczów Bundesligi. U nas zazwyczaj program studyjny wiąże się z tym, że zapraszamy gościa-eksperta. Tam nie musiało go być. Program bronił się świetnie zmontowanymi materiałami. Na każdym meczu było kilku reporterów i szesnaście kamer. Jaka tam musiała być technologia pracy, skoro mecz kończył się o 17:20, potem nagrywali wywiady, często trochę scenek obyczajowych po wyjściu z szatni, a tuż po 18 dawali siedmiominutowy skrót. Dziś materiały robię rzadziej, ale kiedyś się na tym wzorowałem.
Â
Kiedy planowaliście przed sezonem, jak będzie wyglądała ekstraklasa w Polsacie, to pewnie padały w waszym gronie pomysły – „to weźmy od nich, a to od tamtych”.
Chciałem robić sobotni magazyn tak, jak wyglądał ten „Ran”. Ale w godzinnym programie ciężko z polskich meczów zrobić trzy skróty, żeby to miało ręce i nogi. Szef zadecydował, że ekspert to bardziej właściwe rozwiązanie i tak zostało. My też nie dysponujemy takim studiem, więc trzeba mierzyć siły na zamiary. Wszystkiego z niemieckiej wersji nie przełożysz. Ale oczywiście nie boję się czerpać z zagranicy, bo robienie kopii z dobrych przykładów to nic złego. Trzeba się uczyć od najlepszych, a nam trochę brakuje do telewizji niemieckiej lub angielskiej.
Â
Zastanawiałem się niedawno, jak w Polsce wyglądałby hiszpański program „Punto Pelota”. Tam jest naprawdę gorąco, eksperci biją się prawie między sobą o to, kto ma rację.
Teraz, jak byłem w Meksyku, widziałem taki program w ESPN. Za dużo po hiszpańsku nie rozumiem, ale po Gran Derbi były w studiu dwa obozy, jeden za Realem, drugi za Barceloną. U nas chyba by to nie przeszło, inny temperament. Nie wiem też, czy dałoby radę znaleźć ludzi, którzy usiedliby po dwóch stronach barykady.
Â
Kowal by się zgodził.
Z nim by nie było problemu. Ale nie wiem, można by było wypróbować. Zwróciłem też uwagę, że w tych programach dużo się wykorzystuje piękna kobiet. Siedzi trzech mężczyzn i dziewczyna. Zastanawiałem się, po co ona jest. Okazało się, że odzywała się raz na jakiś czas, ale miała mini, dobrze opalone nogi i długie włosy. Była po to, żeby dobrze wyglądać. No i powodowała, że ja, mimo że nie rozumiałem zbyt wiele, zostałem przy telewizorze dłużej. Inna estetyka, inny charakter. Mnie się często zarzuca, że mam za mało emocjonalny komentarz. A jakby ktoś z was posłuchał, jak komentują w Holandii, to pewnie byście zwariowali, bo tam mówi się bardzo mało. Nie podniecają się nawet, jak pada bramka. Podejście narodowe przekłada się na pracę.
Â
A polscy komentatorzy są w środku i nie popadają ze skrajności w skrajność.
Wydaje mi się, że u nas jest nawet czasem za dużo tej emfazy w komentarzu. Prowadzę warsztaty dziennikarskie na uniwersytecie i kiedy pytam młodych ludzi, co dla nich jest najważniejsze u komentatora sportowego, to mówią, że emocje. Owszem, są one ważne, ale na pierwszym miejscu dla mnie jest fachowość, treść, profesjonalizm, znajomość tematu. Ł»eby te proporcje nie były zachwiane.
Â
Dlatego ludzie żyją Szpakowskim. Emocje są, a fachowość… No, nie oszukujmy się.
Spotykam wielu kibiców, którzy uważają, że znają się na piłce, a tak naprawdę się na niej nie znają. Ł»yją mitami, plotkami i tym, co od kogoś usłyszeli lub przeczytali w gazecie. Wiadomo, że każdy Polak się zna na medycynie, polityce i na futbolu. Jesteśmy trochę zakompleksionym narodem. Popatrzmy na małyszomanię. Nagle skoki są bardzo popularne, jest Małysz, ileś ludzi to ogląda, a czy ten sport naprawdę jest tak pasjonujący?
Â
Mnie kompletnie nie kręci.
Albo Formuła 1. Mamy Roberta Kubicę, kubicomanię i ludzie jeżdżą na F1. A ja się pytam – czy ktoś wcześniej to oglądał? Ktoś się tym interesował? Kubica ulega wypadkowi i Formułę ogląda o połowę ludzi mniej. Jeżeli Anglicy nie awansowali na Euro 2008, to wpłynęło to na frekwencję? U nas piłka jest sportem narodowym, a kiedy Beenhakker objął kadrę, przegrał w Bydgoszczy z Finlandią, to na Legię na kolejny mecz z Serbią ciężko było sprzedać pięć tysięcy biletów. A jak wygrali z Portugalią, to na mecze chciało chodzić dwieście tysięcy ludzi. Tak samo jest z klubami. Jak są wyniki, to ludzie chodzą, a jak wyników nie ma, to przestają. Mnie się wydaje, że jeżeli człowiek się tym interesuje, to powinien być cały czas. Kubica wygrywa, to my go kochamy, traci formę, to nas to nie interesuje. Piłka ręczna… Zdobyli medal mistrzostw Europy i wszyscy zaczęli się interesować. Jesteśmy zakompleksieni. Potrzebujemy się ogrzać sukcesem sportowców. Tak samo europejskie puchary. Tyle że w tym przypadku zawsze powtarzam, że Liga Europy to dla polskich klubów randka z niedostępną, ładniejszą dziewczyną. Europa. A liga to dziewczyna, którą masz na co dzień, spotkałeś się z nią kilkadziesiąt razy i nawet się nie starasz. Może jak będziemy częściej grać w pucharach, to trochę nam one spowszednieją. Jest z tym coraz lepiej. Ciekaw jestem, jak podejdą do tego w Anglii. Czy na Old Trafford będzie komplet z Ajaxem. Chociaż w Anglii podoba mi się, że sobota, godzina piętnasta to czas na mecz. Niezależnie, czy to Premiership, Championship, czy niższe ligi. A u nas to wszystko zależy od wyników.
Â
Wiesz, co mnie w Polsce zaskakuje? Ł»e mówi się: „przegraliśmy”, gdy gra polski klub lub reprezentacja. Rozmawiam czasem z moim nauczycielem angielskiego. Anglikiem, z pochodzenia Nigeryjczykiem. U nich nikt nie mówi: „wygraliśmy”. Nie. „English national team won”.
Â
Â
Wspomniałeś, że zarzuca ci się brak emocji w komentarzu. Dało się to zauważyć szczególnie przy okazji meczu Spartaka z Legią. Słyszałem, że miałeś tam spore problemy techniczne.
Parę osób do mnie napisało, dlaczego chciałem, żeby Legia przegrała. Bo pracuję w Polsacie? I dlatego, że niby jestem za Śląskiem. Ja z Legią to jestem nawet zaprzyjaźniony, znam dobrze kilku piłkarzy. Nie miałem takiego odczucia, że się nie cieszyłem. Siedziałem w zamkniętym pomieszczeniu i nie miałem tzw. IFL-u, czyli odgłosu stadionu na słuchawkach. Słyszałem tylko swój głos. To najgorsze komentowanie, bo człowiek czuje się jak w niemym kinie. Może w tym meczu nie pociąłem sobie żył z radości, nie skakałem do góry, ale nie wiem, czemu zostało tak to odebrane. Choć myślę, że tylko przez kibiców Legii. Po ostatnich meczach już nikt do mnie nie pisał, więc chyba wszystko jest w porządku. Ale ja się, broń Boże, nie obrażam. Z każdej krytyki można wyciągnąć wnioski. Może faktycznie skomentowałem za mało emocjonalnie? Nie mam problemu z tym, że co jakiś czas ktoś do mnie pisze. Jestem jak aktor, pracuję dla ludzi.
Â
Drugi mecz w tym sezonie, przy którym miałeś przygody, to Olympique Lyon – Real, tak?
Śmieszna sytuacja. Mecz był w środę, miałem lecieć we wtorek. Przyjechałem na lotnisko, ale akurat wtedy kapitan Wrona wylądował i nie było możliwości wylecieć. Wróciłem do domu i czekałem na informację, czy będzie możliwość wyruszyć z Warszawy. Okazało się, że nie, więc w nocy wsiadłem w pociąg do Poznania, o piątej wstałem, bo po szóstej miałem samolot do Monachium. Mgła w Poznaniu niesamowita, wylecieliśmy około dziewiątej i już nie zdążyłem na kolejny samolot, który miał mnie dotransportować do Lyonu. Znalazłem inne połączenie, do Genewy. Stamtąd musiałem z jedną przesiadką dostać się już do Lyonu. Potem taksówka, korki, 20:15 byłem na stadionie, 20:45 zaczynał się mecz. Poszedłem po składy, na stanowisko, trzeba było odchrząknąć i zacząć komentować. A powiem szczerze, że nie wiedziałem, czy zdążę. Jak już dojechałem do tej Genewy, to pomyślałem: „aha, będę na styk”. Ale pociągi w Szwajcarii dobrze jeżdżą. Wielkiego stresu nie miałem, bo wiedziałem, że w Warszawie na stanowisku czeka komentator rezerwowy. Zazwyczaj, jak nikogo nie obsadzisz, to ci się coś zerwie. W TVP zdarzało mi się komentować jako rezerwowemu, bo nie było łączności. Inne czasy, ale dziś przy transmisji zagranicznej komentator rezerwowy to mus.
Â
W TVP na początku byłeś „synem” Andrzeja Zydorowicza.
Kiedy dostałem się na studia dziennikarskie na Uniwersytecie w Katowicach, pierwsze co zrobiłem, to załatwiłem od znajomego telefon do Zydorowicza. Chciałem się dostać na praktykę. Zadzwoniłem do niego, mówię, jak się nazywam, że studiuję dziennikarstwo i chciałbym być komentatorem piłkarskim. „To dobra, przyjedź, słuchaj, bo jadę na koszykówkę.” No i zabrał mnie do telewizji, pokazał mi ludzi i pojechaliśmy na mecz. Była wtedy taka drużyna, Stal Bobrek Bytom z kilkoma reprezentantami, Korytkiem, Bacikiem, Plutą… Przez całą tę transmisję zastanawiałem się, jak będę mógł mu pomóc i wkręcić się w robotę. Wymyśliłem, że będę liczył punkty, robił statystyki. Jak komentował piłkę, to liczyłem rogi, strzały albo jeździłem do czytelni uniwersytetu i robiłem prasówkę. Kiedy jechał na mecz europejskich pucharów, to dawałem mu ręcznie pisanie informacje na temat piłkarzy. Było dla mnie satysfakcją, że podczas transmisji korzystał z moich źródeł. Tak znalazłem sobie miejsce obok niego.
Â
Po jakim czasie dał ci szansę na coś większego?
Po roku, choć też się specjalnie nie pchałem. Chciałem się przede wszystkim porządnie przygotować do tej pracy. Obserwowałem jego pracę jako komentatora, reportera, prowadzącego magazyn ligowy. Poznałem wszystkie formy dziennikarstwa sportowego i dziś potrafię je robić.
Â
Komentowałeś różne sporty.
Np. piłkę ręczną i nie robiłem tego za dobrze. Albo kolarstwo. Tu poznałem bardzo dużo fajnych ludzi.
Â
To już zupełnie inny typ komentowania.
Ale nigdy nie robiłem kolarstwa na żywo. Ciężka robota, bo trzeba było zmontować pół godziny jakiegoś wyścigu i za bardzo nie wiedziałem, co robić, bo nie byłem specem, choć jakieś informacje oczywiście zbierałem. Nawet boks komentowałem nieudolnie przez jakiś czas.
Â
Czemu nieudolnie?
Bo też się na tym nie znałem. Brałem trenerów, żeby mi pomagali, ale to nie był mój konik. Wtedy też było tak, że jak człowiek zrobił, to nie zarobił. Mimo że byłem na studiach i na utrzymaniu rodziców, musiałem szukać tematu, żeby mieć na życie lub coś odłożyć. W Katowicach dużo się wtedy działo w sporcie. Piłka nożna, koszykówka, boks ligowy, siatkówka. Można się było tej pracy nauczyć. Muszę powiedzieć, że to właśnie pan Andrzej dużo mnie nauczył. Zabierał mnie do swojego pokoju i dawał sporo rad. Zawsze będę mu za to wdzięczny. Mimo był starszy ode mnie, i to sporo, to złapaliśmy wspólny język i dziś często do siebie dzwonimy.
Â
On też chciał, żebyś został w Katowicach, a nie wyjeżdżał do Warszawy.
Chciał.
Â
Ta decyzja to chyba taki punkt przełomowy w twoim życiu.
Tak, i nie była ona łatwa. Miałem już wtedy dość dobrą pozycję w telewizji w Katowicach. Powiedziałem sobie tak: „daję sobie rok czasu i zobaczymy, jak się będzie układało”. Bo przechodząc do ogólnopolskiej telewizji zszedłem na drabince o kilka szczebli niżej. Musiałem wszystko zaczynać od nowa. Pieniądze były słabe…
Â
Czterdzieści złotych za reportaż?
Tak. I zawsze mnie to denerwowało. Ci, którzy siedzą w newsach ale nie pracują w terenie, mają bardzo przyjemną pracę. Przychodzą na trzynastą, siedzą parę godzin przy biurku, na głowę im nie pada, nie stoją w ukropie, kiedy jest strajk w szpitalu, mają czystą łazienkę… A najtrudniejsza praca w telewizji to praca reportera. Wymaga największej kreacji, pomysłu i jesteś uzależniony od tego, co ci przygotuje operator. Musisz mu powiedzieć, czego od niego oczekujesz. Operatorzy w Katowicach byli kapitalni, naprawdę artyści kamery. Mietek Herba, Jurek Hajda, Mietek Chudzik i kilku innych chłopaków. Za każdym razem jak jechałem z nimi na materiał, to nagrywali tak, jak ja chciałem. A w TVP w Warszawie masówka… Wsiadam do samochodu i operator pyta: – O której kończymy?
– No czekaj, jeszcze nie zaczęliśmy, a ty już takie pytanie?
Â
Takie nastawienie było też widać po zdjęciach, które od niego otrzymywałem. Przyjeżdżam zmontować krótki materiał, a tam nie ma tego, o co prosiłem. Ciężka robota, naprawdę. Ten, który robił tabelki, dostawał więcej pieniędzy od osoby, która przygotowywała materiały reporterskie. Gdzie musiałeś pojechać, zrobić zdjęcia, wrócić i zmontować. Czasochłonne, umysłochłonne i talentochłonne. A potem 25 złotych na rękę. Czterdzieści minus podatek.
Â
To jak ty żyłeś?
Prowadziłem „Wiadomości”, zawsze jakaś stówka wpadła, a jak się robiło wieczorne, to dwie stówki. Za „Sport Telegram” chyba też dwieście. Jakoś się wychodziło na prostą, ale cały czas coś się działo… Po dwóch miesiącach ukradli mi samochód. Zrobiłem nim tysiąc kilometrów. No, ciężko było, ale dałem sobie szansę. Przełom nastąpił, kiedy Zygmunt Lenkiewicz wysłał mnie na mecz Wisły z GKS-em Katowice. Wydawca programu, czyli Andrzej Szeląg, nie był chyba specjalnie zachwycony, że jakiś szczyl z Warszawy przyjechał komentować. Nie zrobiłem wtedy czegoś wielkiego, ale w miarę się sprawdziłem. Potem, w marcu lub w kwietniu pojechałem na ¼ finału Ligi Mistrzów, Manchester United z AS Monaco. Na stadion wybrał się ze mną mój serdeczny przyjaciel, Jacek Jońca, który był w tym samym czasie w Anglii. Bardzo mnie wspierał i pomagał, kiedy się pomyliłem lub czegoś nie zauważyłem. To był pierwszy mecz, który skomentowałem w całości, bo w TVP normalnie komentowało się tylko drugą połowę meczu ligowego. Było łatwo, bo przez pierwszą połowę sobie wszystko opatrzyłeś. Wracając jeszcze do tego Manchesteru, to pomógł mi też wtedy Darek Szpakowski, bo na początku drugiej połowy wszedł mi na słuchawkę z Warszawy i mówi: „bardzo dobrze ci idzie, tutaj pociągnij to, tutaj to”. Aż spojrzeliśmy na siebie z Jackiem ze zdziwieniem. Bo choć wcześniej nie miałem z Darkiem zbyt dobrych relacji, to bardzo mnie podbudował.
Â
Może dzięki temu załapałem się do grupy pięciu komentatorów na mundial we Francji. Po ośmiu miesiącach pracy w Warszawie. Nieźle mi tam poszło, choć, jak to młody chłopak, jechałem trochę na fantazji. Zrobiłem dziesięć meczów, wróciłem po 1/8 finału do domu, ale to też był mały przełom, zarobiłem też trochę pieniędzy.
Â
Jakieś anegdoty z mistrzostw?
Jak z Mateuszem robiliśmy Euro 2008, mieliśmy harówkę od pierwszego do ostatniego dnia turnieju. A we Francji każdy miał swoją bazę. Darek Szpakowski w Paryżu, Jacek Laskowski w Marsylii, Jacek Banasikowski w Tuluzie i ja w Nantes. Zrobiłeś mecz i miałeś dwa dni przerwy na zwiedzanie i odpoczynek. Pamiętam, jak miałem jechać na mecz Bułgaria – Nigeria. Mój ojciec jest Bułgarem i pomyślałem, że fajnie byłoby zobaczyć spotkanie tej drużyny. Mecz w piątek, do Paryża czterysta kilometrów, a w sobotę miałem komentowanie w Nantes. Zastanawiałem się, czy jechać. Nie chciałem być nieprofesjonalny i wrócić niewyspany. Ale pojechałem, przekonała mnie krążąca w połowie w moich żyłach bułgarska krew. Nigdy tego nie zapomnę, umówiłem się z Tomkiem Burnosem z radia, że go odbiorę pod Paryżem. Przebiłem się przez miasto, wziąłem go i jedziemy na mecz. Wjeżdżamy do Paryża, stoimy w korkach, a on: „kurwa, Bożydar, zapomniałem akredytacji”. Nadludzkim wysiłkiem udało się zawrócić, pojechać po „glejt”  i dojechać, wbiegliśmy na Parc des Princes i… niesamowite przeżycie. Wchodzę na stadion, a tam hymn bułgarski. Po raz pierwszy w życiu poczułem się jak Bułgar. W przerwie podszedł do nas Krzysiu Kawa o coś spytać i powiedziałem mu, żeby nic złego nie pisał o Bułgarach. Potem napisał to w tekście. Ł»e na mundialu nie ma Polaków i Bożydar Iwanow przyjechał zobaczyć swoją drugą ojczyznę.
Â
Drugą? Powiedziałeś kiedyś, że w meczu Polska – Bułgaria byłbyś za Bułgarią.
Trochę przekornie. Tak samo krzyczałbym przy bramce Polaków, jak przy Bułgarów. Jakiś chłopak napisał do mnie kiedyś, dlaczego cieszę się, kiedy przeciwnicy Polaków zdobywają gola. Myślę, że trzeba się cieszyć. Przecież to gol, a nie koniec świata. Mam po prostu powiedzieć: „gol”?
Â
Niektórzy tak mówią: „ajjj, niestety, bramka”.
Ja mam taki styl, że jak pada bramka, to fajnie. O to chodzi w piłce. A że przegrywa polski zespół? Ł»e „przegrywamy”? (śmiech) Przecież możemy jeszcze wygrać. Nie mylmy patriotyzmu z szowinizmem. Jak Polska grała z Bułgarią w piłkę lub w siatkówkę, to w TVP wysłuchiwałem o „tych moich Bułgarach” i musiałem kontrować.
Â
Potem była Wizja. Czyli świetna gaża i praca pod Londynem.
Piłkarze czasami mówią: „poszedłem tutaj, pieniądze były podobne, ale wiedziałem, że im zależy”.
Ze mną było podobnie. Nie byłem pewien, czy dobrze robię, podpisując tę umowę. Przekonały mnie starania Marcina Kubackiego, żeby mnie zatrudnić. Zaprosił mnie do studia w Polsce i zobaczyłem, jaki mieli ład i porządek, wszystko pięknie rozpisane. Potem urzekło mnie, jak podczas produkcji w Marriottcie, wszystkim zależało, żebym dobrze wypadł. Każdy na planie dbał o to, żebyś miał wodę w szklance, krawat dobrze zawiązany, pyłek strzepnięty z marynarki. Profesjonalizm niesamowity. W Anglii tak samo. Ci ludzie nie musieli tego robić, nie musieli mówić, że super wypadłem, bo nawet mnie nie rozumieli, ale byli „friendly” i pomocni. Ktoś schodził na dół do kantyny i pytał: „przynieść ci coś?”. Bo wiedział, że ty możesz nie mieć czasu. Dziś uczę chłopaków w Polsacie tego samego. Przecież to proste gesty.
Â
Potem przeżyłeś mały kontrast. W „Magazynie Futbol” opowiadałeś, że jak robiliście Cafe Futbol w Hiltonie, to zapomniałeś portfela i zjechałeś na dół, to dziewczyna nie chciała ci dać wody.
Dokładnie. W TVP parę osób było do mnie nastawionych na „nie”. A dla mnie program zawsze był świętością i nawet, jeśli kogoś nie lubiłem, to nie podstawiałem mu nogi. Pamiętam, jak parę lat temu wpadłem na „Woro” (Woronicza – przyp. TĆ), wchodzę do redakcji i ktoś pyta: – Boży, po co tu przyszedłeś?
– Do pracy.
I patrząc po ich minach, nie było im do śmiechu. Mówię: „żartowałem, spokojnie” (śmiech). W Polsacie też mi się podobała taka rodzinna atmosfera, nikt nie patrzył na mnie jak na intruza.
Â
A twój konflikt z Mateuszem Borkiem?
Na początku nie byliśmy może najbliższymi kumplami, ale znaliśmy się z meczów reprezentacji i „misia” zawsze robiliśmy, jak się spotykaliśmy. Potem, już w Polsacie ktoś nas chciał skłócić i puścił plotkę, że na kolegium redakcyjnym krytykowałem Mateusza. Dotarło to do niego, trochę się napiął i zaczął mnie omijać. Mateusz podchodzi emocjonalnie do wielu spraw i widać było, że ma coś do mnie. Swoimi kanałami dowiedziałem się o plotce, nie czułem się winien, ale też zaczęło mnie to męczyć, więc mówię: – Mateusz, chcesz pogadać?
– Nie, nie, spoko.
– No, chodź pogadamy.
Usiedliśmy w jego samochodzie i przez godzinę rozmawialiśmy. Uwierzył osobie, którą znał dłużej. Niepotrzebna sytuacja, ale też zrozumiał, że nie miałem zamiaru obrabiać mu dupy. Od tego czasu nie mieliśmy żadnego problemu.
Â
Dziś jesteś jego szefem.
Jestem szefem komentatorów i rozdzielam pracę, ale nie ma tak, że ja mu każę coś robić. Wszystko dobieramy merytorycznie. Program ma być najlepszy, a nie nasze zachcianki. Poza tym jeśli chodzi o europejskie puchary, to szef, Marian Kmita, wybiera komentatorów.
Â
Â
Mateusz chyba nie lubi się do tego przyznawać, ale ocieracie się o świat celebrytów, a nawet w nim jesteście.
Janusz Basałaj, jak spotyka nas z Matim się na jakiejś imprezie, mówi: „o, celebryci przyszli”. Ale my się tak nie czujemy, bo dziennikarstwo sportowe zajmuje w celebryckiej hierarchii niski poziom. To pewna nisza. Nas znają ludzie, którzy oglądają piłkę. Najprzyjemniejsze są takie spotkania… Pracowałem już w Polsacie, jechałem na Mazury na weekend, zatrzymałem się w McDonaldsie i podeszła do mnie młoda para. „Pamiętamy pana z ligi holenderskiej z Wizji”.
Â
Sekretarz jednej z telewizji sprawdził, które nazwisko pojawia się najczęściej w roli konferansjera na różnych sportowych eventach albo innych chałturach. Bożydar Iwanow.
Tak?! Nie wiem, dlaczego ci ludzie mnie wybierają. Trzeba ich zapytać. Ale ja się na początku nie czułem w tym zbyt dobrze. Widocznie nieźle mi idzie, bo konkurencja jest bardzo duża. Wielu prezenterów specjalizuje się w konferansjerce, choćby Maciek Kurzajewski, Tomek Kammel czy Marcin Prokop. W tamtym tygodniu miałem przyjemność zrobić dwie bardzo fajne imprezy. Jedna dla BMW, a druga dla Oknoplastu, który związał się z Interem Mediolan. Jakoś się kręci, ale tak nie jest zawsze.
Â
Traktujesz to jeszcze jako przyjemność, czy jako zawód?
Wiesz co, zależy jaka impreza. Bardzo fajnie pracuje mi się od lat z Castrolem. Często komentuję turnieje amatorskie na Bemowie, pracowałem dla Danone’a, PGNiG, Allegro itd. Wiele też zależy od odbiorców. W Warszawie trudno zrobić dobrą imprezę, bo ludzie są ciężcy w komunikacji, bardziej znudzeni, spięci. Patrzą na ciebie, na siebie, nie ma takiego luzu. Prowadziłem dwie imprezy z jednej firmy, jedną w Katowicach, drugą w Warszawie. Na pierwszej było bardziej familijnie, luźno i łatwo było złapać z nimi kontakt. A w Warszawie? Rzucasz żart i zero reakcji. Nie wiesz, czy ci nie wyszło, czy to wina ludzi.
Â
To przy okazji opowiedz, jak to było z twoim udziałem w programie Kuby Wojewódzkiego. A raczej… brakiem udziału.
Z Kubą znamy się dość długo. Kiedy pracowałem w Wizji, proponował mi, żebym poprowadził program piłkarski w TVP, ale temat upadł. Jakiś czas temu zadzwoniłem do niego po numer do Borysa Szyca, bo ktoś poprosił mnie, żebym zaprosił go na jakąś imprezę. Któryś z gości musiał Kubie wypaść, bo przy okazji zaproponował, żebym przyszedł do programu. Mówię: – Nie, daj spokój. Masz zbyt cięty język i ciężko mi będzie o właściwą ripostę.
– Nie, ja się zmieniłem, wpadnij!
Â
Ale jakoś nie wiem, nie miałem klimatu. Choć muszę powiedzieć, że jestem wielkim fanem Kuby, jego poczucia humoru i nawet jak wczoraj oglądałem powtórkę z Fyrstenbergiem i Matkowskim, to lałem ze śmiechu. Dla mnie to program kultowy i chyba taki, który oglądam w telewizji najdłużej.
Â
Â
Wspomniałeś na początku naszej rozmowy, że wróciłeś niedawno z wakacji. Ale dla ciebie czas wolny nie jest całkowitym resetem od pracy.
Nie mogę się całkiem odciąć od piłki. Przez te dwa tygodnie w Meksyku oglądałem Manchester, Arsenal, Milan, Inter, Australian Open. Ucieszyło mnie też, że ESPN pokazuje ligę holenderską. Nie pojechałbym na wakacje do kraju, w którym nie zobaczyłbym żadnego meczu. Niestety, to trochę nałóg, ale powoduje, że ciągle jesteś w grze. Gdybym wyjechał na miesiąc w sezonie, to byłaby dla mnie masakra. Teraz też w międzyczasie ponagrywałem parę meczów Sportingu Lizbona, żeby wiedzieć, o co kaman przed Legią. Niedawno przeczytałem gazety, które odkładały się w trakcie urlopu, ale jeszcze wszystkich zaległości nie odrobiłem. Generalnie lubię wyjechać na parę dni, żeby złapać oddech. Nawet teraz wyjazd do Lizbony na mecz to dla mnie fajny czas, bo Europa zawsze dobrze mi robi.
Â
Wyobrażasz sobie, że pracowałbyś z takim zaangażowaniem jak Borek? Trwa przerwa w ekstraklasie, a on – Bundesliga, Puchar Narodów Afryki…
Często mawiamy z Marcinem Serafinem, kiedyś Canal +, Polsat i Orange, że Mati to jest taki koń z Dębicy i ciężko go zajechać. Może to nie wynika z jego ambicji, on chyba po prostu lubi komentować. Mógłby skomentować trzy mecze dziennie i spokojnie dałby radę. Ja potrzebuję więcej odpoczynku, ale jestem starszy.
Â
O rok.
Tak, już blisko czterdziestki (śmiech).
Â
Nie masz wrażenia, że Cafe Futbol bardzo zmieniło się w ostatnich kilku miesiącach? Chodzi mi właśnie o podejście Borka.
ٻe jest bardziej krytyczny?
Â
Dokładnie. Podchodzi do gości dużo krytyczniej niż ty. Widać to było np. kiedy prowadziłeś program z Radoviciem i Ljuboją.
Jestem Bułgarem, a oni Serbami, bałkańskie dusze (śmiech). Mateusz jest bardzo krytyczny, czasem sam do niego dzwonię: „co ty taki byłeś agresywny?”. To idealista, który widzi, że piłka nie jest zarządzana właściwie. Ł»e liczą się kontrakty, dobre pensje i samochody, a nie to, co tej drużynie dajesz. Piłkarze sprzed dziesięciu lat mieli więcej profesjonalizmu, charakteru i godności. A ci nasi znajomi to jednak piłkarze z naszych roczników. I grali też – poza paroma wyjątkami – w lepszych klubach. Świerczewski, Hajto, Wałdoch, Krzynówek, Kałużny, Dudek, Matysek, Iwan, Kryszałowicz, Ł»ewłakowowie, wcześniej Kosecki. To naprawdę inni ludzie. Nie chcę też wymagać od obecnej młodzieży Bóg wie czego, bo świat się zmienia.
Â
To banalne, ale z większością piłkarzy, których wymieniłeś, można normalnie pogadać. Niedawno kolega z telewizji próbował namówić Macieja Jankowskiego z Ruchu na trzydzieści sekund rozmowy. „Nieee no, ale muszę?”.
Od Jankowskiego cudów bym nie wymagał, bo jest dopiero na początku swojej drogi. Tej reprezentacji ogólnie brakuje dziś osobowości. Obejrzałem Cafe Futbol z Michałem Ł»ewłakowem i dla mnie to mistrz. Jego się słucha, on wie, co ma powiedzieć. A wywiady z innymi polskimi piłkarzami są takie same. Nic się nie dzieje. Drużyna potrzebuje osobowości. Nawet, żeby wystawić kogoś do kontaktu z mediami. A dziś kogo wystawią? Jest Wojtek Szczęsny, Robert Lewandowski, Głowacki. A w tamtej drużynie każdy był osobowością. Mentalnie i piłkarsko.
Â
Nie jest to dla ciebie reprezentacja Smudy i PZPN?
Jest. Nie podchodzę do tego patriotycznie, ale nie podoba mi się ta reprezentacja. Czy ta drużyna mnie grzeje? Nie, w ogóle. Oglądam jej mecze bez jakichkolwiek emocji. Jest mi obojętna, nie czuję z nią związku. Na Euro może to się zmieni, ale dziś ta reprezentacja jest dla mnie mdła. Tamta drużyna, moich rówieśników, to był team. Przyjeżdżali zadowoleni do tego Sobieskiego. Spotkać się, pośmiać, pobawić i zagrać. A dziś? Grupki, grupeczki. Piło ośmiu czy dwunastu, a dwóch zostało wyrzuconych. W tamtej kadrze nie byłoby to możliwe. Największy błędem Engela było nie wzięcie na mundial Tomka Iwana, który był zżyty z tą kadrą. Zawsze mi się wydaje, że jeśli stanę do ciągnięcia liny ze swoimi trzema przyjaciółmi, to prędzej wygramy, niż gdybym stanął z trzema silniejszymi chłopakami, których nie znam. Energia wewnętrzna tej przyjaźni pomogłaby zwyciężyć. Tak powinno się dobierać drużynę. Czasem powołać kogoś, kto nie musi być w najwyższej formie, ale jest częścią tej drużyny.
Â
Nie żal ci, że Euro w Polsce cię ominie? Ale szczerze.
Nie, nikomu niczego nie zazdroszczę. Praca przy takim wydarzeniu to olbrzymi wysiłek i niech się teraz martwią inni. Nie mam też czegoś takiego, że muszę coś skomentować, żebym był spełniony. Dla mnie praca to przyjemność nawet, kiedy komentuję ligę holenderską. Nie ścigam się z nikim ani ze sobą.
Â
W programie „Motostory”, w którym pokazywałeś swój samochód, wyciągnąłeś torebkę i stwierdziłeś, że męskich nie było. Lubisz prowokować dyskusje, czy jesteś gejem, nie?
Patrz na mój telefon (Bożydar pokazuje białego iPhone’a). To znaczy, że jestem gejem?
Â
Wcześniejszy był „lepszy”.
Taak, różowy. Czy lubię prowokować? Czasami tak. Wiele osób mnie posądzało, że jestem gejem. Nie przejmuje się tym, bardziej mnie to bawi. Kolegowałem się kiedyś z dwoma kibicami Legii, raz zabrali mnie nawet na Ł»yletę, ale nagle coś się zrobiło nie tak i jeden mówi: – Bożydar. Czemu nam nie powiedziałeś, że jesteś gejem? Nie mamy do ciebie pretensji, że jesteś, ale mamy, że nam nie powiedziałeś.
– Ale jak to?
– Ktoś nam tak powiedział.
Â
Siedzimy później w klubie i stoi ten „ktoś”. Miał gość problem, że tak powiedział. A mnie poparła jeszcze  barmanka. „Chłopaki, zapewniam was, że on nie jest gejem”.
Â
Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA