Filmowe derby Londynu – od walk robotników po Frodo Bagginsa

redakcja

Autor:redakcja

08 lutego 2012, 10:34 • 10 min czytania

West Ham United – Millwall. Ponad sto lat zaciekłej rywalizacji między twardzielami z najgorszych londyńskich mordowni, tysiące bójek na ulicach miasta i na stadionach, dziesiątki krwawych starć na zielonej murawie, kilka filmów – w tym jeden przebój kinowy. Jeden z ciekawszych meczów w brytyjskiej piłce wrócił do terminarza rozgrywek, a wraz z nim olbrzymie emocje po obu stronach Tamizy.
– Nienawidzą się jak Yankees i Red Socks? Raczej jak Ł»ydzi i Palestyńczycy – zapewniał w filmie „Hooligans” Pete Dunham, fikcyjny szef kibiców West Ham. Miał rację – nienawiść między Młotami i Lwami sięga jeszcze XIX wieku i mrocznych zaułków doków w Londynie. Bliskość stadionów, historyczne zatargi, rzadko rozgrywane mecze – wszystko to składa się na obraz derbów wyjątkowych w skali Europy, a może nawet całego świata. W ostatnią sobotę odbyło się ich dziewiąte spotkanie na przestrzeni ubiegłych dwudziestu lat – dla porównania w tym samym okresie Gran Derbi rozgrywane było ponad pięćdziesiąt razy. Na ten mecz czekał cały Londyn.

Filmowe derby Londynu – od walk robotników po Frodo Bagginsa
Reklama

Murawa, trybuny, miasto

I po raz kolejny potwierdziły się wszystkie stereotypy ciągnące się za tą rywalizacją. Mecze Millwall i West Hamu nigdy nie były pokazami widowiskowego futbolu, pełnego goli i finezyjnych zagrań. Bardziej przypominały ubój świń w rzeźniach, albo najlepsze filmy Quentina Tarantino. Czerwone kartki, ostra gra, a do tego bezustanny festiwal wzajemnych obelg, zarówno na trybunach, jak i na murawie. Nie wspominając już, że czasem piłkarskie boisko stawało się jednocześnie areną bitw legendarnych chuliganów z Inter City Firm i Millwall Bushwackers. Także Londyn, a szczególnie jego biedniejsze, wschodnie dzielnice, odczuwał boleśnie każdy mecz między śmiertelnymi rywalami z doków. Zdemolowane stacje metra, zniszczone wystawy, zdewastowane stadiony…

Reklama

Tym razem głośniej było o piłkarzach niż o kibicach, choć i ci nie pozwolili o sobie zupełnie zapomnieć. Na nogi postawiono całą miejską policję, było trochę przepychanek, a nawet… rzucanie się owocami. To mimo wszystko nie to, czego spodziewali się obserwatorzy z całego świata, znający mecz wyłącznie z filmów. Tych nie powinna jednak zawieść rywalizacja boiskowa. Co prawda żaden z zespołów nie ma w składzie bajecznych techników, ale fani oczekiwali przede wszystkim twardej, męskiej walki. Tego z pewnością nie brakowało, czego świadectwem może być Kevin Nolan. Kapitan Młotów pożegnał się z boiskiem po 10 minutach gry atakując rywala w sposób, który z powodzeniem mógłby zostać użyty podczas jednej z bójek zwaśnionych kibiców. Atak obiema nogami, w uciekającego zawodnika Millwall postawił lidera tabeli w trudnej sytuacji. – Od momentu czerwonej kartki gra naszych rywali to „kopnij w kierunku Cole’a” – komentował sztab szkoleniowy klubu z The Den. Okazało się jednak, że taka taktyka jest skuteczna – tuż przed przerwą na 1:0 strzeliłâ€¦ właśnie Carlton Cole. W drugiej połowie mecz ciągle toczył się w nerwowej atmosferze – wyrównał Trotter, ale radość kibiców Millwall trwała zaledwie trzy minuty. Kontrowersyjny gol na 2:1 podłamał gości i ostatecznie to West Ham dopisał trzy punkty do imponującego dorobku ugranego w tym sezonie.

Oczywiście rywale nie mogli oszczędzić sobie uszczypliwości po meczu. – Graliśmy dużo lepiej, niż lider. Strzelili nam gola po faulu na bramkarzu, szkoda, że tak to się skończyło. West Ham z tą grą nie ma czego szukać w wyższej lidze – komentowali piłkarze i trenerzy Millwall. Głos zabrał nawet sam prezes klubu, który skrytykował sędziego za sytuację z 69. minuty. Teraz jednak już nic nie zmieni wyniku – lider tabeli powiększył swoją przewagę i pewnie zmierza po awans, podczas gdy goście z The Den wciąż walczą o przetrwanie. Kłopoty finansowe, problemy z frekwencją, mizerne wyniki – فKS znajdujący się w podobnej sytuacji miał chociaż wygrane derby. Z drugiej strony – Millwall wciąż jest… historycznie lepsze.

Od awantury w dokach po futbolowe derby

West Ham to trzykrotny zdobywca Pucharu Anglii, zwycięzca Pucharu Zdobywców Pucharów i klub, który spędził długie lata na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Millwall zaś sukcesów nie ma praktycznie wcale. Mimo to z czysto matematycznego punktu widzenia, lepsze są Lwy. To wynik przedwojennej rywalizacji w ramach Ligi Południowej, Ligi Londynu i innych ówczesnych rozgrywek. Właśnie z tych czasów pochodzi zresztą przydomek „Lwy”, czy też „Lwy Południa” – Millwall kosili wtedy wszystkich i wszędzie, zdobywając kolejne trofea. Zepsuło się przed wojną. Od 1934 roku południowcy w derbach z West Hamem zwyciężyli… pięć razy.

Nim jednak nastąpiła sportowa degrengolada Millwall, oba kluby zdążyły zagrać dość meczów, by uznawać się wzajemnie za najgorszych wrogów. Futbol zresztą paradoksalnie zdawał się mieć w tym wszystkim drugorzędne znaczenie. Końcówka dziewiętnastego wieku to czas zakładania stowarzyszeń sportowych przez i dla robotników. Zarówno Thames Ironworks, z którego ewoluował West Ham, jak i Millwall założony przy JT Morton szybko stały się miejscem świetnej rozrywki dla klasy pracującej. Położone w bezpośrednim sąsiedztwie, w dodatku rywalizujące o klientów firmy w naturalny sposób stały się wrogami. Emocje sportowe wzmagały nienawiść, która w początkach XX wieku skutkowała już pierwszymi zadymami toczonymi przy okazji derbowych spotkań. Świetnie udokumentowane są na przykład ekscesy w roku 1906, gdy mecz stał się okazją do burdy kibiców. Stereotypowy angielski flegmatyzm nie obowiązywał we wschodnim Londynie.

Według niektórych fanów konflikt podsyciły strajki robotników w czasach międzywojennych. Podczas gdy kibice West Hamu odmawiali przyjścia do pracy, ich konkurencja z Millwall, jakby na złość sąsiadom pracowała na pełnych obrotach. Brak solidarności w tak delikatnej kwestii jak strajk okazał się być wystarczającym powodem do kolejnej porcji obustronnej agresji. Wydarzenia 1906 roku według tej wersji miały być jedynie wstępem do prawdziwej wojny, jaka rozpoczęła się między ekipami po I Wojnie Światowej. Ta historia co prawda ma w sobie wiele cech miejskiej legendy, jednakże kibice z obu stron barykady ręczą, że jest prawdziwa.

Niezależnie od robotniczych przepychanek z lat dwudziestych, nienawiść narastała po II Wojnie Światowej. Rosnące niezadowolenie niższych klas społecznych skutkowało młodzieżowym buntem – w ten sposób wykształciły się subkultury, których spójnym elementem było dopingowanie ukochanych klubów piłkarskich. Rudeboys, zalążki ruchu skinheads i milion innych pomniejszych grup i grupek społecznych organizowało się na stadionach, właśnie tam rozwijało własny kod ubierania się, tam wzajemnie nakręcało się do zachowań antyspołecznych i właśnie tam przeżywało najpiękniejsze, szalone chwile swojej młodości. A że dzieci robotników z biednych dzielnic wschodniego i południowo-wschodniego Londynu największą frajdę miały z lania się po mordzie…

Kibice West Hamu w akcji, rok połowa lat siedemdziesiątych…

Congratulations, you have just met Inter City Firm

Od lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku nikt już nie pamiętał o pasjonujących meczach Millwallu z West Hamem. Liczyła się wyłącznie rywalizacja kibiców i niestety nie był to bój na oprawy i głośny doping. Fanatycy dymili wszędzie, przy każdej okazji, nawet jeśli spotykali się na… meczu pożegnalnym jednego z zawodników. West Ham wpadł na ideę zostawiania po sobie wizytówek z ironicznym hasłem „Congratulations, you have just met Inter City Firm”. Fanatycy gratulowali w ten sposób wybitych zębów, łamanych kości i wszelkich innych krzywd, jakie stały się codziennością walk londyńskich chuliganów. Millwall nie chcąc zostawać w tyle wymyślili „Millwall brick” czyli sposób tworzenia skutecznej broni obuchowej za pomocąâ€¦ gazety. Angielscy chuligani przestawali interesować się piłką nożną, a jeśli już zwracali na nią uwagę to wyłącznie w celu sprawdzenia pucharowych rywali. Szybko zresztą okazało się, że różnica potencjału sportowego między oboma klubami jest tak duża, że mecze pucharowe są jedyną okazją do bezpośrednich spotkań.

Typowi kibice szalonych lat angielskiego chuligaństwa. Cockney Rejects, zadeklarowani kibice West Hamu na jednym z koncertów…

Regularnie odbywały się za to spotkania „na mieście”, bez kontekstu piłkarskiego. Kibicowanie pięściami i bronią białą odłączyło się od futbolu. Kolejnym punktem spornym między sąsiednimi dzielnicami stały się zresztą zupełnie niezwiązane z piłką nożnąâ€¦ wojny gangów. The Krays i The Richardsons czyli grupy chuliganów z okolic Tamizy były zapalnikiem do odnowienia przedwojennych zatargów między klubami. Rywalizacja wschodniego i południowo-wschodniego Londynu dotyczyła już niemal wszystkich dziedzin życia – od futbolu, przez nielegalne interesy, aż po jak najbardziej legalną pracę w dokach. Siła, agresja, cena ciuchów, status społeczny, wyniki sportowe, „osiągnięcia” chuligańskie na arenie krajowej – nienawiść i walka o dominację stała się stylem życia, który całkowicie pochłaniał młodzież z tej części stołecznego miasta.

Cass Pennant, Carlton Leach i Frodo Baggins

Chuligańska złota era trwała, a wraz z nią wylansowały się takie postacie jak choćby Cass Pennant. Czarnoskóry kibic West Hamu, jeden z wiodących członków grupy Inter City Firm obecnie jest pisarzem i konsultantem filmowym, który pokazuje obraz kibicowania w latach osiemdziesiątych. Wtedy daleko było mu do świętych, podobnie jak klubowemu koledze Carltonowi Leachowi. Już sam fakt, że o chuliganach West Hamu masowo powstają książki, filmy dokumentalne i fabularne, czy różnego rodzaju analizy naukowe świadczy o zasięgu tego ruchu społecznego. Millwall w niczym nie ustępowali lokalnym rywalom, byli jedynie mniej medialni. Obie „firmy” siały pustoszenie na stadionach angielskich miast, tworząc na wiele lat stereotyp kibica ze sprzętem w jednej, a narkotykami w drugiej dłoni. Dragi, seks, awantury, czasem osobno, częściej wszystkie naraz. To co aktualnie stało się tematem filmów i książek, wówczas było chlebem powszednim dla chuliganów takich jak legendarny Cass.

Ich wybryki stały się inspiracją dla twórców. Filmy takie jak „Football Factory”, czy „Green Street Hooligans”, ale również „The Firm”, czy „Rise of the footsoldier” pozostawiają pytanie o ocenę chuligaństwa bez jednoznacznej odpowiedzi. Szczególnie uderza najbardziej znany z obrazów filmowych tj. „Green Street Hooligans”. Film z Elijahem Woodem, znanym z roli Frodo Bagginsa w trylogii „Władca Pierścieni”, niemalże gloryfikuje piłkarskie zadymy jako bolesną, ale bardzo przydatną szkołę życia i przyjaźni. Lojalności, wierności i honoru. Znaczący wydaje się w tym względzie wpływ samych autorów – wspomnienia Pennanta w książce „Congratulations, you have just met ICF” zawierają szczere wyznania i szczegółowe opisy monumentalnych scen batalistycznych, ale uciekają od potępienia „grzeszków młodości”. Grzeszków, które zresztą zostały zmarginalizowane, ale nie wyeliminowane.

No one likes us, we don’t care

Fanatycy z The Den i Upton Park wciąż potrafią bowiem zrobić niezły burdel. Nawet jeśli polski rząd wyda miliard oświadczeń, że powoli równamy do angielskiego spokoju na trybunach, nie zmieni się faktów – agresja i chuligańskie korzenie wciąż siedzą w brzuchatych Anglikach. Najlepszym dowodem są wydarzenia z 2009 roku, gdy oba kluby spotkały się po latach posuchy w rozgrywkach Pucharu Anglii. Na murawie lepsze okazały się Młoty, lecz i tak cała Europa w wiadomościach oglądała wyłącznie takie obrazki.

Przed, w trakcie oraz po meczu trwały rozróby, które rozrosły się na cały wschodni Londyn. Angielscy chuligani, ci sami których kres radośnie obwieszczono w mediach, pokazali, że cały czas są gdzieś pod skórą i tylko czekają na skaleczenie, by wypłynąć na powierzchnię. Wystarczy jedynie odpowiednie nacięcie – na przykład ślepy los, który skojarzy w Pucharze dwóch śmiertelnych rywali. Harry Redknapp, jeden z najbarwniejszych menedżerów w Anglii nie silił się na usprawiedliwienia i wątpliwe tłumaczenia. – Te dwa kluby nigdy nie powinny ze sobą grać. Ich spotkania to proszenie się o problemy. Jeśli spotkają się w lidze, powinno się zamykać stadiony dla publiczności – zachęcał w 2009 roku, dzieląc jednocześnie piłkarskie środowisko. Millwall mogło z dumą śpiewać: nikt nas nie lubi, nie przejmujemy się.

Nie taki wilk straszny?

Ten sezon pokazuje jednak, że opinia Redknappa niekoniecznie się sprawdza. Po wielu latach oczekiwania, West Ham i Millwall ponownie znalazły się w jednej lidze. Jeden z ostatnich meczów Młotów w Premier League zapowiadał zresztą nadchodzące wydarzenia – nad Upton Park przeleciał samolot z sugestywnym transparentem – „Avram Grant – Millwall legend”. Fani Lwów byli wdzięczni izraelskiemu menedżerowi West Hamu za przywrócenie Londynowi tej arcyciekawej rywalizacji. I od razu rozpoczęli przygotowania do pierwszego meczu na The Den.

Wyciągnięto wnioski z pucharowego starcia dwa lata wcześniej. Ani we wrześniu, ani w ostatnią sobotę na stadionie nie uświadczyliśmy żadnych wybryków chuligańskich. I raczej już ich nie uświadczymy, chyba, że Zdzisław Kręcina podgrzeje kulki i ponownie skojarzy Millwall i West Ham w rozgrywkach pucharowych. Młoty pewnie zmierzają po awans i w przyszłym sezonie znów ekscytować się będą derbowymi starciami z Arsenalem, Chelsea, czy Tottenhamem. W swoich pubach będą zaś trzymać kciuki, by znów trafić na Millwall…

JAKUB OLKIEWICZ

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama