Jak już wcześniej informowaliśmy, we wtorek Piotr Świerczewski rozpocznie pracę w ŁKS-ie Łódź. Formalnie – jako menedżer. Praktycznie – jako trener. W poniedziałek późnym wieczorem, tak koło 23.00, zadzwoniliśmy do „Świra”, żeby wypytać o najbardziej aktualne sprawy. – Ja zawsze stawałem na czele. Jak ktoś chciał się z kimś bić – to ze mną. Jak ktoś miał iść w pierwszym szeregu – to ja. No więc idę i mam nadzieję, że zawodnicy pójdą za mną i że ciężką pracą wywalczymy tę ligę – powiedział Świerczewski. Na „dzień dobry” nowy szkoleniowiec ŁKS przywrócił do pierwszego zespołu zawodników odsuniętych wcześniej do Młodej Ekstraklasy.
– Gratulować czy współczuć?
– Na razie nie ma jeszcze czego gratulować, nic nie jest przesądzone…
– Nie czaruj.
– Jeszcze się sporo może wydarzyć, jeszcze nie pracuję w ŁKS-ie. Przyjdzie nowy prezes, mogą się pewne sprawy pozmieniać.
– Rozmawiajmy serio. Na sparingu we wtorek będziesz. Przecież nie po to, by w takim mrozie go sobie z ciekawości obejrzeć…
– No, będę, będę. Ale w ŁKS-ie – wedle planów – mam pełnić rolę menedżera, który będzie odpowiadał za organizację pracy sztabu szkoleniowego.
– Wiadomo, że to wybieg, aby ominąć przepis o licencjach.
– Wiesz, Mancini nie skończył żadnej szkoły, a prowadził Inter Mediolan, teraz Manchester City. Beenhakkerowi w Polsce dokumenty dorabiali. Są trenerzy w Premier League, którzy dostawali nawet dwa lata na uzupełnienie wykształcenia trenerskiego. Przykładów jest mnóstwo. Ale ja tę szkołę skończę. Wtedy będę mógł nazywać się trenerem. A na razie – menedżerem.
– Dlaczego ŁKS zdecydował się właśnie na ciebie?
– Ze względu na umiejętności i doświadczenie – to piłkarskie. Nie wiem, czy się sprawdzę, to się okaże. Wiadomo, jak trudna jest sytuacja. Nie mam pieniędzy na transfery, mam za to drużynę pełną zawodników, którzy dopiero co byli wyrzuceni albo zawieszeni. Utrzymać ŁKS – to wielkie wyzwanie. A że wiele osób będzie czekało, aż powinie mi się noga, aż się spalę w nowym zawodzie – to ich sprawa. Mam jednak nadzieję, że jeśli mi się uda, to te same osoby będą bić brawo.
– Napisaliśmy dzisiaj, że utrzymanie ŁKS-u będzie większym osiągnięciem niż zdobycie mistrzostwa Polski.
– Tak na to patrzę. Jak walczysz o mistrzostwo, to możesz wydać milion euro. A ja na co mogę wydać milion euro? Na spłatę długów. I nic już nie zostanie…
– Dużo ryzykujesz, biorąc ŁKS na samym początku pracy w trenerce.
– Wiem. Ale ja jestem człowiekiem, który zawsze brał ciężar i odpowiedzialność na siebie, nie chowam się za drzewem i nie strzelam z łuku. Wychodzę i podejmuję wyzwanie. Jestem sobą. Wielkich rzeczy w Łodzi nie zrobię, nie wypromuję tych piłkarzy do reprezentacji Polski, ale wierzę, że uda mi się sprawić, by oddali serce, walczyli i bez wielkiej finezji wywalczyli tyle punktów, ile potrzeba do utrzymania.
– Twoja pierwsza decyzja to przywrócenie zawodników odsuniętych do Młodej Ekstraklasy.
– Oczywiście. Skoro mają ważne kontrakty i są lub powinni być opłacani, to dlaczego mają tułać się po Młodej Ekstraklasie? Przecież w trakcie sezonu mogą się przydać. Mówimy o ludziach, którzy sporo serca w tym klubie zostawili – jak np. Marcin Adamski. On pewnie nie będzie podstawowym zawodnikiem, ale może się wydarzyć, że wiosną zagra w dwóch, trzech, a może pięciu meczach. I co? Ja mam go wtedy szukać po zespołach juniorskich? Każdy musi być pod bronią.
– Nie przeraża cię sytuacja drużyny? Dawno nie było klubu, który zimą rozleciałby się aż tak bardzo.
– Przeraża mnie, ale co mam zrobić? Ja zawsze stawałem na czele. Jak ktoś chciał się z kimś bić – to ze mną. Jak ktoś miał iść w pierwszym szeregu – to ja. No więc idę i mam nadzieję, że zawodnicy pójdą za mną i że ciężką pracą wywalczymy tę ligę.
– Łatwo się mówi. Tak naprawdę jesteś jednak nowicjuszem.
– Czy ja jestem nowicjuszem? Skoro przez tyle lat grałem w piłkę? Ja jestem nowicjuszem, chociaż całe życie grałem w różnych systemach, w różnych ligach, u różnych trenerów, a nowicjuszami nie są ci wszyscy trenerzy, którzy nigdy piłki nie kopnęli, za to punktualnie przychodzili do szkoły? Zamknijmy ten temat licencji… Powiem tak – ja nie będę wykwalifikowanym finansistą, nie będę profesorem nauk, nie skończę szkoły dziennikarskiej. Jestem człowiekiem piłki i nie pcham się w nieswoje rejony. Za to w drugą stronę, jak widzę, to działa. Pojawiają się ludzie znikąd i mówią: – Będę trenerem piłkarskim! Wszyscy są mądrzy, dla wszystkich taki ten futbol jest oczywisty… Papier wszystko przyjmie. A ja wiem jedno – piłkę tworzą piłkarze. Jak kończą kariery, stają się trenerami. Tak jak teraz ja i Tomek Hajto. To normalne. W Hiszpanii jest Guardiola – skończył grać w piłkę, został trenerem. Mancini – skończył grać w piłkę, został trenerem. Laurent Blanc – skończył grać w piłkę, został trenerem. Klinsmann też. No to ja nie mogę być trenerem w polskiej lidze? Dajmy spokój, normalna sprawa i normalna kolej rzeczy.
– Ty się kiedyś do trenerki nie paliłeś.
– Dokładnie, nie paliłem się. A potem liznąłem tego w Zniczu i zorientowałem się, że mogę być dobrym trenerem. Drużyna grała dobrze, piłkarze się rozwijali. Nie opowiadałem, że będziemy grali jak Barcelona albo jak Milan, tylko robiłem swoje. Problem jest taki, że teraz na to “swoje” mam tylko dziesięć dni. Liga zaraz startuje.
– Czy ty nie jesteś zbytnim lekkoduchem jak na trenera?
– Każdy może mieć o mnie takie zdanie, jakie chce. Lekkoduchem… Niektórzy mówią, że twardzielem.
– Jedno drugiego nie wyklucza…
– W sumie, nie wyklucza. Dobra, niech każdy mówi co chce. Ja na takie polemiki nie mam czasu. Drużyna nie była na żadnym obozie, trenowała w kiepskich warunkach, personalnie osłabiła się. Ale ja nie pękam na robocie. Przede mną wielka dziura. Może w nią wpadnę, a może ją obejdę albo przeskoczę?