Czar O’Neilla zadziałał po raz kolejny.

redakcja

Autor:redakcja

09 lutego 2012, 11:10 • 6 min czytania

Jeżeli są menadżerowie, którzy z trenerskiej karuzeli nie powinni wypadać nigdy, to Martin O’Neill jest wśród nich. Trener z Irlandii Północnej odnosił sukcesy z Celtikiem, z Aston Villi zrobił drużynę dobijającą się do pierwszej czwórki, a teraz jest na najlepszej drodze, by podobne sukcesy odnosić z Sunderlandem. Po dwuletniej nieobecności na ławce trenerskiej, O’Neill powraca i od samego początku robi to do czego nas przyzwyczaił.
Gdy słyszymy ” FC Sunderland”, pierwsze co przychodzi nam na myśl to „średniak”. Solidny, któremu europejskie puchary nie grożą, ale też taki, który z ligi spaść nie może. I tak też było przez kilka ostatnich sezonów. Właściciele byli niespójni i chaotyczni w swoich działaniach -chcieli zbudować drużynę ambitną, ale nie do końca wiedzieli jak. Co roku zapowiadali walkę o puchary, ale na zapowiedziach się kończyło. Od kwietnia 2007 roku, w drużynie ze Stadium of Light wystąpiło 79 zawodników. Takim wynikiem nie może „pochwalić” się żaden klub z Premier League. Sam Steve Bruce, w 2,5 roku sprowadził 30 zawodników. Śledząc politykę transferową byłego już trenera Czarnych Kotów, trudno doszukać się logiki w jego postępowaniu. Jeżeli celem było osiągnięcie dobrego wyniku w danym momencie i piłkarzy sprowadzano, by sukces osiągnęli natychmiast, to niestety plan się nie powiódł. Jeżeli celem było zbudowanie drużyny zgranej, która będzie osiągała dobre wyniki na przestrzeni kilku lat, to tym bardziej nieuzasadnione wydaje się skupowanie piłkarzy hurtowo.

Czar O’Neilla zadziałał po raz kolejny.
Reklama

Dodatkowo klub od pewnego momentu był osłabiany, zwłaszcza w przednich formacjach. Najpierw Darren Bent odszedł do Aston Villi. Następnie o Danny’ego Welbecka upomniał się Manchester United i w końcu w dość tajemniczych okolicznościach Asamoah Gyan postanowił kopać piłkę gdzieś na arabskich pustyniach. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Kiedy drużynę przejmował O’Neill, ta miała mniej strzelonych bramek niż cieniujące od początku sezonu Blackburn czy Bolton, a najlepszym strzelcem był pomocnik Sebastian Larsson.

Jakby tego było mało, drużyna powoli traciła charakter. Stały przypływ i odpływ piłkarzy doprowadził do tego, że o przysłowiowym skakaniu w ogień za drużynę nie było mowy. O’Neill po podpisaniu kontraktu zapowiedział, że jedną z pierwszych rzeczy, które musi zmienić to ośrodek treningowy, wyglądający jak plac zabaw. Play Station i inne gadżety pochłaniały zawodników Sunderlandu bardziej niż treningi, przez co piłkarze zapominali, że spędzają całe dnie w ośrodku przede wszystkim po to, by szlifować formę. Dużo o obyczajach panujących w szatni Czarnych Kotów mówi nam anegdota z czasów, gdy Roy Keane był tam menadżerem. Keane, boiskowy twardziel znany ze staromodnego podejścia do zawodu piłkarza, oprowadzał po ośrodku treningowym grupkę młodych chłopców. Gdy zwiedzający przekroczyli próg szatni pierwszego zespołu, Keane ostrzegł ich, by przypadkiem nie trącili tubki z żelem do włosów, którego było tam więcej niż butelek wody.

Reklama

Ten sezon od początku zwiastował poważne problemy. Piłkarze nieśmiało przebąkiwali, że z trenerem coraz ciężej się porozumieć, a forma boiskowa tylko to potwierdzała. Do końca listopada, kiedy to Steve Bruce stracił pracę, Czarne Koty potrafiły wygrać tylko dwa mecze ligowe. I kiedy zespół znalazł się w strefie spadkowej, cierpliwość się skończyła. Po dwóch miesiącach pracy Irlandczyka, nikt nie ma wątpliwości, że decyzja była prawidłowa i podjęta w odpowiednim momencie.

Co takiego zrobił O’Neill, że drużyna nagle rozpoczęła marsz w górę tabeli? Najprostsza odpowiedź- to, co zwykle. Jego podejście do zawodników jest niezmienne od lat. – Dzięki szefowi, znów wszyscy cieszą się piłką. Jest dostępny, dla wszystkich jest taki sam i jest osobą dla której chcesz grać – stwierdził pomocnik David Vaughan. Takie słowa można wypowiedzieć o prawie każdym trenerze, który przejmuje nową drużynę. Tylko dlaczego Martinowi po raz kolejny się udało? Irlandczyk wyznaje zasadę, że diabeł tkwi w szczegółach. Na przykład w tym, że z drużyną trzeba być na co dzień. Jego poprzednicy mieli asystentów, którzy prowadzili codzienne treningi, on obcuje z piłkarzami każdego dnia. Wielu jego nowych podopiecznych zwraca uwagę na cechy charakteru nowego menadżera. O’Neill jest blisko piłkarzy, często z nimi rozmawia, ale ma rzadko spotykaną zdolność wycofywania się w odpowiednich momentach. Nigdy nie przekracza niewidzialnej granicy, dzięki czemu wie co dzieje się w drużynie, a jednocześnie utrzymuje dystans w relacjach z podwładnymi.

Podczas pierwszego spotkania z drużyną, Martin rozmawiał przez krótki czas z każdym piłkarzem. Od razu dał do zrozumienia, że drużyna to nie jedenastu czy czternastu zawodników, którzy pojawiają się na boisku, ale cała kadra pierwszego zespołu. Takie stwierdzenie to nie laurka wystawiona przez zawodników nowemu trenerowi, ale fakt, który już znalazł potwierdzenie w rzeczywistości. Pierwszym, który pokazał, że O’Neill potrafi dotrzeć do piłkarzy jak nikt inny, jest James McClean, młody skrzydłowy kupiony przez poprzedniego menadżera za 350 tys. funtów i… odstawiony od drużyny, bez możliwości pokazania swojego talentu. Po zmianie na stanowisku trenera, lewoskrzydłowy otrzymał szansę gry od pierwszej minuty. Kredyt zaufania zaczął spłacać już w poprzedniej kolejce, kiedy zdobył zwycięskiego gola.

Kibice interesowali się także, jak Martin zareaguje na wybryki pozaboiskowe swoich podopiecznych. Titus Bramble został oskarżony o napaść seksualną, a sprawa nadal jest w toku. Nicklas Bendtner i Lee Cattermole zostali zatrzymani przez policję, ponieważ zniszczyli kilka napotkanych samochodów podczas wypadu do Newcastle. Ku zdziwieniu większości, O’Neill wystawił tym zawodnikom carte blanche, informując, że to co działo się w klubie przed jego przyjściem, zostaje oddzielone grubą kreską. Upomniał za to dwóch doświadczonych obrońców kupionych z Manchesteru United- Wesa Browna i Johna O’Shea, którzy krótko po przyjściu do Sunderlandu wyrazili zdziwienie, że fani i właściciele cokolwiek od nich wymagają.

Taki właśnie jest Martin O’Neill. Człowiek zagadka, którego kolejny krok nigdy nie zostanie odgadniony. Człowiek, który chodzi swoimi ścieżkami. Piłkarze, gdy mają go określić, mówią, że ma to coś, co sprawia, że wskoczyłbyś za nim w ogień. Co to jest? To już ciężko określić. Trener, który dba o każdy szczegół i każdy dzień życia klubu. To psycholog, który potrafi dogadać się z każdym. Menadżer, który pomimo wielu lat, które spędził na trenerskiej ławce, nie ma prawie w ogóle przyjaciół wśród innych trenerów, ponieważ woli trzymać się z daleka od kółek wzajemnej adoracji. Ale przede wszystkim menadżer, za którym przemawiają wyniki.

Gdyby sezon rozpoczął się w grudniu, na czele ligowej tabeli znajdowałby się Sunderland. W ostatnich dwóch miesiącach, żaden inny klub nie zdobył tylu punktów co Czarne Koty. Z grupy piłkarzy, którzy byli dwa punkty pod kreską, w kilka tygodni stworzył zespół, który ograł pewnie kroczący po tytuł Manchester City. Teraz drużyna ze Stadium of Light pnie się w tabeli Premier League i nic nie wskazuje, by miała wyhamować.

KRZYSZTOF ZBYROWSKI

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama